Trochę się zastanawiałem o czym dokładnie napisać w nowej „Wrzutce”. Ostateczny pomysł wykrystalizował się dopiero w trakcie zwycięskiego spotkania z Betisem. Najpierw chciałem zająć się tematem formy, a raczej jej brakiem, Adriana Lopeza. W końcu zdecydowałem napisać również o Diego Coscie, a więc o naszych napastnikach tzw. drugiego wyboru, którzy mają pomagać Radamelowi Falcao, a w razie jego absencji, zastąpić Tygrysa.
No właśnie, niedawno graliśmy kilka meczów bez naszego najlepszego snajpera i nie wyglądało to najlepiej w ofensywie, gdyż notorycznie brakowało skuteczności. W Pucharze Króla najpierw udało się zremisować z Betisem rewanżowe spotkanie, co po pierwszym zwycięskim meczu wystarczyło do awansu do półfinału. W tej fazie przyszło mierzyć się z kolejną ekipą z Sevilli. Przebieg meczu był dziwny i często przyprawiał o ból głowy. Ostatecznie udało się wyjść zwycięsko z tej potyczki, choć nie strzeliliśmy żadnej bramki z gry. Niestety w lidze tyle szczęście nie mieliśmy i musieliśmy uznać wyższość zawodników z Bilbao po sromotnej porażce 0:3.
W tych trzech spotkaniach, w których Rojiblancos nie mogli liczyć na Kolumbijczyka, wszystkie trzy gole strzelił Diego Costa. Jeden z nich padł po wykorzystaniu błędu obrońcy, kiedy to skierował piłkę do pustej bramki, a dwa kolejne to trafienia z rzutów karnych. Oczywiście trzeba oddać DC19, że w pierwszym przypadku poszedł do końca za akcją, a w przypadku strzałów z jedenastego metra zachował zimną krew, skutecznie je egzekwując. Ciężko stwierdzić, że Brazylijczykowi towarzyszył łut szczęścia, bo jednak to rywale postarali się bardziej, aby te gole stracić, niżeli nasz gracz strzelić. Wyżej opisane spotkania są niejako kolejnym alarmem, że nasza kadra nie jest wystarczająco konkurencyjna. Mając 3 napastników, z których jeden jest absolutną światową czołówką, a dwóch kolejnych pokazywało już, że bramki strzelać potrafi, musieliśmy oglądać ofensywną bezradność i liczyć na farta.
Szczególne słowa dezaprobaty należą się Adrianowi, który ani w promilu nie przypomina gracza, który w poprzednim sezonie świetnie zaaklimatyzował się w Madrycie i wydatnie przyczynił się do zdobycia przez podopiecznych Simeone Ligi Europy. W obecnych rozgrywkach niestety tylko ciągle czekamy aż były piłkarz Deportivo obudzi się i w końcu zacznie grać na poziomie, adekwatnym do pozycji zajmowanej przez Atletico w lidze. Wprawdzie zdarzały się chwile przebłysku jak np. wejście smoka w meczu z Celtą Vigo okraszone zwycięską bramką. Latem słyszeliśmy o zainteresowaniu Adrianem ze strony Arsenalu. Media donosiły, że Wenger jest gotów zaoferować 18 mln € za naszego piłkarza i raczej żaden kibic bez zastanowienia nie oddałby wtedy Hiszpana. Dziś cena już zmniejszyła się o około 1/3, a jeśli zawodnik w końcu nie zacznie prezentować formy, do której przyzwyczaił w rozgrywkach 2011/12, to po obecnym sezonie będzie trzeba poważnie rozważyć jego dalszy pobyt w ekipie Los Colchoneros.
Jeśli chodzi o Diego Costę, to jest to zawodnik specyficzny i wielce nieprzewidywalny. Od kilku lat możemy go oglądać na hiszpańskich boiskach. W ubiegłym sezonie doznał okropnej kontuzji, po czym we wspaniałym stylu powrócił na wypożyczeniu do Vallecano. W obecnych rozgrywkach bardzo dobrze wspiera Falcao i nieraz to właśnie jego podania były otwierające dla goli El Tigre. Trzeba docenić jego pracę w ofensywie, bo stosunkowo małą ilość strzelonych goli nadrabia choćby asystami. U Costy równie ważna jak forma fizyczna i umiejętności jest samozachowawczość. Diego nie należy do ludzi nader spokojnych i nieraz telewizyjni realizatorzy obrazu pokazują zaczepki Brazylijczyka. Te pozasportowe aspekty doprowadziły go do dłuższego zawieszenia w Lidze Europy. Rywale doskonale wiedzą, że Costa potulnym człowiekiem nie jest, więc wykorzystują to do sprowokowania. Mecz z Betisem pokazał to doskonale, choć i tak trzeba przyznać, że jak na niego, to i tak zachował się spokojnie w obliczu oplucia przez Amayę oraz przepychanek pomiędzy piłkarzami obu ekip.
