Brazylijski dealer Volkswagena wymyślił dość ciekawą akcję reklamową. Na rynek zostały wypuszczone plakaty, które promowały jeden z modeli następującym hasłem: W przeciwieństwie do Diego Costy, ten samochód reprezentuje brazylijską dumę. Pomyślano także o społeczności internetowej, okraszając całość hasztagiem #ChupaDiegoCosta, co można przetłumaczyć jako Diego Costa ssie. Ale to nie wszystko. Pojawiła się również reklama radiowa, której treść, stylizowana na komentarz piłkarski, brzmi mniej-więcej tak: Ostatnia minuta finału Mundialu, Brazylia prowadzi 1-0 z Hiszpanią, ale mamy rzut karny dla La Roja! Do piłki podchodzi Diego Costa i pudłuje! Maracanazo, jesteśmy mistrzami świata! Diego Costa ssie!
Władze niemieckiego koncernu, który przecież bardzo ściśle współpracuje z Atlético Madryt, od razu odcięły się od tej kampanii. Krótki komunikat głosił, że Volkswagen nie zlecał swoim brazylijskim współpracownikom robienia czegokolwiek, co godziłoby w interesy Rojiblancos i ich napastnika, jednocześnie przepraszając za zaistniałą sytuację. Cała sytuacja jest dość niefortunna, ale zapewne rozejdzie się po kościach, a plakaty i reklama radiowa znikną tak szybko, jak szybko się pojawiły.
Jest to jednak kolejny przykład na to, jak skrajne są opinie odnośnie wyboru dokonanego jakiś czas temu przez Diego Costę. Znaczna część kibiców z Kraju Kawy jest, delikatnie mówiąc, zniesmaczona postawą snajpera Los Colchoneros. Całość negatywnych emocji potęguje fakt, że przecież w marcu tego roku El Lagarto wystąpił w dwóch meczach towarzyskich reprezentacji Brazylii – zaliczył 21 minut w starciu z Włochami (2-2) i 12 minut przeciwko Rosji (1-1). Niby nic poważnego, niby jednorazowa szansa od Luiza Felipe Scolariego, ale 63-latek był gotów powołać go ponownie. Nie mógł przecież ignorować świetnej formy Diego Costy.
Hiszpanie? Wśród nich zdania również są podzielone, wiele z nich jest wybitnie negatywnych. Fanom La Roja nie można się jednak dziwić – nikt nie lubi w kadrze farbowanych lisów, zwłaszcza jeśli drużyna narodowa radzi sobie wyśmienicie i nie musi narzekać na brak alternatyw w ataku. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż Brazylijczyk nie jest na boisku aniołem i prawdopodobnie zraził już do siebie zdecydowaną większość kibiców w La Liga. W stosunkach z hiszpańskimi piłkarzami, grającymi w innych ekipach, jest zresztą podobnie.
Starając się przeanalizować wybór Diego Costy trzeba cofnąć się aż do 2006 roku. Wówczas, mając 17 lat, El Lagarto przeniósł się do Europy, podpisując kontrakt z Bragą. Większość swojego piłkarskiego doświadczenia zdobywał wówczas na ulicy, co wypracowało u niego zachowania, które czasem pokazuje na murawie do dziś. W każdym razie ponad 7 lat temu był jednym z tysięcy Brazylijczyków, zalewających co roku Stary Kontynent. Po roku kupiło go Atlético Madryt, gdzie jednak długo musiał pracować na swoją obecną pozycję. Właściwie nic nie zapowiadało, że będzie na Vicente Calderón gwiazdą – sporadycznie zaliczał ponadprzeciętny występy (choć na kolejnych wypożyczeniach trochę goli nastrzelał), a groźna kontuzja wyeliminowała go z pierwszej połowy sezonu 2011/2012.
Fani Rojiblancos częściej się z niego śmiali i wieszczyli mu rozstanie ze stolicą Hiszpanii. W zimie 2012 roku dostał ostatnią szansę – wyjechał na pół roku do Rayo Vallecano. Błyskawice od zawsze były specyficzną drużyną, w której spotkaniach zawsze padało wiele bramek, choć oczywiście większość była zdobywana przez rywali. Diego Costa odnalazł się tam znakomicie i w 16 meczach strzelił 10 goli. Po kontuzji nie było ani śladu, a dodatkowym dowodem na jego przydatność były 4 asysty. W efekcie Franjirrojos zdołali utrzymać się w La Liga (w czym pomogli im także Los Colchoneros, którzy w ostatniej kolejce tamtego sezonu ograli 1-0 Villarreal).
Przed rozpoczęciem poprzednich rozgrywek Diego Costa wrócił na Vicente Calderón i znalazł wspólny język z Diego Simeone, który zdecydował się go nigdzie nie oddawać. Cholo się nie pomylił i pod jego skrzydłami El Lagarto wszedł na niesłychanie wysoki poziom. Niemal natychmiast wygryzł z pierwszego składu Adriána Lópeza i okazał się idealnym partnerem Radamela Falcao. Na wszystkich frontach strzelił aż 20 goli, co pozwoliło mu m.in. zostać królem strzelców w Copa del Rey, gdzie bez jego bramek ciężko byłoby triumfować.
