Zaczął się jeden z najpiękniejszych piłkarskich turniejów, przynajmniej w moim odczuciu, więc dziś chciałbym Ci właśnie napisać, co sprawia, że z taką ochotą już od kilku lat śledzę rozgrywki, które mają wyłonić najlepszą reprezentację w Afryce. Także, z góry uprzedzam, że trochę odejdę do tematyki Atletico, ale Puchar Narodów Afryki nie może przeze mnie zostać pominięty.
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęła się u mnie fascynacja afrykańską piłką, ale podejrzewam, że przyczynkiem do tego były Mistrzostwa Świata 2002, w których to furorę zrobił Senegal. Na dzień dobry pokonał broniących tytułu Francuzów, a później osiągnął ćwierćfinał w azjatyckim Mundialu, ciesząc kibiców przyjemną dla oka grą. Do strefy medalowej zabrakło niewiele, a awans Turcji nastąpił po złotym golu zdobytym w dogrywce. Do dziś pamiętam tych wspaniałych graczy, takich jak: El Hadji Diouf, Tony Sylva czy też Henri Camara. Ponadto moją sympatia cieszyły się również Kamerun oraz Nigeria.
Kolejny turniej o mistrzostwo Afryki, rozegrany w 2004 roku, pamiętam jak przez mgłę. Kojarzę jedynie pojedyncze obrazy i finał, w którym grały kraje z północy Afryki, a więc z mała ilością czarnoskórych. Później rozpoczęła się zmiana sił na kontynencie. Uważane za najsilniejsze drużyny Senegalu, Nigerii i Kamerunu musiały walczyć o miano najsilniejszej z takimi krajami jak Wybrzeże Kości Słoniowej czy też Ghana. Przełom nastąpił w eliminacjach do MŚ’06. Doskonale pamiętam ostatni mecz grupowy pomiędzy WKS a Kamerunem, kiedy to Samuel Eto’o nie wykorzystał karnego w doliczonym czasie gry i sprawił, że Drogba i spółka pojechali do Niemiec. To właśnie „Słonie” są moją ulubioną drużyną narodową, na których triumf w afrykańskim czempionacie czekam i już 2 razy musiałem przeżyć gorycz porażki, po finałowych przegranych w rzutach karnych, w 2006 roku z Egiptem oraz w 2012 z Zambią.
Puchar Narodów Afryki jest turniejem specyficznym, ale w pod wieloma względami przewyższa inne kontynentalne mistrzostwa. Jedną z ciekawszych cech jest różnorodność pod względem umiejętności piłkarzy, nawet nie na całym turnieju, ale wręcz w jednej drużynie. W ten sposób mogliśmy oglądać podania pomiędzy napastnikiem Premier League – Adebayorem a graczem występującym na co dzień w lidze togijskiej. Dla mnie zawsze gratką jest przeglądanie sładów na ten turniej, kiedy w przynależności klubowej możemy dostrzec znane marki jak Manchesteru City czy Chelsea, ale i również egzotyczne, niewiele mówiące Petro Atletico (Angola) czy Batuque FC (Republika Zielonego Przylądka). Poziom oczywiście rzutuje na wydarzenia na boisku. Mecze nie są taktycznymi majstersztykami, ale czy wciąż nie narzekamy na nudną, usypiającą grę Barcelony? Ta wesołość i niefrasobliwość na boisku to jedna strona medalu, bo mamy na Czarnym Lądzie do czynienia z czarodziejami futbolu i na każdym turnieju możemy oglądać wspaniałe rajdy z piłką, a kilka ciekawych bramek, określanych mianem „stadiony świata” zawsze pada.
Następną kwestią, która stawia ten turniej ponad wszystkie inne jest koloryt, jaki towarzyszy tym rozgrywkom. Kibice są fanatyczni, prześcigają się w doborze gadżetów, głośności i oryginalności dopingu. Nie ma tam pikniku czy Januszów, którzy przez 10 lat wspominają jak to byli na meczu Polska-Anglia. Na boisku też jakby więcej barw. Stroje są bardziej żywiołowe i wyraziste (poza paroma wyjątkami typu Maroko, ale tam jest mało Czarnych). Sami piłkarze też często wyglądają dość oryginalnie, żeby nie powiedzieć ekstrawagancko. Zawsze można podpatrzeć ciekawe fryzury, a cieszynki po bramkach przebijają tylko zawodnicy islandzkiego Stjarnan. Nawet nazwiska i przydomki piłkarzy nie są zwyczajne. W ekipie gospodarzy mamy niejakiego Reneilwe Letsholonyane (przepraszam, jeśli połamałeś sobie język), a barw Zielonego Przylądka broni Platini (lepszy Platini z Cape Verde, niż polski Messi z 2. ligi holenderskiej).
