Grzegorz Kuświk, Andrzej Niedzielan i na upartego Pavel Sultes – po odejściu Arkadiusz Piecha ta trójka napastników ma stanowić o sile ofensywnej Ruchu Chorzów (plus ofensywni gracze pokroju Łukasza Janoszki i Macieja Jankowskiego, wiadomo). Nie wygląda to dobrze, a wręcz stwarza to fatalne perspektywy na rundę wiosenną dla Niebieskich. Miał przyjść Łukasz Cieślewicz, który swoim ogromnym doświadczeniem z Wysp (żeby nie było – Owczych) mógł coś zdziałać, ale ostatecznie na Cichą nie trafi. Szkoda, bo z pewnością ten z definicji amator zawstydziłby wielu 'profesjonalistów’ z naszej ligi. Dlaczego o tym wspominam? Bo wśród wolnych na rynku piłkarzy jest Bartłomiej Grzelak!
To własnie on posłuży mi do rozważań na temat pewnej rzeczy związanej z Atletico Madryt. Nie chodzi o jego grę na Vicente Calderon, ale raczej o to, że jest on chyba rekordzistą świata. Nie słyszałem o drugim takim przypadku, by jakikolwiek zawodnik podpisał kontrakt z klubem, w po czterech dniach musiał go rozwiązywać ZE SWOJEJ WINY. Ten szklany człowiek złapał kontuzję niespełna 72h po tym, jak złożył swój podpis na umowie z Górnikiem Zabrze. To nie kwestia przypadku, bo pół roku wcześniej to samo stało się tuż po podpisaniu kontraktu z Jagiellonią (drużyna z Białegostoku nie zabezpieczyła się przed czymś takim tak, jak Zabrzanie, o których powiem tylko, że chęć sprowadzenia Grzelaka była taką samą głupotą, jak niedawne zakontraktowanie Tomasza Zahorskiego). Generalnie Bartka można podsumować słowami: talent miał, ale zjadły go kontuzje (#polski Michael Owen).
Okej, okej, ale co to ma w ogóle wspólnego z Rojiblancos? No, niestety trochę ma. Każdy zawodnik rozwijający się w polskiej lidze ma jeden problem – gra mało. Długaśne przerwy nie sprzyjają w osiągnięciu optymalnej formy fizycznej, przez co o wiele łatwiej o odniesienie kontuzji (albo zaaklimatyzowanie się w lidze, która wymaga choć trochę więcej wysiłku #Mateusz Klich #Błażej Augustyn #Dawid Janczyk). Dlatego też większość tych najbardziej utalentowanych wyjeżdża za granicę tak szybko, jak to tylko możliwe, co osobiście bardzo popieram! Coraz mniej plusów widzę jednak w tym, co w pierwszej części sezonu stosował Diego Simeone.
Radamel Falcao i Daniel Ljuboja (jak ja uwielbiam te porównania z absurdalną, słabą, komiczną, groteskową polską ligą #Mój kraj taki piękny) – co ich łączy? Do tej pory obaj rozegrali w swoich klubach 21 meczów i spędzili na boisku około 1700 minut. O ile w przypadku Serba to wynik rewelacyjny, o tyle El Tigre na tle innych wypada raczej… kiepsko. Nie chcąc wspominać o Messim i Ronaldo (obaj powyżej 30 spotkań) powiem tylko, że Robert Lewandowski (#hipster) zaliczył już 27-28 występów, a gra w mniej liczebnej Bundeslidze. Zastanawiasz się pewnie dlaczego to takie ważne i skąd we mnie tak wielka desperacja, że aż przywołałem przykład napastnika, o którym pierdoli się na okrągło, że jest wspaniały, choć tak naprawdę jest co najwyżej DOBRY. Już tłumaczę!
