Dobrze wiesz, że w moim prywatnym rankingu na najlepszych napastników, jakich kiedykolwiek miałem okazję oglądać, wysokie miejsce zajmuje Fernando Morientes. Choć przeciętny kibic wymieniłby pewnie z trzydziestu snajperów lepszych od niego, to jednak mam słabość do El Moro. Piszę o tym nie bez przyczyny, bo dziś chciałem Ci opowiedzieć o tym, jak nieco ponad dekadę temu strasznie jarałem się Realem Madryt (pewnie stąd wzięła się ta miłość do 36-letniego dziś Hiszpana z numerem '9′ na plecach) i nie miałem w planach kibicowania Atletico.
Jak bardzo świadomy piłkarsko może być 7-latek? Na swoim przykładzie wiem, że o jakimkolwiek futbolowym myśleniu nie ma wówczas mowy. Doskonale pamiętam, że co prawda zbierałem sporo sportowych gazet (głównie skarbów kibica), ale i tak robiłem to głównie dlatego, że mój ojciec był (i nadal jest) ogromnym miłośnikiem piłki nożnej, którą mnie zaraził. Wiadomo, na podwórku grało się z kolegami na prowizorycznym boisku, ale to głównie w domu coraz mocniej zarażałem się futbolem. Pamiętam, jak dostałem pierwszą koszulkę (wiadomo, taką z bazaru) i za cholerę nie wiedziałem jakiego to klubu (na początku myślałem nawet, że to jakiś totalnie wyimaginowany zespół). Dopiero później sprawdziłem w jednej z gazet, że to przecież Christian Vieri (#Atletico), a te dziwne, ciemne pasy to barwy Interu.
Z racji tego, że komputer dostałem dopiero gdzieś w wieku 14 lat (z czego ogromnie się cieszę, bo nie zamknąłem się po komunii w domu przed klawiaturą jak niektórzy koledzy z podwórka), główną rozrywką (poza kumplami) była telewizja. Oglądałem w niej różne pierdoły, ale w każdy wtorek i w każdą środę śledziłem z ojcem Ligę Mistrzów. Do dziś pamiętam, że to właśnie przez sezon 1999/2000 polubiłem Real Madryt. Królewscy rozbili wówczas w finale Valencię, a ja najbardziej zapamiętałem z tamtego okresu obrazki takie jak:
– piękne gole Raula Gonzaleza;
– niesamowite rzuty wolne Roberto Carlosa i jego radość, gdy po ostatnim gwizdku finałowego spotkania złapał piłkę w ręce i z całej siły wykopał gdzieś w najwyższe sektory trybun;
– spryt i główki Morientesa;
– pierwsze świetne interwencje Ikera Casillasa i wiele, wiele innych.
Mniej-więcej na przełomie XX i XXI wieku zacząłem skupiać się głównie na Los Blancos. Choć w swojej kolekcje koszulek miałem m.in. trykot FC Barcelony (#Kluivert), to MARZYŁEM O KOSZULCE REALU. Choć dziś czuję z tego powodu wstyd, to niestety wówczas wszystko kręciło się wokół tego. Do tego dochodziły wycinki z gazet (głównie z Bravo Sport), które były łatwe do kolekcjonowania z racji tego, że Królewscy byli na topie. Pamiętam śmieszną fryzurę Steve’a McManamana (choć gdy dziś na nią patrzę, to nie wiem czemu śmieszyły mnie dłuższe, lekko kręcone włosy), pamiętam aferę z transferem Luisa Figo, pamiętam najlepszego defensywnego pomocnika, jakiego dane było mi oglądać, czyli Claude’a Makelele (#BlackPride).
W 2001 roku ogromnie jarałem się dwoma rzeczami. Po pierwsze – na Santiago Bernabeu przyszedł Zinedine Zidane. Po drugie – w końcu miałem dostać koszulkę Realu (choć ostatecznie skończyło się na getrach lub szaliku, już nie pamiętam). Dzięki temu, że coraz powszechniejszy był dostęp do Internetu (czy to w szkole, czy to w kawiarenkach) mogłem nieco bardziej śledzić losy Królewskich, którzy wygrali kolejną Ligę Mistrzów, a w finale przepiękną bramkę zdobył wspomniany wcześniej Zizou. Coraz mocniej nie podobały mi się jednak transfery, czyli ściąganie Ronaldo, Davida Beckahama, przy jednoczesnym spychaniu gdzieś na bok mojego ukochanego Morientesa.
