Gdyby był aktorem, byłby kimś pokroju Roberta Duvalla albo Johnny’ego Deppa. Gdyby był muzykiem, byłby połączeniem Franka Zappy i Johna Lennona. Gdyby był pisarzem, miałby w sobie coś z Edgara Allana Poego lub Jamesa Joyce’a. Swoją wszechstronnością Vitolo postanowił jednak podzielić się ze światem piłki. Za niecałe pół roku jej ogromną wartość będzie musiał udowodnić w Atlético.
Na boisku nie ma pozycji, na której nie mógłby efektywnie zagrać. W zeszłym sezonie w Sevilli wystąpił wszędzie poza środkiem obrony i bramką. Trzeba cofnąć się na lewą flankę defensywy i harować, bo zespół gra w osłabieniu? Nie ma problemu. Środek pola? Już tam biegnę. Środek ataku? Grajcie na mnie. Nic dziwnego, że Andaluzyjczycy tak zaciekle starali się go przekonać, by został. Bo wartość 27-latka to coś więcej niż gole i asysty. To przede wszystkim jakość i charakter, który pomógł mu odnieść sukces. Waleczny, zadziorny i nieustępliwy na boisku; skromny, uśmiechnięty i nieco nieśmiały poza nim. Człowiek-orkiestra wart każdego z wydanych na niego 36 milionów euro.
Nie jest tajemnicą, że Diego Simeone już dawno zarzucił na niego swoje sieci. Pierwsze podejście było w 2013 roku, kiedy odchodził z Las Palmas. Nie udało się jednak go zakontraktować, gdyż sprytniejsza była Sevilla. Przed rokiem była próba numer dwa, ale odmowa jakichkolwiek negocjacji ze strony Andaluzyjczyków nie pozwoliła na zrealizowanie transferu. Udało się to dopiero teraz – paradoksalnie w momencie, w którym na Atlético ciąży zakaz transferowy. Nic nie mogło jednak stanąć na drodze, zwłaszcza że obok Diego Costy to właśnie Vitolo był piłkarzem, którego na koniec ubiegłego sezonu zażyczył sobie Cholo, wysyłając zarządowi po odpadnięciu z Ligi Mistrzów jasny przekaz: żeby zrobić krok do przodu, potrzebny jest skok jakości, bo z obecnego składu – przy całym uznaniu dla wysiłku każdego z piłkarzy – więcej wycisnąć nie sposób, zwłaszcza gdy najwięksi rywale nie śpią.
Trzeba przyznać, że Hiszpan jest na swój sposób wyjątkowy. Na przestrzeni ostatnich lat kilku piłkarzy z Wysp Kanaryjskich wybiło się zdecydowanie ponad przeciętność. Juan Carlos Valerón, David Silva, Pedro Rodríguez – każdy z nich stał się ważną postacią hiszpańskiego futbolu. Nie inaczej jest z Vitolo, jednak on sam przyznaje, że różni się od nich zasadniczo fundamentalną kwestią: zamiast czarować bajeczną techniką i bawić się piłką przy nodze, woli grać w sposób bardziej bezpośredni, prostszy i mniej efektowny, ale równie skuteczny.
Nie wiadomo, czy jego mama jest fanką skoków narciarskich, ale jako dziecko stosował dietę podobną do tej reklamowanej przez Adama Małysza. Często wspomina, że podstawą było El Gofio, czyli pełne witamin jedzenie składające się głównie z platanów (bananów warzywnych) i gofio (regionalnej mąki). Być może to było powodem, dla którego w wieku pięciu lat zaprowadzono go do lekarza z uwagi na jego nadpobudliwość. Ten zalecił znalezienie małemu Victorowi jakiegoś dodatkowego zajęcia, najlepiej związanego ze sportem. Choć trenował już w tamtym czasie pływanie, ostatecznie padło na futbol.
Bez względu na liczbę szkolnych obowiązków, bez przerwy rozpierała go energia. Zanim dostał się do Las Palmas, występował w lokalnym klubie Árbol Bonito. Poznał tam starszego o zaledwie dwa tygodnie Jonathana Vierę, z którym szybko złapał świetny kontakt. Tak narodziła się przyjaźń, która trwa do dziś i której żaden z nich nie ukrywa. Obaj trafili w końcu do szkółki najważniejszego klubu na Gran Canarii, znakomicie prezentując się w kolejnych zespołach młodzieżowych. Vitolo był jednak tym, który błyszczał najbardziej. Zbierał najwięcej pochwał i szybko stało się jasne, że wyrośnie z niego wielki piłkarz.
Sezon 2010-11 był jego debiutanckim w pierwszym zespole. Miał 20 lat i podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt, mając przed sobą świetlaną przyszłość. Dość szybko czekała go jednak pierwsza próba charakteru. Pod koniec listopada 2010 roku zerwał więzadło krzyżowe przednie w prawym kolanie. Nie obyło się bez interwencji chirurgicznej i siedmiu miesięcy przerwy, co oznaczało straconą kampanię. Po jej zakończeniu podpisał jednak nowy kontrakt i był gotowy udowodnić wreszcie swoją przydatność dla drużyny.