Nasz kochany Kolumbijczyk leczy się właśnie z kontuzji jednego z mięśni, która na szczęście nie wyeliminowała go na długo (gdyby było inaczej, to mając świeżo w pamięci wczorajszy mecz z Los Leones już teraz nie miałbym wątpliwości, że bez Falcao za dwa tygodnie oddamy wicelidera Realowi #Tyle przegrać). Filipe w tym sezonie miał już bodaj dwa czy trzy urazy, przez które opuścił kilka meczów (w tym ten derbowy, w którym zastąpił go Cata Diaz, o którym można powiedzieć, że jeśli chce wrócić do Argentyny, a ten kraj nie należy do spokojnych i dzieją się tam różne dziwne rzeczy, to śmiało: won do piekła kurwo wściekła), a swoje odcierpiał właśnie Juanfran. Nie wspominam o pojedynczych problemach zdrowotnych Mario Suareza, Thibauta Courtoisa, Emre i Diego Costy.
WSZYSTKIE te urazy są związane z mięśniami. Nikt nikogo nie staranował, nikogo nie próbował zabić Pepe, nikt nie dostał kamieniem rzuconym z trybun, nikt nie zapatrzył się na siedzącą wśród publiczności Natalię Siwiec (stary, ona jest wszędzie!) i dostał w tym czasie piłką w jaja (co przy wiadomej reakcji męskiego organizmu na wspomnianą wcześniej whore może być very painful #VNM). Wszyscy coś sobie naciągnęli, zerwali, stłukli, nadwyrężyli. Dlaczego? BO NIE GRAJĄ!
Pierwsza część sezonu upłynęła nam błogo. W La Liga rozbijaliśmy każdego optymalnym składem, a w Lidze Europy i w Copa del Rey rezerwowi dawali jakoś radę i wszyscy byli zadowoleni. Problem pojawia się dopiero teraz i niestety, ale ukazuje negatywne efekty rotacji stosowanej przez Cholo. Nie mam absolutnie żadnych pretensji do Argentyńczyka, bo rozumiem jego tok myślenia – skład jest, jaki jest, trzeba chuchać i dmuchać i maksymalizować zysk jednocześnie minimalizując koszta (#Ekonomia). Niestety, czasem krótkookresowe myślenie ma opłakane skutki w dłuższym okresie. Doceniam, że Simeone nie skupia się na zbyt dalekiej przyszłości, ale stary, powiedz mi jedno: nie obawiasz się o zdrowie naszych piłkarzy? Być może Rojiblancos są najlepiej przygotowani do sezonu ever, ale już teraz widać, że strasznie topornie idzie najlepszym zawodnikom przestawienie się na grę co trzy dni. Niedługo dojdzie Liga Europy i przy takim natężeniu spotkań już teraz niektórzy nie wytrzymują.
Na pewno Ty jak i każdy, kto będzie to czytał, mieliście w swoim życiu taką sytuację, że nabawiliście się jakiejś kontuzji. Czy to na lekcji wychowania fizycznego, gdzie olewało się rozgrzewkę, a później ktoś sobie coś zrobił, bo nie był dobrze przygotowany (w końcu trafiło i na Ciebie), czy to na jakimś poważnym (lub mniej poważnym) turnieju zawaliliście sprawę, bo trenowaliście na pół gwizdka, a jak trzeba było dać z siebie maksa, to spuchliście. Boję się, że teraz jest tak z Rojiblancos. Falcao może nie być ostatnim, który nabawi się kontuzji. Najgorsze jest to, że wczoraj na San Mames nasi zmiennicy udowodnili, że nie są w stanie wejść na wyższy poziom niż wymęczone zwycięstwa z Viktorią Pilzno i Realem Jaen. Gdzieś w głowie pojawia się słówko: KRYZYS. Czy nieuniknione ma miejsce właśnie teraz i trzeba nastawić się na to, że najbliższe tygodnie będą mniej-więcej taką karuzelą jak za Gregorio Manzano? To już nie jest jeden czy dwa mecze bez wygranej na wyjeździe. Obecnie to już siedem, a z ostatnich dziesięciu zwyciężyliśmy raz.
Nie wiem, czy mnie uspokoisz i napiszesz, że zachowuję się jak rozhisteryzowana panienka, która po większej wpadce poprzedzonej paroma urazami i remisami wpada w panikę, czy też przyznasz mi rację. Może jeszcze nie ochłonąłem po wczoraj (chociaż pomysł na temat kontuzji wpadł mi do głowy ze dwa dni temu)? W każdym razie na koniec lepiej sprecyzuję, że Grzelak w kontekście Ruchu był ironią. Tak na wszelki wypadek, gdyby karma chciała mi (a o wiele bardziej Tobie) sprawić psikusa i od rundy wiosennej oglądałbyś przy Cichej w ataku właśnie Bartka. Chociaż nie, bo i tak pewnie złapałby kontuzję (#Jonathan Woodgate).