A kto nie lubi PNA? Na pewno kluby, które opierają swoją siłę na graczach z Afryki, a co dwa lata tracą ich nawet na miesiąc. Zawsze jest walka i próba zatrzymania swoich filarów. Niestety klimat w Afryce nie pozwala na rozgrywanie turnieju latem. Wtedy wiele krajów zostałoby pozbawione możliwości organizacji turnieju, ze względu na panującą porę deszczową. Futbol idzie w takim kierunku jakim idzie i reprezentowanie kraju jest spychane na dalszy kraj, no ale „musisz myśleć europejsko, Ty zaściankowy chuju” (#Eripe). Fakt, że zdarzają się przypadki, iż sami gracze nie chcą grać dla swojego kraju, bo nie ma z tego pieniędzy albo nie chce im się jeździć na zgrupowania reprezentacji, które na papierze nie mają szans na sukces.
Turniej, w przeciwieństwie do Mistrzostw Europy jest nieprzewidywalny. Niespełna 12 miesięcy temu, przez nikogo nie stawiana w roli faworyta Zambia potrafiła sięgnąć po najcenniejsze trofeum na Czarnym Lądzie. Co ciekawe, zdobywcy drugiego miejsce, Wybrzeże Kości Słoniowej nie straciło na tych mistrzostwach ani jednej bramki. Wcześniej mistrzem i to 3 razy z rzędu zostali gracze Egiptu. „Faraonowie” to doprawdy dziwna ekipa. W mistrzostwach muszą pokonać najsilniejsze ekipy, aby wywalczyć trofeum, a na Mistrzostwa Świata w tym czasie nie potrafili awansować. Niespodziewane są również spektakularne zwroty akcji. Także jeśli kogoś wprawia w oniemienie pogoń Liverpoolu za Milanem w finale Ligi Mistrzów w 2005 roku, to co można powiedzieć o Malijczykach, którzy jeszcze w 78. minucie spotkania z Angolą przegrywali 0:4, by ostatecznie zremisować, strzelając dwie ostatnie bramki w doliczonym czasie gry (PNA 2010)?
Doszukując się mankamentów można wskazać niewystarczającą organizację poszczególnych turniejów, ale to są detale, które w oglądaniu meczów z pozycji fotela nie mają wpływu na jakość. Trochę szkoda, że w kadrach Tunezji oraz Maroka zabrakło odpowiednio Kadera i Yassine Bounou. Przyjemniej oglądałoby się ten turniej neutralnie nastawionym do niego kibicom Atletico. Reasumując, PNA to czysta radość futbolu, w której właśnie utwierdzają mnie cieszący się piłkarze Ghany po strzeleniu bramki w meczu z Demokratyczną Republiką Konga (piszę ten akapit w przerwie meczu). To tyle pozytywnego afrykańskiego przekazu, który mnie się udziela wraz ze startem tych mistrzostw. Żałuję tylko, że z racji godzin pracy, nie obejrzę większości meczów (liczę na wiadomości z wynikami). Jestem ciekaw jak Ty podchodzisz do tego turnieju? Czy również jakaś reprezentacja z Czarnego Lądu należy do Twoich ulubionych?
Manian
Domyślałem się, że napiszesz coś o tym turnieju. Faktycznie, byłoby fajnie gdyby można była śledzić tegoroczną edycję przez pryzmat występów Kadera lub Bounou. Dla mnie jednak Puchar Narodów Afryki jest coraz bardziej… nudny i coraz mniej czasu poświęcam na jego śledzenie. Sprawdzam wyniki, czasem przejrzę bramki, obowiązkowo składy, ale raczej nic poza tym. Jeśli już mam oglądać jakiś mecz, to najwcześniej w fazie pucharowej. Wiem, pewnie się nie spodziewałeś takich słów z mojej strony, ale cóż…
Był chyba 2000 rok jak na jakimś starym telewizorze oglądałem z ojcem finał Pucharu Narodów Afryki. Zapamiętałem to tylko i wyłącznie dlatego, że mecz zakończył się dopiero po rzutach karnych, w których Kamerun ograł bodaj Nigerię. Taak, to musiała być Nigeria, którą zresztą swego czasu uwielbiałem. Przede wszystkim ze względu na fantastyczną grę JJ Okochy. Do tego w ataku grał wysoki Kanu, którego wspierał Aghahowa. No i później Obafemi Martins, którego salta są o wiele ciekawsze niż te wykonywane swego czasu przez Miro Klose.