Z czasem przestałem kibicować Realowi, a nowym El Moro stał się dla mnie Fernando Torres, dzięki któremu nieoczekiwanie wciągnąłem się w Atletico gdzieś koło 2004 roku i zrobiłem to na tyle mocno, że dziś nie wyobrażam sobie bym mógł Rojiblancos nie kibicować.
Dlaczego w ogóle sięgam do przeszłości i Cię tym zanudzam (albo i nie, sam nie wiem)? Nie wiem, czy pamiętasz, ale to chyba z Tobą rozmawiałem kiedyś na temat wspierania danych zespołów i bezgranicznej miłości do nich. Zdaję sobie sprawę, że nawet uczucie do Los Colchoneros może kiedyś umrzeć (oby nie) i tak, jak Morientes przyciągnął mnie do Realu, a Torres do Atletico, tak jakiś inny piłkarz może mnie nagle pociągnąć gdzieś indziej. Choć staram się nie dopuszczać do siebie takiej myśli, bo przecież w wieku 21 lat jestem już raczej ukształtowanym człowiekiem i długoletnia fascynacja Rojiblancos przeszyła mnie na wskroś, to i tak co jakiś czas o tym myślę; i coraz częściej dochodzę do wniosku, że chyba tylko ja mam takie pojebane dylematy.
A Ty? Choć mniej-więcej znam Twoją piłkarską przeszłość i pewnie nic Ci nigdy nie zastąpi Ruchu Chorzów (a może się mylę?), to jestem ciekaw jak to naprawdę jest z Atletico, z Chelsea i co u Ciebie było pierwszym obiektem piłkarskich westchnień. Bo domyślam się, że zanim oczarował Cię Didier Drogba, to przed nim na pewno ktoś wywarł na Tobie takie wrażenie, jak na mnie Real.
Dylanowy
Na początku chciałbym Ci pogratulować tematu, który poruszyłeś, bo lubię te futbolowe podróże do przeszłości. Powodów jest kilka, a z racji dzisiejszych realiów piłkarskich, fajnie czasem przenieść się do nie tak znowu odległych czasów, aby przypomnieć sobie choćby bardziej wyrównany poziom.
O futbolu gadaliśmy dużo, więc tak jak wspomniałeś, co nieco już wiesz o mojej historii. Jeśli chodzi o Ruch to osobna kwestia, której nie ma co porównywać z kibicowaniem zagranicznym klubom, dlatego ten wątek pominę i od razu przejdę do początków mojego zainteresowania się piłką. Przed oczami mam 2 obrazy: Mecz Norwegia-Polska zakończony wynikiem 2:3 oraz Rivaldo. Nie wiem jaki był pierwszy obejrzany przeze mnie mecz, ale niewątpliwie spotkanie, które wyżej przytoczyłem zapadło mi w pamięci. Jeśli chodzi o brazylijskiego napastnika, który wtedy grał w Barcelonie, to moja sympatia do niego wzięła się z obejrzenia bramki jaką strzelił przewrotką. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie, wręcz głosiłem wśród znajomych tezę, że Rivaldo ryzykuje życie dla swojego klubu (chyba od niego zaczęło się u mnie robienie przewrotek na betonie). Pomimo, że to on był moim pierwszym piłkarskim idolem, ani przez sekundę nie przyszło mi na myśl, żeby kibicować Dumie Katalonii.
Czułem coraz większą miłość do futbolu i coraz więcej chłonąłem wiedzy na jego temat. Do dziś mam książkę wydaną przed MŚ ’98. Dzięki niej poznałem więcej ówczesnych gwiazd futbolu. O dziwo nie było w niej przedstawionej sylwetki Davida Beckhama, a to właśnie on stał się moim ulubionym piłkarzem, a Czerwone Diabły były moim pierwszym ukochanym zespołem. Mówiłem sobie wtedy, że nigdy nie będę miał innego ulubionego piłkarza niż Becks. Dzięki niemu zacząłem doceniać pracę pomocników i nieco gardziłem napastnikami. No i te wspaniałe wolne. Ciągle czułem awersję do Barcelony, a również do Realu. W Hiszpanii liczyła się dla mnie Valencia z Canizaresem na czele. W końcu Beckham opuścił MU na rzecz Realu (jakaż to wtedy była dla mnie tragedia). Powiedziałem wtedy kumplowi, że życzę, aby w każdym meczu David strzelał gola, ale jednocześnie Królewscy mają przegrywać (już wtedy miałem zadatki na kibica Atletico).