Jeśli Falcao jest zdrowy to wszystko wygląda dobrze i w obliczu jego doskonałej postawy strzeleckiej, nieco na dalszy plan schodzi brak skuteczności Diego i Adriana. Jeśli jednak popatrzymy na statystyki ligowe, zobaczymy, że w kwestii strzelania bramek jest El Tigre i długo, długo nic. Gdzieś tam za siedmioma górami czają się drudzy strzelcy drużyny, którymi są Arda Turan i, o dziwo, Raul Garcia. Napastnikiem on na pewno nie jest, a nie może też zawsze liczyć na regularne występy w pierwszym składzie. O ile DC19 nadrabia tę niechlubną statystykę bramkami w innych rozgrywkach, to Adrian Lopez zupełnie zapomniał jak się strzela bramki.
Patrząc w perspektywie pozostałej do końca części sezonu, dobrą okazją dla Adriana na udowodnienie swojej przydatności, będzie Liga Europy, w której na najbliższe dwie rundy będzie jedyną alternatywą w ataku dla Falcao, z racji zawieszenia Diego Costy. Ten z kolei będzie musiał pohamować swoje emocje podczas meczów, abyśmy częściej oglądali Dr. Jeckylla, zamiast Mr. Hyde’a. Nie wiem czy trafnie oceniam (szczególnie tutaj oczekuję Twojej opinii), ale wydaje mi się, że posiadają oni kompleks Radamela Falcao albo przynajmniej jego pozycja i ciężar jego ewentualnego zastąpienia zwyczajnie ich przytłacza. Osobiście mam nadzieję, że w przypadku Adriana poprzedni sezon nie był jedynie przebłyskiem, a Diego być może nie będzie nigdy czołowym snajperem, ale jak najbardziej umiejącym zrobić różnicę i tworzącym konkurencję dla El Tigre.
Po sezonie Simeone na pewno będzie musiał się zastanowić, co dalej zrobić. Na skrzydle i środku pomocy ma pewne pole manewru, ale ostatecznie na pozycji środkowego napastnika nie ma dużej konkurencji. Jestem ciekaw jak Ty zapatrujesz się na przyszłość przywołanej przeze mnie dwójki? Czy oni są zawodnikami, którzy mogą grać w Atletico walczącym z hegemonią Realu i Barcy? Czy mamy czego szukać z nimi w Lidze Mistrzów?
Manian
Zacznę od Adriana. Moja opinia jest prosta . Trzeba go sprzedać, póki można za niego wyciągnąć przynajmniej 10.000.000 €. Koniec opinii.
Nieważne gdzie, byle w letnim okienku transferowym. Ten chłopak kryzys formy złapał mniej-więcej na przełomie lipca i sierpnia, kiedy wyjechał na Igrzyska Olimpijskie wraz z reprezentacją Hiszpanii (i Koke). Grał tam mega słabo, a ponieważ jego koledzy z drużyny postanowili go nie zawstydzać i również prezentowali się koszmarnie, to La Roja odpadła z turnieju w żenujący sposób. Pewnie, że do Adriana nie można było mieć większych pretensji. Każdemu zdarza się mieć gorszy okres, nic nadzwyczajnego w piłkarskiej karierze, która trwa z reguły około piętnastu-dwudziestu lat. Dziś mamy jednak początek lutego. Dokładnie pół roku po imprezie w Londynie, a on jak grał słabo, tak gra słabo i NIC nie zapowiada, by szybko się to zmieniło. Czasem trafi mu się przebłysk, czasem pokaże jakąś sztuczkę, strzeli gola (nawet udało mu się to już cztery razy w tym sezonie!), ale w zdecydowanej większości jest to piłkarz kompletnie nieprzydatny, niewidoczny, przeszkadzający i marnujący tyle sytuacji, że zawstydza tym Łukasza Gikiewicza (do Daniela Sikorskiego jeszcze mu brakuje).
Myślę, że nie wynika to z kompleksu Radamela Falcao. Raczej jest to spowodowane tym, że Adrian NIGDY nie był wybornym snajperem. Przed przyjściem na Vicente Calderon we wszystkich poprzednich drużynach rozegrał (w rozgrywkach ligowych) 160 spotkań, w których zdobył 23 bramki. Bartosz Ślusarski ma lepsze statystyki w naszej Ekstraklasie.
A że poprzedni sezon był całkiem udany? Z braku laku Cholo MUSIAŁ na niego stawiać, a grając obok El Tigre zawsze znajdzie się okazja do strzelenia gola. Zresztą, brak alternatywy na pozycję Adriana przekładał się na pokaźną liczbę minut przez niego rozgrywanych. Wtedy na 57 występów tylko 11 było z ławki. Teraz jest ich tyle samo, tyle że na 31 meczów.
No dobra, ale przejdźmy do Diego Costy! Mój faworyt, mój ulubieniec, największe odkrycie tego sezonu, najlepszy, nieprzewidywalny, niesamowity! Tak, będzie zero obiektywizmu.