Senegal to w ogóle był klasyk. Nie spodziewałem się, że tych kilkunastu Murzynków jest w stanie ograć Francję. Trójkolorowi byli przecież wówczas aktualnymi mistrzami świata i Europy, a Zidane był wart więcej niż cała reprezentacja Senegalu wraz z trenerami, kucharzami, szamanami i tymi kobietami, co chodzą z cyckami na wierzchu i tym krążkiem w ustach. W każdym razie sprawili ogromną niespodziankę, podobnie jak osiem lat później Ghana.
Jednak sam Puchar Narodów Afryki fascynował mnie coraz mniej. O ile mocno jarałem się (i nadal to robię) niektórymi ekipami, to do turnieju o mistrzostwo Czarnego Lądu już mnie tak nie ciągnie. Lubię afrykański futbol, tę mentalność kibiców, prostotę taktyki, w którą coraz częściej wplatane są elementy naprawdę świetnej taktyki. Naszpikowane gwiazdami Wybrzeże Kości Słoniowej (które nie potrafiło rok temu pokonać Zambii), coraz słabsze Egipt i Tunezja. Z każdą edycją kontrastów jest coraz więcej, przez co coraz bardziej tracę ochotę na oglądanie tego turnieju.
Jest jeszcze jedna sprawa, która (przy całej mojej nieskrywanej sympatii do czarnoskórych piłkarzy) niesamowicie mnie wkurwia. To, w jak wielkim stopniu w Afryce ingeruje się w dokumenty piłkarzy jest dla mnie czymś strasznym. Nie bronię nikomu grać w piłkę, ale oszukiwanie klubów i kibiców jest nie na miejscu. Założę się, że zdecydowana większość afrykańskich graczy biegających po europejskich boiskach ma lewe papiery. Ba, mówi się nawet, że Olisadebe ma w tej chwili około 45 lat. Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Stąd też nie cieszę się w pełni z tego, że stosunkowo dużo zawodników z Czarnego Lądu jest w poszczególnych drużynach juniorskich Atletico Madryt. Fallou Gallas, bracia Obama, Thomas, Ndoye – czy rzeczywiście mają tyle lat ile w swoich metrykach? Ktoś może zapytać: jak możesz twierdzić, że w składzie Rojiblancos brakuje Ci murzynów, skoro sam teraz przyznajesz, że to krętacze i sprowadzanie takowych mija się z celem? Odpowiedź jest banalnie prosta: Francja.
Chociaż nie tylko, bo jest jeszcze kilka państw jak Belgia, Holandia, czy też w mniejszym stopniu inne kraje. Chodzi o to, że tam rodzi się i zabiera za piłkę stosunkowo dużo czarnoskórych chłopaków. Nie ma tam problemu z przebijaniem dokumentów, bo raczej ciężko posądzać o coś takiego francuskie kluby. Piłkarze ci nadal mają w sobie najważniejsze cechy (siła, wytrzymałość, niesamowita kondycja i przygotowanie fizyczne), jednocześnie ogrywając się w silnych ligach. Stąd nie mogą dziwić postulaty o sprowadzenie M’Vili czy Mandandy, bo to swoje, sprawdzone chłopy.
Inna sprawa, że czarnoskórych widziałbym co najwyżej na kilku pozycjach: środek obrony, defensywny pomocnik i ewentualnie jakiś skrzydłowy. Wracając jednak do Pucharu Narodów Afryki (bo trochę od niego odbiłem), to możesz mnie zabić, ale nie mam teraz jakiegoś swojego faworyta. No, może chciałbym, żeby jednak wygrało WKS, dzięki czemu Drogba dorzuciłby do swojej kolekcji jeszcze jeden puchar.
Nigeria, Ghana, WKS, Kamerun, Senegal – chyba taka kolejność byłaby odpowiednia, gdybym miał wybrać pięć ulubionych reprezentacji z Czarnego Lądu. O Nigerii mówiłem, Ghana robi na mnie wrażenie od kilku dobrych lat (Ayew, Boateng, Gyan), Kamerun za Eto’o i za Foe, którego szkoda, że już nie ma w futbolowym świecie.
Strasznie chaotycznie Ci dziś odpisałem, ale jest 3:26, a ja zamiast się uczyć na jutrzejsze (dzisiejsze) poprawki, to gram w skoki narciarskie. Jeśli nie zdam, to wtedy rzucam wszystko i jadę do RPA, może jak zasmakuję klimatu trybun, to na nowo rozkocham się w PNA? Chociaż nie, bo przepadnie mi koncert, przez który z kolei nam może przepaść wrzutka. W każdym razie na jakiś czas temat czarnych można zamknąć. 3:31, czas szykować się na pociąg, choć za oknem dalej ciemno jak w dupie u Murzyna…
Dylanowy
A WY? MACIE JAKIEKOLWIEK WSPOMNIENIA DOTYCZĄCE PUCHARU NARODÓW AFRYKI?