Z uwagi na to, że zaliczyłem filozofię na 4,5 (oby na takie oceny zasługiwali nasi piłkarze w kolejnych meczach) zacznę dziś nawiązaniem do Heraklita z Efezu. Twierdził on, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, gdyż każde kolejne wstąpienie do niej jest inne. Ma to związek z wodami, które nie stoją w miejscu i za każdym następnym podejściem mamy do czynienia z innymi realiami, a sami na przestrzeni czasu dojrzewamy, zdobywamy doświadczenia i zmienia się nasze postrzeganie. Przy okazji trzeba zaznaczyć, że w Polsce (nie wiem jak jest w innych krajach) stwierdzenie Heraklita jest niejednokrotnie źle rozumiane. Przyjęło się, że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”, a jest to nadużycie z uwagi na powyższe słowa dotyczące zmienności. Konkluzja jest taka, że rzeka, do której wchodzimy tylko z pozoru jest taka sama.
Z uwagi na bliskie położenie stadionu Vicente Calderon od rzeki Manzanares i kilka innych aspektów Atletico wydaje mi się doskonałym potwierdzeniem słów greckiego filozofa. Obecnie w kadrze mamy kilku piłkarzy, dla których przybycie do madryckiego klubu nie było pierwszym podejściem. Jednym z nich jest Gabi – wychowanek Atletico. Gracz stosunkowo późno trafił do profesjonalnego futbolu. Był wypożyczony do Getafe, aż w końcu bez większego żalu został oddany do Saragossy. Miał wtedy 23 lata i już raczej pozostała mu tylko walka, co najwyżej, o pozycję solidnego ligowca. Ze swoim ówczesnym zespołem spadł nawet do 2. ligi. Przełom nastąpił w sezonie 2010/11, który w wykonaniu pomocnika był dobry i zaowocował powrotem do swojego macierzystego klubu. Dziś może pochwalić się silną pozycją w drużynie, o czym świadczy opaska kapitańska i niezrozumiałe przyzwolenie na wykonywanie stałych fragmentów gry (jeden mecz z Realem Valladolid wiosny nie czyni).
Obok Gabiego najczęściej występuje inny wychowanek Rojiblancos, czyli Mario Suarez. Jego przypadek jest również podobny do kapitana Atletico. Nie mogąc przebić się do pierwszego składu, próbował sił na wypożyczeniu do innych klubów, aż ostatecznie odszedł do Mallorki. Przez dwa lata zdążyło upłynąć sporo wody w Manzanares, aby defensywny pomocnik powrócił na Vicente Calderon. W jego przypadku również wyszło to na plus, bo pokazuje obecnie więcej spokoju na boisku, a potwierdzeniem jego umiejętności było powołanie do reprezentacji Hiszpanii i debiut przeciwko Urugwajowi. Wprawdzie, póki co, to tylko jeden występ w drużynie narodowej, ale del Bosque na pewno nie wysyła przypadkowych powołań (#Mateusz Klich), bo co jak co, ale w środku pola Hiszpanie mogą przebierać na wszystkie możliwe sposoby.
Kolejnym pomocnikiem, który po raz drugi próbuje swoje szczęścia u nas jest Raul Garcia. W przeciwieństwie do wyżej wymienionych graczy, nie jest on wychowankiem, a po raz pierwszy na podbicie Madrytu wyruszył w 2007 roku z Osasuny. Po czterech sezonach został wypożyczony do… Pampeluny. W Madrycie już raczej powoli nikt nie wiązał z nim przyszłości, tymczasem Raul został jednym z najważniejszych piłkarzy Osasuny w sezonie 2011/12. Strzelił 11 goli i zaliczył 7 asyst, przyczyniając się m.in. do ligowego zwycięstwa nad Barceloną 3:2 (gol i asysta). Powrócił do Atletico i jak się okazało Simeone widział go w swojej wizji i myślę, że nikt nie żałuje takiego obrotu spraw. Na pewno RG8 nie jest pełnoetatowym zawodnikiem wyjściowej „jedenastki”, ale gdy jest na boisku potrafi wesprzeć kolegów i stanowić konkurencję dla ofensywnych graczy.
