Na Vicente Calderón gra od ponad czterech lat. Przez ten czas był świadkiem sześciu tytułów wywalczonych przez Atlético Madryt. Jednak dopiero w niedzielę na Camp Nou – po raz pierwszy podczas swojej przygody z Rojiblancos – zagrał w meczu decydującym o jakimś trofeum. Do tej pory bowiem wszelkie sukcesy oglądał co najwyżej z perspektywy ławki rezerwowych.
Tiago w klubie ze stolicy Hiszpanii pojawił się w styczniu 2010 roku w ramach półrocznego wypożyczenia z Juventusu. Los Colchoneros walczyli wówczas w fazie pucharowej Ligi Europy i doszli aż do finału, ale Portugalczyk nie miał w tym żadnego udziału. Wszystko przez to, że w rundzie jesiennej grał w barwach Starej Damy w Lidze Mistrzów i nie mógł być zgłoszony do kolejnych międzynarodowych rozgrywek. Tym samym finałowe starcie z Fulham oglądał z trybun.
Historia powtórzyła się parę miesięcy później. W końcówce sierpnia Atlético Madryt mierzyło się z Interem o Superpuchar Europy. Wcześniej klubowi z Vicente Calderón udało się uzgodnić warunki kolejnego, rocznego wypożyczenia portugalskiego pomocnika. Z uwagi jednak na fakt, iż brał on udział w Mundialu i nie do końca był w pełni formy, mecz w Monako obserwował z tej samej perspektywy, z jakiej patrzyło na niego ponad 17.000 kibiców obu drużyn.
Na początku lipca 2011 roku Tiago rozwiązał swój kontrakt z zespołem z Turynu i związał się dwuletnią umową z ekipą Rojiblancos. Środkowy pomocnik był istotną częścią Atlético Madryt, jednak w pierwszej połowie 2012 roku musiał uznać wyższość Mario Suáreza, który był wtedy w znakomitej formie i wygryzł ze składu bardziej doświadczonego kolegę. Portugalczyk przegapił zatem najpierw finał Ligi Europy (swoją droga i tak musiał pauzować za czerwoną kartkę), a później batalię z Chelsea o Superpuchar Europy (nie zmieścił się w kadrze meczowej).
Nie inaczej było rok temu, gdy na Santiago Bernabéu podopieczni Diego Simeone zdobywali Puchar Króla. Tiago przesiedział wówczas całe spotkanie z Realem Madryt na ławce rezerwowych. Dopiero w minioną niedzielę, w umownym finale La Liga, udało mu się rozegrać pełne 90 minut, a następnie świętować razem z kolegami wywalczony tytuł.
Wiele wskazuje na to, że w sobotę w Lizbonie Portugalczyk także znajdzie się w wyjściowym składzie. Dla Cholo jest on bowiem w tej chwili postacią fundamentalną (argentyński trener wyraźnie chce, by 33-latek przedłużył swój kontrakt i został na Vicente Calderón), zwłaszcza że w nie najlepszej dyspozycji jest Mario Suárez. Oby jednak były gracz Juventusu nie okazał się złym talizmanem. Trzeba bowiem pamiętać, że w 2010 roku zagrał on 90 minut w finale Copa del Rey przeciwko Sevilli. Wówczas na Camp Nou Atlético Madryt przegrało 0-2…