Doskonała dyspozycja przyciągała uwagę nie tylko najlepszych klubów w Europie, ale również kibiców w Brazylii. Canarinhos od dłuższego czasu mają problem z napastnikami i wydawało się, że Diego Costa będzie na to najlepszym lekarstwem. Luiz Felipe Scolari jest jednak trenerem dość specyficznym, który rzadko decyduje się na najbardziej oczywiste rozwiązania. Choć dał on zadebiutować 26-latkowi w reprezentacji, to w sumie rozegrał on nieco ponad pół godziny w dwóch towarzyskich meczach. Od tamtej pory pomijał El Lagarto przy powołaniach i nie zabrał go m.in. na Puchar Konfederacji.
Znając ogromne ambicje Diego Costy, można się domyślić, iż gdzieś w środku czuł on ogromną złość. Był w końcu gwiazdą jednego z trzech najlepszych klubów w Hiszpanii, strzelał gole, asystował, był widoczny w każdym meczu. Mimo to jedyne, co dostawał, to zapewnienia, że każdy ma szansę gry w reprezentacji Brazylii i nikt nie jest skreślony.
Latem tego roku napastnik Rojiblancos otrzymał hiszpańskie obywatelstwo (w końcu spełnił wszystkie kryteria i mógł zwolnić miejsce w zespole dla gracza o statusie Non-UE) i… rozgorzały dyskusje na temat jego gry dla La Roja. Początkowo większość osób brało to jako ciekawostkę i gdybanie, jednak hiszpańska federacja postanowiła powalczyć o niezwykle skutecznego snajpera. Chęć była tym większa, że Diego Costa sezon 2013/2014 rozpoczął wyśmienicie – przez długi czas był najlepszym strzelcem w La Liga, a na tę chwilę jego statystyki mówią same za siebie: 17 meczów i 16 goli.
W Brazylii zrobił się szum, a całą sytuację opisywano jako niedorzeczną i niemożliwą ze względu na fakt, że El Lagarto rozegrał już dla Canarinhos dwa spotkania. Zgodnie z przepisami FIFA nic nie stało jednak na przeszkodzie do zmiany reprezentacji, gdyż były to tylko potyczki towarzyskie, nie będące starciami o stawkę. Luiz Felipe Scolari swoimi wypowiedziami próbował zahamować całą sytuację. Wybrał się nawet do stolicy Hiszpanii, by porozmawiać z brazylijskim napastnikiem i przekonać go, by nie decydował się na grę dla Hiszpanii. Argumentem miał być m.in. fakt umieszczenia go na szerokiej liście powołanych na towarzyskie mecze z Hondurasem i Chile.
Pod koniec października przemówił w końcu sam zainteresowany. – Wybrałem grę dla La Roja. Lawina komentarzy po tym wyborze ruszyła. Hiszpańscy kibice nie byli zbyt zadowoleni i swoje żale wylewali głównie w Internecie. Uważają go za farbowanego lisa (słusznie) i ucieszyli się, gdy z powodu kontuzji nie mógł wybrać się na trwające obecnie zgrupowanie (Vicente del Bosque chciał od razu dać mu szansę debiutu). Piłkarze w swoich sądach byli bardziej umiarkowani twierdząc, że przede wszystkim trzeba uszanować jego decyzję, że w pewnym stopniu bez Hiszpanii nie byłby tym, kim jest teraz.
W Brazylii natomiast sprawa jest jasna – Diego Costa to oszust i sprzedawczyk, najlepiej jeśli już nigdy więcej nie pojawi się w kraju. Na każdym kroku widać różnego rodzaju szyderstwa, a swego czasu mówiło się nawet o odebraniu mu brazylijskiego obywatelstwa. Luiz Felipe Scolari bez ogródek wyznał, że El Lagarto naplul w twarz milionom kibiców w Kraju Kawy.
Każda ze stron ma w swoich słowach dużo racji. Będąc kibicem Atlético Madryt jest mi wszystko jedno dla jakiej reprezentacji będzie grał Diego Costa, bo interesuje mnie tylko i wyłącznie jego gra w klubie. Jestem w stanie zrozumieć, że według niego Canarinhos przespali swoją szansę i olali go na tyle, że zdecydował się na grę dla kraju, który dał mu wszystko i w którym mógł stać się jednym z najlepszych napastników na świecie. Zdania na temat farbowanych lisów w reprezentacji nigdy nie zmienię (mogą wypierdalać wszyscy od Perquisa, przez Obraniaka aż po Polanskiego) i wiem, że gdybym był Brazylijczykiem, to Diego Costa już by dla mnie nie istniał. Gdybym z kolei był Hiszpanem, wówczas krzywo patrzyłbym na jego występy w La Roja, bo przecież są Torres, Villa, Negredo, Soldado, Llorente, Pedro, Tello, Morata.
El Lagarto nie ma teraz lekko i prawdopodobnie już nigdy nie będzie miał. Każda jego wpadka, każde jego potknięcie będzie powodem do radości dla milionów kibiców na całym świecie, czy to w Brazylii, czy to w Hiszpanii. Pozostaje jedynie liczyć na to, że cała sytuacja nie odbije się na nim na tyle, iż zacznie zawodzić w meczach Rojiblancos.