No i jest jeszcze Diego Costa. Brazylijczyk był próbowany zarówno na środku ataku jak i na skrzydle. Potrafił strzelić nawet hat-tricka, ale fatalna kontuzja zastopowała jego karierę. To ona była główną przyczyną wypożyczenia do Rayo Vallecano. Tam pokazał się z najlepszej strony jako snajper. 10 goli strzelonych w pół roku w przeciętnym klubie mówi samo za siebie. Wrócił i jego pozycja w zespole stopniowo rosła, aż okazało się, że tak naprawdę nie ma innej opcji jak tylko gra u boku Radamela Falcao.
Powyższe przypadki pokazują, że w futbolu nigdy nie wiadomo jak się potoczy kariera danego gracza, a powroty wcale nie muszą być takie złe, co często po pierwszym niepowodzeniu powoduje uprzedzenie do piłkarza. Wprawdzie dwaj pierwsi wrócili ze względu na dobrą grę, a dwóm kolejnym po prostu skończyło się wypożyczenie. Niemniej ktoś jednak postanowił dać drugą szansę i sprawdziło się to o czym mówił Heraklit, czyli miejsce, do którego wracali było takie samo, ale ze względu na choćby zmiany personalne zastali zupełnie nową sytuację.
To wszystko skłoniło mnie do pewnej refleksji nad ewentualnym następcą Radamela Falcao, gdyby Kolumbijczyk postanowił odejść latem. Gdzie powiązanie z Heraklitem? A no w osobie Fernando Torresa. Wiem, że to brzmi śmiesznie, bo sam do tego piłkarza, delikatnie mówiąc, podchodzę z rezerwą. Trzeba jednak przyznać, że przed wyjazdem na Wyspy, El Nino był jednym z naszych najlepszych graczy, regularnie karcąc najgroźniejszych rywali z Barcą i Realem na czele. Byłoby na pewno to ryzykowne zagranie, bo w Chelsea ani trochę nie przypomina napastnika z czasów gry dla Los Colchoneros. Gdybym starał się go bronić to podałbym przykład Daniela Sturridge’a, który na Stamford Bridge radził sobie średnio, a na wypożyczeniu w Boltonie strzelał aż miło, a teraz to samo czyni w Liverpoolu.
To by było na tyle moich refleksji na temat przyjazności VC dla powracających. Jestem ciekaw co Ty sądzisz o powrotach piłkarzy? Może kogoś z chęcią przywitałbyś z powrotem w Madrycie (chyba nawet wiem kogo)? I ciekawi mnie co sądzisz o mojej nieco pokrętnej teorii w kontekście Torresa.
Manian
Gratuluję oceny z filozofii, ale chyba nie żałuję, że moja przygoda z tą nauką była bardzo krótka. Podczas mojej dwuipółmiesięcznej kariery studenta dziennikarstwa w planie zajęć miałem jakieś dwa przedmioty z nią związane. Na jeden w ogóle nie chodziłem, a na drugim, jeśli już się pojawiłem, to półtorej godziny zastanawiałem się jak to jest możliwe, że w auli jest tak słaby zasięg, przez który nie działał mi Internet w telefonie. Zapamiętałem z tego wszystkiego jedynie to, że Arche jest odpowiedzią na wszystkie pytania. Tutaj to się jednak chyba nie sprawdzi.
Ciężko się nie zgodzić z tym, że trójka naszych środkowych pomocników radzi sobie o wiele lepiej w swoim drugim podejściu do Vicente Calderon. Choć co do Gabiego, to jego pozycja w zespole wynika raczej z tego, że jest najbardziej doświadczonym wychowankiem i kapitanem, niż z uwagi na jego umiejętności. Te rzuty wolne czasem mu wyjdą, jednak to trochę jak gra w Lotto – niby raz na jakiś czas ktoś coś trafi, ale to i tak o wiele mniej względem tego, co opuściło jego kieszeń podczas kupowania kolejnych kuponów.
O, albo jak z Obraniakiem w reprezentacji! Mniej-więcej raz na dziesięć spotkań dobrze kopnie piłkę z dystansu i ma alibi na najbliższe pół roku, choć przez 99% czasu gry mogłoby go w ogóle nie być na boisku i nikt nie zauważyłby różnicy. Nikt.
