Niesamowite. Nie ma słów, by opisać emocje, jakie towarzyszą WSZYSTKIM kibicom Rojiblancos po wczorajszym finale Copa del Rey. Atletico Madryt zakończyło sezon (no dobra, jeszcze dwie kolejki, ale tak naprawdę absolutnie nie mają już one żadnego znaczenia) zdobywając w nim drugie trofeum (nie zapominajmy o Superpucharze Europy!), a piąte w przeciągu ostatnich trzech lat. Jesteśmy świadkami naprawdę pięknego okresu na Vicente Calderon i możemy za to jedynie podziękować.
W końcu udało się wygrać derby. Nie dość, że na Santiago Bernabeu, to jeszcze w finale Pucharze Króla. Po tylu latach oczekiwania i frustracji wreszcie to Los Colchoneros rządzą w stolicy Hiszpanii. Nie można wyobrazić sobie lepszych okoliczności, nie można wyobrazić sobie lepszej nocy niż ta wczorajsza.
Nie pamiętam, byśmy w jakimkolwiek meczu mieli tyle szczęścia, co wczoraj. No, ale tak, jak pisałem – jeśli piłkarze Cholo chcieli wygrać, to tylko serduchem, bo umiejętnościami nie ma szans. I tak w istocie było.
Po pierwszym kwadransie nic nie zapowiadało, że blisko dwie godziny później Madryt znów (po 14 latach i 25 kolejnych spotkaniach!) stanie się czerwono-biały. A jednak. Po golu Cristiano Ronaldo nasza gra wcale się nie załamała. Wręcz przeciwnie – Atletico Madryt starało się atakować i momentami było w stanie całkowicie zepchnąć Królewskich, zamykając ich na ich połowie.
Starania się opłaciły. Po cudownej akcji Radamela Falcao udało się wyrównać, a bramkę zdobył niezawodny Diego Costa. Choć Diego Lopez zdołał trącić piłkę, to ta odbiła się jeszcze od słupka i wturlała się do siatki. To, co przy tym golu zrobił El Tigre było niesamowite i Kolumbijczyk zaliczył chyba najlepszą asystę w swojej karierze. W sercach kibiców Rojiblancos pojawiła się nadzieja, że może uda się chociaż dowieźć ten remis do karnych.
Real był jednak podrażniony i jeszcze przed przerwą chciał znów wyjść na prowadzenie. W końcówce pierwszej połowy szczęście uśmiechnęło się do podopiecznych Diego Simeone po raz pierwszy. Mesut Ozil groźnie uderzył zza pola karnego, ale piłka trafiła w słupek.
Ciężko było przewidzieć, co stanie się w trakcie drugich 45 minut. Jako pierwsi zaatakowali jednak Rojiblancos. Niestety po jednej z lepszych akcji Filipe w dobrej sytuacji uderzył w boczną siatkę. Później to Królewscy przycisnęli i kilkukrotnie byli bardzo bliscy zdobycia bramki.
Najpierw miała miejsce sytuacja, po której prawdopodobnie 90% fanów Rojiblancos przeżyło mini zawał albo załamanie nerwowe. Najpierw w słupek trafił Karim Benzema, a później dobitkę Ozila jakimś cudem z linii bramkowej zdołał wybić Juanfran. Szczęście dało o sobie znać po raz drugi. Był to ciężki okres, ale Atletico Madryt nadzwyczaj dobrze sobie z nim radziło.
Kilka chwil później Real miał rzut wolny z siedemnastu, no może osiemnastu metrów. Do piłki podszedł Ronaldo. Efekt? Trzeci słupek dla Los Blancos, przez co frustracja w zawodnikach z Santiago Bernabeu musiała sięgać zenitu.
W międzyczasie oglądaliśmy sporo brzydkich fauli, mnóstwo żółtych kartek, a na trybuny wyrzucony został Jose Mourinho. Być może właśnie to wydarzenie miało wpływ na dalszą grę Królewskich. Grali oni chaotycznie, często nierozsądnie.
Szczególnie wyróżniał się CR7, który w 90. minucie powinien wylecieć z boiska za fatalne zachowanie wobec Juanfrana. Niestety sędzia dał mu jedynie żółtą kartkę, a co gorsza, faulowany prawy obrońca Atletico Madryt musiał zejść z boiska. Wydawało się, że nie wróci on już na boisko. Nawet Diego Simeone myślał, że to już koniec gry 28-latka, bo przy linii pojawił się już Cata Diaz. Argentyńczyk musiał jednak z powrotem nałożyć dres i usiąść na ławce rezerwowych, bo Juanfran jednoznacznie pokazał, że może i chce grać dalej.
Przed rozpoczęciem dogrywki Real dokonał trzech zmian, podczas gdy Cholo dalej konsekwentnie trzymał na murawie wyjściową 'jedenastkę’. Po kilku minutach dodatkowych 30 minut przed znakomitą okazję miał Diego Costa, ale Brazylijczyk jej nie wykorzystał.
To, co stało się chwilę później zaskoczyło wszystkich. Z rzutu rożnego dośrodkowywał Koke, ale wybita z pola karnego piłka dość szybko znów trafiła pod jego nogi na prawej stronie boiska. Wychowanek Atletico Madryt ponownie wrzucił ją w 'szesnastkę’, a tam fenomenalnie znalazł się i wyszedł do niej Miranda. Brazylijczyk z bliskiej odległości strzałem głową pokonał Diego Lopeza. Szaleństwo. Byliśmy wtedy dokładnie 22 minuty od triumfu.
Real musiał przycisnąć. Przed końcem pierwszej połowy dogrywki Gonzalo Higuain miał wymarzoną okazję do wyrównania. Snajper Królewskich musiał jednak uznać wyższość Thibaut Courtoisa, który wykazał się wyśmienitą interwencją. I to nie był koniec popisów młodego Belga, który kilka minut później stał się bohaterem.
Bo jak inaczej nazwać to, co wypożyczony z Chelsea bramkarz zrobił podczas jednej z pierwszych akcji Los Blancos po przerwie? W 109. minucie wydawało się, że będzie remis, bowiem po świetnym podaniu Angela Di Marii na długim słupku przed pustą bramką stał Ozil. Jednak strzał Niemca w sobie tylko znany sposób zdołał odbić Courtois, który potwierdził tym samym, że drzemią w nim ogromne umiejętności. Parada sezonu.
Potem z boiska za kolejne brzydkie zachowanie wyleciał Ronaldo. Portugalczyk od dłuższego czasu był wyraźnie poirytowany, więcej krzyczał niż grał. Był bezradny, a świadczyły o tym wszystkie jego gesty, jakie wykonywał w stosunku do sędziów i Rojiblancos. Po tej kartce między ławkami rezerwowych wywiązała się szamotanina, która na szczęście nie przerodziła się w jakąś bójkę.
Dwie żółte kartki otrzymał także Gabi, ale nie miało to już znaczenia, bo sędzia skończył mecz. 2:1. Puchar Króla jest nasz. Wygraliśmy derby po 14 latach systematycznego dostawania w dupę. Coś pięknego!
Skład Atletico: Courtois – Juanfran, Miranda, Godin, Filipe – Mario Suarez, Gabi, Koke (Raul Garcia 112′), Arda Turan (Cristian Rodriguez 111′) – Diego Costa (Adrian 106′), Falcao
Bramki:
1:0 – C. Ronaldo 13′
1:1 – D. Costa 34′
1:2 – Miranda 98′