Kolejny sezon pozwolił mu się rozpędzić. 36 meczów i 10 goli na zapleczu Primera División nie pozostało niezauważone. W lecie 2012 roku zgłosił się po niego Real. Chciał go pozyskać do ekipy rezerw, ale ostatecznie do transferu nie doszło. Vitolo wspomina, że nie żałuje tego, bowiem najwyraźniej tak musiało być i cokolwiek się dzieje, dzieje się nie bez powodu. Przez wrodzoną skromność początkowo trudno było mu się przystosować do tego, że jest coraz bardziej lubiany i rozpoznawalny. W jednym z wywiadów przyznał, ze gdy po treningu Las Palmas podeszło do niego sporo nastolatków, prosząc o zdjęcia i autografy, całkowicie się zestresował. „Przecież jestem taki sam jak wy, dajcie mi spokój” – odparł i uciekł do domu. Jak sam jednak mówi, dziś wie jak ważna jest interakcja z kibicami. „Mnie to nic nie kosztuje, a dla tych dzieciaków to może być najszczęśliwszy moment w życiu. Staram się wczuwać w ich sytuację i bez względu na wszystko grzecznie i z uśmiechem rozdaję autografy i pozuję do zdjęć. Pięć minut mnie przecież nie zbawi” – twierdzi 27-latek.
Kolejny sezon był jeszcze bardziej udany. 15 bramek i 6 asyst w 41 ligowych spotkaniach na dobre przyciągnęły uwagę lepszych klubów. Co ciekawe, w połowie rozgrywek zgłosił się po niego… Betis. Oferował 300 tysięcy euro za wypożyczenie do końca sezonu z opcją wykupu. Las Palmas odmówiło jednak takiej transakcji. Pół roku później sprzedało go za nieco ponad 3 miliony euro do Sevilli.
Jego umiejętności i rzemieślniczy charakter perfekcyjnie wpasował się w Unaia Emery’ego. Któż nie potrzebowałby zawodnika, który biega za dwóch, walczy za trzech, a do tego potrafi efektywnie korzystać ze swojej szybkości i jakimś niekonwencjonalnym zagraniem zadecydować o przebiegu meczu. Vitolo bez ogródek przyznaje, że ówczesny trener Andaluzyjczyków zrobił dla niego wiele. Zaufał mu i stawiał na niego, gdy niektórzy chcieli go skreślać. Nauczył go grać w defensywie, co tylko okazało się wartością dodaną dla jego wszechstronności i stało się powodem, dla którego zakochał się w nim Diego Simeone.
Sevilla, walcząca co roku o Ligę Europy, często stosowała rotacje w spotkaniach ligowych. Dlatego bardzo ważne było to, by Vitolo właśnie na arenie międzynarodowej prezentował się jak najlepiej. W tej roli spisywał się bardzo dobrze, bowiem miał spory udział w każdym z trzech kolejnych triumfów. W sezonie 2013-14 pomógł wyeliminować w ćwierćfinale i półfinale kolejno Porto i Valencię. Rok później zaliczał kluczowe asysty w ćwierćfinałowym rewanżu z Zenitem i finale z Dnipro. Następny sukces także był możliwy dzięki Hiszpanowi, który w półfinałach z Szachtarem zanotował gola i dwie asysty, a kolejną dołożył w finale z Liverpoolem. Choć w międzyczasie w Primera División nie zbierał jakichś kosmicznych liczb – nie strzelając w pojedynczym sezonie więcej niż sześć goli i nie notując więcej niż osiem asyst – pomagał Andaluzyjczykom punktować. Swoimi trafieniami i decydującymi podaniami zapewnił w sezonie 2014-15 siedem punktów, w sezonie 2015-16 cztery punkty, a w sezonie 2016-17 dziesięć punktów.
W jednym z wywiadów Vitolo przyznał, że po przyjście Jorge Sampaoliego pojawił się problem. „Na początku wszystkie jego wytyczne i wskazówki brzmiały dla nas jakby były mówione po chińsku. Nie byliśmy przyzwyczajeni do sposobu, w jaki patrzy na futbol. Z czasem jednak coraz lepiej udawało nam się przenosić jego pomysły na boisko” – wyznał dziennikarzowi. 27-latek czuł, że w poprzedniej kampanii rozwinął się na dobre i osiągnął poziom, dzięki któremu nie tylko był jednym z liderów Sevilli, ale także po ponad roku wrócił do reprezentacji Hiszpanii. Ostatnie osiem występów w barwach La Roja okrasił czterema golami i dwoma asystami. Tylko jakaś katastrofa może pozbawić go miejsca w kadrze na Mundial w Rosji. Występ na mistrzostwach świata jest zresztą jednym z jego największych marzeń.
