Jeśli ktoś byłby w stanie przewidzieć jak potoczą się losy obecnego sezonu La Liga, to mocno obłowił by się na zakładach bukmacherskich. Wszystko bowiem jest jak u Alfreda Hitchcocka. Najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Kto by się bowiem spodziewał, ze do ostatniej kolejki to napięcie będzie nadal wyczuwalne w trzech największych klubach ligi hiszpańskiej. Wszystkie bowiem mają nadal szanse na tytuł mistrzowski, a liderem jest – Atletico Madryt.
Jeszcze kilka miesięcy temu takie rozstrzygnięcie nikogo by nie zdziwiło. Podopieczni Diego Simeone zdecydowanie bowiem zdominowali pierwszą część obecnego sezonu. Byli w stanie pokonać Barcelonę, odnosili efektowne zwycięstwa nad Granadą i Almerią. Wszystko wydawało się świadczyć, że to właśnie oni będą najbardziej cieszyć się po zakończeniu rozgrywek. Jeszcze na przełomie roku Atletico zanotowało niesamowitą passę dziesięciu meczów, z których wygrali aż 9. Niestety potem wszystko zaczęło się powoli psuć, a coraz lepiej poczynali sobie najgroźniejsi konkurenci – Real Madryt i Barcelona.
Pod koniec lutego przyszła dosyć nieoczekiwana przegrana na własnym obiekcie z Levante 0:2. Ten wynik można było sobie jeszcze tłumaczyć jako wypadek przy pracy, bo zawodnicy myślami byli już przy spotkaniu z Chelsea Londyn. Remis u siebie z Królewskimi też nie wydawał się wynikiem złym. Gorzej wyglądał już podział punktów z Getafe czy Betisem oraz wyjazdowa porażka z Sevillą. W efekcie goniący peleton zaczął dochodzić ekipę z Wanda Metropolitano.
Wydawało się wtedy, że mimo iż Atletico nadal pozostawało liderem, to większe szanse mają zawodnicy Ronalda Koemana. Mieli przed sobą jedno zaległe spotkanie, a kilka kolejek później na Camp Nou przyjechać miał Luis Suarez z kolegami. Czy można więc sobie wymarzyć lepszą końcówkę sezonu? Nawet kibice Blaugrany przecierali oczy ze zdziwienia, bo wydawało się wcześniej, że ich ulubieńcy mogą w tych rozgrywkach co najwyżej sięgnąć po Puchar Króla, a potem może i Superpuchar. Tyle, że każdy mecz trzeba porządnie wybiegać, a szanse na mistrzostwo trzeba solidnie sobie wywalczyć.
Barcelona wyłożyła się już na pierwszej przeszkodzie, w zasadzie robiąc to w stylu, jaki prezentowała przez cały sezon. A w zasadzie zupełnie bez stylu. Co prawda wszystko zaczęło się dobrze. W polu karnym piłkę dostał Antoine Griezmann, zatańczył z obrońcami i wysłał w bój Lionela Messiego. Argentyńczyk w swoim stylu pocelował po długim słupku i gospodarze wyszli na prowadzenie. Potem było już tylko gorzej. Granada doprowadziła w drugiej połowie do wyrównania, a wściekły Ronald Koeman oglądnął czerwoną kartkę i musiał udać się na trybuny. Stamtąd dokładnie obejrzał jak jego obrońcy zupełnie odpuszczają krycie i chyba tytuł mistrzowski. Jorge Molina zapewnił swojemu zespołowi trzy punkty.
W kolejnych meczach nie było wcale lepiej. Z Camp Nou z cennym punktem wyjechało po kilku dniach Atletico, zachowując dystans w tabeli nad przeciwnikami. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. We wtorek Barca wybrała się do Levante. Do przerwy prowadziła 2:0, ale jak wiadomo, to bardzo niebezpieczny wynik. Pierwszy dzwonek alarmowy zabrzmiał przy stanie 2:2, drugi rozdzwonił się na dobre przy stanie 3:3. Po spotkaniu Ronald Koeman wykrztusił, że nie rozumie co zrobili jego zawodnicy. Tym samym losy mistrzowskiego tytułu są w rękach, a raczej nogach zawodników Atletico i miejmy nadzieję, że tej szansy nie zmarnują.