Dylanowy
Przyznam, że Twoje wprowadzenie w pierwszej chwili wywołało we mnie zamieszanie i czekałem jak od Cieślewicza przejdziesz do Atletico. A z racji zeszłotygodniowego tekstu, który odbiegał od tematyki klubu z Madrytu, byłem pewien, że tym razem sprawa będzie dotyczyła stricte Rojiblancos. No i się nie pomyliłem.
Bardzo bym chciał Cię uspokoić w kwestii kolejnych kontuzji naszych najlepszych graczy, ale niestety nie mogę. Zamiast tego posłużę się cytatem, którego właściwie nie musiałbym wkładać w cudzysłów, gdyż są to moje słowa z naszej pierwszej Wrzutki dotyczącej podsumowania ubiegłego roku. Wtedy napisałem: „Rozumiem, że Falcao jest naszym filarem, ale liczba spotkań rozegranych przez niego w tym roku mogłaby być wyższa. Chuchanie i dmuchanie, żeby tylko nasz as nie nabawił się kontuzji jest złudne, bo równie dobrze może to nastąpić na treningu, podczas brania kąpieli, czy nawet w czasie łóżkowych igraszek.”
Ty w swoich rozważaniach porównałeś wszystkie kontuzje to rozgrzewki na lekcjach wf-u, a ja bym jednak tutaj szukał odniesień do noworodków, które po narodzeniu muszą nabyć odporność i najczęściej dzieci, które noszą 3 swetry i 2 kurtki, w dalszym życiu chorują najwięcej, bo nie są przygotowani na prawdziwe choroby i nasilenie się obecności wirusów. Organizm człowieka ciężko jest oszukać. Często gracze grają kontuzjowani bądź chorzy, ale w końcu każdego może rozłożyć totalnie uraz czy dolegliwość. Tak samo jest z graczami, których się oszczędza. Przypomina to trochę zbieranie pieniędzy na czarną godzinę, która może nigdy nie nadejść albo źle ocenimy sytuację i wtedy, gdy trzeba użyć swoich zasobów, będziemy bierni.
Tak przejrzałem sobie historię El Tigre. Okazuje się, że w Porto nie był praktycznie oszczędzany. W swoim pierwszym sezonie opuścił jedynie 2 spotkania ligowe, zagrał we wszystkich meczach LM (2 gole strzelone Atletico). Mogłoby się wydawać, że taka ekipa jak Porto oszczędzi swojego asa w krajowym pucharze. Nic bardziej mylnego. Począwszy od 1/8 finału, nie opuścił żadnego spotkania. A trzeba przyznać, że w realiach portugalskich „Smoki” są w ostatnich latach drużyną zdecydowanie najlepszą, a to przecież właśnie takie ekipy najczęściej wystawiają w pucharach i meczach ze słabszymi rywalami skład mniej lub bardziej rezerwowy. W kolejnym sezonie opuścił kilka meczów ze względu na kontuzje, ale w Lidze Europy strzelał takim rywalom jak Rapid Wiedeń czy CSKA Sofia. Villas-Boas nie miał również oporów przed wystawianiem go w rewanżach w fazie pucharowej ze Spartakiem Moskwa i Villarrealem, gdzie w pierwszych meczach rozjechali obu przeciwników po 5:1. Ówczesny trener Porto zamiast pomijać Kolumbijczyka w kilku spotkaniach, wolał go wystawić i ewentualnie ściągnąć z boiska w trakcie drugiej połowy.