Mario to powoli klasa europejska (taki standard class, ale już bliżej business) i dziwi mnie to, że paradoksalnie coraz częściej gra Tiago. Portugalczyk może być tylko gorszy, a skoro Hiszpan po powrocie na stare śmieci radzi sobie coraz lepiej, to czemu go nie wykorzystywać na maksa, by z każdym sezonem był coraz pewniejszym punktem? Skoro Fornalik może stawiać na Krychowiaka, Borysiuka i Łukasika zamiast na Murawskiego, Dudkę (który chyba powoli umiera piłkarsko) czy innego Polanskiego, to i Cholo mógłby się ogarnąć.
Jeśli chodzi o Raula Garcię, to niestety, ale wyraźnie najlepiej radził sobie w tych meczach, w których graliśmy rezerwowym składem z jakimiś ogórkami. Teraz jak wchodzi, to mało jest z niego pożytku, a o jego strzałach z dystansu (i nie tylko) można już napisać ze dwie książki. Może mam mylne wrażenie, ale on chyba oddaje najwięcej uderzeń ze wszystkich, przy czym mało który jest celny. No ale oddaję mu, że wreszcie gra lepiej niż za pierwszym razem, bo i pozycja mu odpowiada.
Diego Costa to wiadomo przecież. Wielka miłość, kocham go, jestem jego psychofanem i nie oddawałbym go za żadne pieniądze, tylko przedłużył kontrakt, dał jakąś porządną klauzulę i korzystał z niego ile wlezie, bo uwielbiam takich zawodników. Szybki, silny, wygląda jak morderca, ale ma serce do walki, ogromną ambicję i chyba nigdy się nie poddaje. A że czasem kogoś przepchnie, popyskuje? Błagam, nie róbmy z piłki nożnej baletu, którym jednak futbol staje się coraz wyraźniej.
Pytasz kogo chciałbym z powrotem w Atletico?
Na pewno nie Fernando Torresa. Nie teraz. Wiesz czemu? Bo to by na 99% oznaczało, że Radamel Falcao pójdzie do Chelsea za mały szmal. Na Vicente Calderon potrzebna jest kasa i to jak największa, więc jeśli El Tigre ma odejść, to za co najmniej 60.000.000 € w gotówce, a nie za 30.000.000 € plus El Nino. Może za dwa-trzy lata mógłby wrócić i zakończyć swoją karierę na Vicente Calderon. Teraz jednak niech gra dla The Blues, robi wiatr, biega, walczy i takie tam tego typu rzeczy.
Powtarzałem, powtarzam i będę powtarzał, że ogromnym błędem było pozbycie się Diego Forlana. Nadal widziałbym go w Atletico, bo to człowiek-instytucja. Na pewno nie grałby już w pierwszym składzie, ale dam sobie nogę uciąć (ostatnio było blisko, ale obyło się), że z nim atmosfera w szatni byłaby tylko lepsza. Wraz z Diego Simeone stworzyłby chyba duet idealny, bo ze swoim stażem w Atletico byłby najbardziej doświadczonym Rojiblancos i idealnym łącznikiem między Cholo, a zawodnikami. Choć i bez tego Argentyńczyk rozumie się z piłkarzami jak nikt inny.
Nie, nie chciałbym żeby na Vicente Calderon wrócili Sergio Aguero i David de Gea. Najlepiej jakby w ogóle się tu nie zbliżali. Nigdy.
Swój wywód zakończę cytatem człowieka, którego w ostatnim czasie mocno polubiłeś, co mnie trochę przeraża, ale póki co chyba wszystko jest jeszcze w normie. Ów polityk powiedział, że nawet najlepsze paliwo nie pomoże jeśli samochód jedzie w złym kierunku. I chyba tak właśnie jest z Atletico – nieważne czy piłkarze będą tu wracać (choć jeśli to wychowankowie, to byłoby miło #Alvaro Dominguez), czy będą pojawiać się same nowe twarze, czy w ogóle będziemy grali samymi 18-latkami. Najważniejszy jest trener, który pchnie to w dobrym kierunku. Pod tym względem jest na razie pięknie. I nawet Heraklit temu nie zaprzeczy, a wręcz może przytaknąć słowami: – Jeden człowiek wart dla mnie tyle, ile dziesięć tysięcy, jeżeli jest najlepszy.
Dylanowy