Poprzednie rozgrywki przyniosły jednak mały konflikt z kibicami Las Palmas. W rundzie jesiennej Andaluzyjczycy wygrali u siebie 2-1, jednak bardzo złe noty za tamto spotkanie otrzymał arbiter. Podyktował on m.in. rzut karny po faulu na Vitolo, którego nie było. Hiszpan nabrał sędziego, za co później wielokrotnie przepraszał. W lutym przed starciem na Gran Canaria wyznał na jednej z konferencji prasowych: „Jeśli będą na mnie gwizdać, muszę to zaakceptować. Z całego serca mam jednak nadzieję, że tak nie będzie. Po tamtym meczu miałem kilka fatalnych dni. Czułem się koszmarnie. Nawet koledzy z szatni pytali co ze mną nie tak. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, zmieniłbym tamtą sytuację. Wszystko było kwestią sekund, reakcji, instynktu, ale to jeden z najgorszych dni w mojej karierze. Nie umiem tego zapomnieć. Rozumiem kibiców, ale proszę o wybaczenie. Jest mi bardzo przykro, że tamten mecz tak się potoczył. Przepraszałem wiele razy i przeproszę jeszcze raz”.
Fani Las Palmas wydają się już jednak na dobre puścić tamtą sprawę w niepamięć. Wszyscy są podekscytowani, że chociaż przez pół roku Vitolo znów będzie grał w swoim i ich domu. Czy to dobry ruch dla Atlético? Wykresy za występy ligowe w barwach Sevilli dają ku temu co najmniej trzy argumenty.
Źródło: Artur Davtyan (Twitter: @DavtyanR2)
Po pierwsze, Vitolo świetnie potrafi pracować w defensywie. Bez względu na stronę, na której gra, angażuje się na całej długości boiska. Z jednej strony wspomaga bocznych obrońców (bądź jako wahadłowy sam nim jest), z drugiej stara się oskrzydlać akcje ofensywne i stwarzać zagrożenie pod bramką rywali. Po drugie, poprzedni sezon był zdecydowanie najlepszy jeśli chodzi o liczby w ofensywie. 42 mecze, 6 goli i 8 asyst na papierze nie robi wrażenia, ale zdecydowanie cieszyć może procentowa celność podań i strzałów oraz liczba udanych dryblingów. Zresztą po raz kolejny należy powtórzyć, że Hiszpan jest zawodnikiem pokroju Gabiego: nie zawsze widoczny w statystykach, ale zawsze ogromnie oddziałujący na grę zespołu. Po trzecie, w każdym z sezonów znakomicie wywiązywał się ze swojej roli. Były momenty, w których bardziej niż typowym skrzydłowym musiał być liderem i sercem drużyny, co czynił z odpowiednią efektywnością.
Kariera 27-latka to konsekwentne kształtowanie się nie tylko dużej klasy zawodnika, ale także charakteru, który pozwala być na boisku prawdziwym przywódcą. Znając metody i styl Diego Simeone nie można się dziwić, że upatrzył go sobie już w Las Palmas i od lat zaciekle o niego zabiegał. W odróżnieniu od Nicolása Gaitána jest on stworzony do noszenia koszulki Rojiblancos nie tylko przez wzgląd na umiejętności, ale także osobowość, pracowitość, waleczność i serce. W końcu tego – zaraz obok zdrowia graczy – najbardziej brakowało w poprzednim sezonie.
METRYCZKA
Imię i nazwisko: Víctor Machín Pérez
Przydomek: Vitolo
Data urodzenia: 2 listopada 1989 roku
Wzrost: 184 centymetry
Waga: 79 kilogramów
Mecze/gole/asysty dla Las Palmas: 90/26/6
Mecze/gole/asysty dla Sevilli: 177/28/45
Mecze/gole/asysty dla reprezentacji: 11/4/2
Trofea: Liga Europy (2014, 2015, 2016)
Kontrakt z Atlético: 30 czerwca 2022
Klauzula odstępnego: 150 milionów euro
CIEKAWOSTKI
Vitolo ma dwoje dzieci: Danielę i Thiago. W sierpniu skończą dwa latka. Jak sam mówi: „Bycie ojcem uczyniło ze mnie lepszego piłkarza. Zanim urodziły się moje dzieci, powroty po złym meczu były trudne, cztery ściany mnie przytłaczały. Teraz jest inaczej. Wracasz, a dwa szkraby uśmiechają się do ciebie i obdarowują cię miłością, nie oczekując niczego w zamian. To najkrótsza droga do bycia absolutnie szczęśliwym”.
Według 27-latka, najlepszymi piłkarzami na świecie są Andrés Iniesta, Leo Messi i Neymar. Pierwszych dwóch ściągnąłby do swojego zespołu, gdyby mógł wybrać dowolnych dwóch graczy: jednego z Hiszpanii i jednego z pozostałych krajów świata.
Woli Spośród bramkarzy najbardziej podziwia Davida de Geę, a spośród trenerów Jorge Sampaoliego i Diego Simeone. Jego futbolową bratnią duszą jest José Antonio Reyes.
Woli Lionela Messiego niż Cristiano Ronaldo. Stadionami, które najbardziej lubi i które zrobiły na nim największe wrażenie są Ramón Sánchez Pizjuán i San Mamés. Jego idolami są Rivaldo i Ronaldo.
Samego siebie określa jako radosnego i nieśmiałego. Jest także ambitny i nie wyobraża sobie powiedzenia, że w futbolu osiągnął już wszystko, bo zawsze jest coś co można jeszcze wygrać.