Z kolei po przejściu do Atletico, Falcao grał bardzo dużo i zazwyczaj po 90 minut (na 50 meczów, tylko 10 w niepełnym wymiarze). Stąd trochę mnie dziwi, że w obecnym sezonie nastąpiła aż tak drastyczna zmiana na tym polu. Czy zaszkodziłoby coś, żeby Falcao sobie przez godzinę pograł przeciwko Academice? Myślę, że oprócz wymownej korzyści w postaci ciągłego trwania w trybie meczowym, jego statystyki strzeleckie byłyby jeszcze bardziej okazałe. Rozumiem zamierzenia Simeone, który chce, aby w meczach z najsilniejszymi rywalami, miał do dyspozycji najmocniejszy skład. Jednak trzeba wyznaczyć priorytety i dawać odpoczywać filarom naszego składu przed faktycznie NAJTRUDNIEJSZYMI meczami. Za trzy dni mecz z Realem? Spoko, Falcao, Arda, Filipe na ławce lub poza składem meczowym przeciwko drugoligowcowi. Ale każdego meczu w fazie grupowej Ligi Europy nie trzeba było traktować jako fajrantu.
Sezon jest w coraz bardziej zaawansowanej fazie. Zaraz powrócimy do rozgrywek europejskich, w Pucharze Króla walczymy o finał, a w lidze jest szansa na przełamanie (w 50 procentach) hegemonii Barcelony i Realu. Zaraz nie będzie możliwości odpoczynku, kiedy się chce, no chyba, że odpuszczamy jakieś rozgrywki. A myślę, że Simeone jest na tyle ambitnym człowiekiem, że kalkulacja kalkulacją, ale nie odpuści na żadnym polu z uwagi na dosyć dalekie zajście w każdym z pucharów. Powoli zbliża się czas, że nie będzie różnicy pomiędzy meczem z Barceloną i przeciwko Osasunie. Każde spotkanie będzie milowym krokiem w kierunku awansu do Ligi Mistrzów, a nawet do zajęcia miejsca przed lokalnym rywalem.
Zamieniając się na chwilę w czarnowidza, myślę tak sobie, że ta nadopiekuńczość Argentyńczyka może obrócić się przeciwko niemu. Za miesiąc czy dwa może być problem z natężeniem się spotkań i wtedy jest szansa, że będzie trzeba zrezygnować z walki o Ligę Europy bądź Copa del Rey. Najgorszym jednak będzie stan całkowitego wypalenia się, a właściwie nieprzystosowania do intensywności sezonu w jego końcówce. Dlatego według mnie Cholo powinien śmielej stawiać na najważniejszych graczy nawet w śmiesznie prostych meczach (choć o te od tego momentu trudno).
Z drugiej strony jeśli Simeone wystawiałby częściej Radamela i nadarzyłaby się kontuzja, to znalazłaby się część kibiców, która właśnie takie zachowanie skrytykowałaby. Niemniej za trenerem przemawiają wyniki i póki co są one świetne. Porażka z kretesem przeciwko ekipie z Bilbao oczywiście była nieprzyjemna i to zapewne ona sprawiła, że postanowiłeś poruszyć ten temat. Ponadto od kilku spotkań nasze wyjazdy wyglądają co najwyżej słabo. Nie potrafimy się otrząsnąć i notorycznie gubimy punkty. Pewnie jedną z przyczyn są eksperymenty ze składem i dawanie szans zmiennikom. Fakt jest taki, że niektórzy z nich powinni być co najwyżej zapchajdziurami, a nie graczami zwiększającymi konkurencję w składzie (#Daniel ‘Cata’ Diaz).
Simeone ma ciężki kawałek wielkiego orzecha i mam nadzieję, że w przeciwieństwie do EsZeta i Penxa, nie okaże się on być nie do zgryzienia. Trzeba gdzieś znaleźć równowagę i jak najlepiej operować składem, bo margines błędu kurczy się w nieubłagalnym tempie. Nasz trener to ogarnięty facet, o czym świadczą dokonania Los Colchoneros, więc pewnie zauważy, że więcej pożytku będzie z nieco przemęczonych graczy, niżeli z nazbyt oszczędzanych. Jak to mówią, nawet kota można zagłaskać na śmierć. Także osobiście nie biłbym jeszcze na alarm i nie ogłaszał kryzysu, bo było wiadome, że nie utrzymamy równej formy do końca sezonu. Najważniejsze, że ciągle u siebie odprawiamy kolejne ekipy z kwitkiem i to pozwala patrzyć raczej z optymizmem w przyszłość.
Manian
A JAKIE JEST WASZE ZDANIE W TEJ KWESTII?