Transfer Beckhama osłabił moje zainteresowanie Manchesterem Utd, ale jednocześnie pozwolił bardziej świadomie spojrzeć na futbol, gdyż już nie potrzebowałem lansowanych w mediach gwiazd, którą niewątpliwie reprezentant Anglii był. Wtedy też Abramowicz przejął Chelsea i śledziłem ich poczynania, a graczem, który zwrócił moją uwagę był Frank Lampard. Można powiedzieć, że był pełniącym obowiązki mojego ulubionego piłkarza. The Blues wtedy z Ranierim na ławce trenerskiej awansowali do półfinału LM, a sama edycja 2003/04 była jedną z najlepszych. Wystarczy wspomnieć, że w finale grały ekipy Monaco oraz Porto, Deportivo potrafiło awansować do półfinału, chociaż przegrali pierwszy mecz z Milanem 1:4, a w fazie grupowej drużyna z La Coruni dostała baty 3:8 od Monaco. Podczas, gdy najlepsze kluby Europy walczyły o trofeum, w Pucharze UEFA w ½ finału spotkały się zespoły Marsylii oraz Newcastle. Pamiętam jak Sroki straciły piłkę pod polem karnym Marsylii, a Francuzi wyprowadzili szybką kontrę. Piłka poszła do wysokiego, potężnie zbudowanego Murzyna, który pognał z nią, ośmieszył obrońcę i ze spokojem wpakował ją do siatki. To był Drogba! (Jeśli ktoś nie kojarzy tej akcji: https://www.youtube.com/watch?v=U46EYsZpVE0) Już wiedziałem, kto zostanie moim ulubionym piłkarzem. Jedną akcją wskoczył na 1. miejsce w mojej hierarchii, a transfer do Chelsea oznaczał również to, że na Londyn skieruję swoją sympatię. W sumie mogę powiedzieć, że Drogba jest odpowiednikiem Twojego Morientesa. Narzekano na niego często i krytykowano za nurkowanie w polu karnym, ale prawda jest taka, że Szewczenko, Torres, Anelka, Sturridge i kto tam jeszcze razem wzięci nie umywają się do iworyjskiego czołgu (chodzi mi oczywiście wyłącznie o grę dla Chelsea).
I tak trwała ta sielanka związana z Chelsea, dopóki nie odszedł Mourinho. I nawet nie chodzi o to, że drużyna z Londynu zaczęła grać dużo słabiej, ale o decyzje podejmowane przez rosyjskiego oligarchę. Klub z dnia na dzień stawał się marionetką w rękach Abramowicza. Ciągle mnie jednak trzymał przy kibicowaniu Drogba. Jednocześnie pomysł na ten klub kłócił się z tym, co gdzieś tam w sercu nosiłem. Muszę przyznać, że kolejna (mam nadzieję, że ostatnia) zmiana, była trochę spowodowana poznaniem Ciebie. Atletico miało u mnie niezłe podwaliny z racji tego, że jestem z Chorzowa. Przez nasze rozmowy, coraz dogłębniej interesowałem się kolejnymi rezultatami osiąganymi przez Rojiblancos, aż w końcu uświadomiłem sobie, że częściej wchodzę na stronę klubu z Madrytu niż The Blues.
Na koniec chciałem jeszcze nawiązać do tematu koszulek. Wszystkie, które miałem, mogę policzyć na palcach jednej ręki… nawet gdyby mi 4 z nich uwaliło. Nabyłem jedynie trykot Raula z reprezentacji Hiszpanii, bo koszulka z nazwiskiem Drogba nie była dostępna w moim rozmiarze. A jak kiedyś w szkolnej szatni znalazłem Zamorano z Interu to również była za mała, więc wziął ją sobie kumpel.
Manian
A JAK U WS WYGLĄDAŁO KIBICOWANIE ZA DZIECIAKA, KIM JARALIŚCIE SIĘ PRZED ATLETICO? ZAPRASZAMY DO KOMENTOWANIA I WYRAŻANIA SWOICH OPINII!