Wiesz, był kiedyś taki jeden napastnik, którego na pewno znasz i doceniasz co najmniej tak samo jak ja. Szalenie skuteczny, zdobywał sporo bramek, z powodzeniem grał w reprezentacji swojego kraju. Legenda klubu, w którym grał przez dziesięć lat, a gdyby nie kontuzja, to karierę zakończyłby pewnie dopiero koło 2009-2010 roku. W Premier League 441 spotkań i 260 goli (najlepszy wynik w historii tych rozgrywek). Drużyna narodowa Anglii? 63 mecze i 30 trafień (z czego 3 razy pokonywał bramkarza reprezentacji Polski). Król strzelców Euro 1996, w tym samym roku zajął trzecie miejsce w plebiscytach FIFA i France Football. O kim mowa? To proste. Alan Shearer.
Dlaczego o nim wspominam? Bo on, podobnie jak nasz ukochany Diego Costa, również potrafił rozrabiać w trakcie swoich występów. Rywale potrafili na niego narzekać – że gra zbyt agresywnie, że zbyt mocno fizycznie, że potrafi prowokować, że wymusza i w ogóle jest zły. On jednak nic sobie z tego nie robił i jasne, że czasem przesadzał, wylatywał z boiska za czerwone kartki, przez co później musiał pauzować. Ale kibice Newcastle United (i poprzednich klubów) kochali go bezwarunkowo bo robił dwie najważniejsze rzeczy – walczył i strzelał gole.
Nasz Brazylijczyk być może nie jest szaleńczo skuteczny (chociaż będę się upierał przy tym, że jak na fakt gry na Radamela Falcao, to ma on świetne statystyki, a w porównaniu z Adrianem to w ogóle kosmos), ale odwala swoją robotę znakomicie. Kiedy gra z El Tigre, wówczas robi wszystko, by Kolumbijczyk miał jak najwięcej okazji. Kiedy gra sam, wówczas zdarza mu się co prawda marnować jakąś sytuację, ale bramki i tak zdobywa (o czym zresztą sam wspomniałeś).
W głowie nie ma do końca dobrze poukładane i to nie podlega dyskusji. Ale takich wariatów się właśnie kocha!
Przeciwko Betisowi wszedł, zaliczył brzydki faul na Rubenie Perezie, ale został ukarany. A później? W OGÓLE NIE ODPOWIADAŁ na chamskie i skurwysyńskie zaczepki rywali. Czyli postęp jest. Starcie z Realem? Pewnie, że prowokował Ramosa, ale chyba wszyscy wiemy, co Sergio mu zrobił w czasach, gdy Costa grał na wypożyczeniu w Rayo Vallecano. Diego jest prawdziwym mężczyzną i nie zapomina się zrewanżować.
Okej, w Lidze Europy dostał czerwoną kartkę i nie zagra w czterech meczach. Nie była to jednak kartka z serii: zachowałem się głupio jak Pepe i wszedłem w rywala ciosem karate jak Nigel de Jong. Brazylijczyk bronił tam swojego kolegę, Pedro Martina, a że nieprzepisowo? Ludzie, 90. minuta, padła bramka na 1:1 dająca nam pierwsze miejsce w grupie, sędzia jej (słusznie) nie uznał i zaczęły się przepychanki. W każdym z nas by się zagotowało i nie tacy piłkarze tracili nerwy (#Zinedine Zidane).
Costa ma jeszcze coś, co jest centralnie ZAJEBISTE. On walczy, on chce grać dla Atletico, on to pokazuje na boisku. Weźmy pierwszy lepszy mecz, niech będzie ten niedzielny z Betisem. Co przez 56 minut zrobił Adrian? Tyle samo, co ja na studiach, czyli nic. Wszedł Diego i pal licho, że strzelił gola. ALE ON BYŁ WIDOCZNY. On się nie boi wziąć piłki i pobiec z nią lewym skrzydłem, prawym skrzydłem, środkiem. W dupie ma jakieś kompleksy czy strach przed rywalem. Cofa się czasem nawet do połowy boiska (pamiętacie dzięki komu Falcao strzelił gola z FC Barceloną w tym sezonie?), bierze piłkę i biegnie, rozprowadza akcję, po której jest co najmniej aut, rzut rożny, rzut wolny, groźny strzał, a czasem i karny.
Podsumowując – nieco go utemperować i będziemy mieli następny skarb. Nie w typie Falcao, ale w typie idealnego kolegi dla jakiegokolwiek typowego snajpera. Costa to człowiek, który odwala brudną robotę. Można go nie lubić za poprzednie, drewniane lata. Teraz jest jednak kimś innym.
Jeśli mamy walczyć z Realem i Barcą, jeśli mamy skutecznie rywalizować w Lidze Mistrzów, to po sezonie trzeba podjąć następujące kroki:
– przedłużyć kontrakt z Costą, dając mu sporą klauzulę odejścia
– wyjebać Adriana za przynajmniej 10.000.000 € i w to miejsce sprowadzić kogoś sensownego (może właśnie Leo Baptistao, hm?)
– w razie sprzedaży Falcao zastąpić go TYLKO I WYŁĄCZNIE kimś pokroju Cavaniego, Dżeko lub innego świetnego, światowej klasy napastnika
– dać szansę Pizziemu, zatrzymując jednocześnie Ardę Turana (skoro plotki o odejściu były… plotkami)
I do boju!
Dylanowy
A JAKIE JEST WASZE ZDANIE?