Šime Vrsaljko jest piłkarzem, który uciekł od bycia koszykarzem. 24-latek pochodzi z Zadaru; z miejsca, w którym wychowało się całe mnóstwo chorwackich koszykarzy. Mało kto spodziewał się, że wybierze on futbol, zwłaszcza że jego rodzina kochała koszykówkę, a jego ojciec z sukcesami uprawiał ten sport. – Był twardym zawodnikiem, który nigdy nie odpuszczał. Jego styl gry był inny niż mój, ale trzeba przyznać, że ma znakomity charakter, był świetnym kapitanem i zawsze dawał z siebie wszystko – tak swojego tatę Šime Vrsaljko krótko po dołączeniu do Genoi.
Choć jako dziecko trenował także m.in. kickboxing, od początku wiedział, że przede wszystkim chce grać w piłkę. Początki nie były jednak łatwe. Już w wieku 14 lat przeniósł się do Zagrzebia by dołączyć do szkółki Dinama. – Nie jest łatwo. Tęsknię za moją rodziną, za moim bratem Mario, który dorasta przy mamie i tacie, a ja jestem sam w stolicy. Nie ma się co oszukiwać. Życie jest łatwiejsze, gdy jesteś w domu, ktoś dba o ciebie, twoje rzeczy są zawsze czyste i uprasowane, nie musisz martwić się o jedzenie… – przyznawał zawodnik w czasie, gdy jego nazwisko stawało się coraz częściej określane mianem dużego talentu.
W zespole Dinama otrzymał numer 14, co było sporym ciężarem do dźwigania. Wcześniej bowiem należał on m.in. do Luki Modricia, który dla kibiców był kimś w rodzaju półboga. Z czasem jednak Šime Vrsaljko udowadniał, że gra z tym numerem to nie dzieło przypadku, tylko coś, na co zasługuje swoją postawą i umiejętnościami. Choć z piłkarzem Realu Madryt dzielą go pozycje na boisku i styl gry, obu łączy to samo miejsce pochodzenie i fakt, że od momentu debiutu stopniowo coraz bardziej błyszczeli w ekipie z Zagrzebia.
W pierwszym zespole zadebiutował w lipcu 2009 roku w wieku 17 lat. Następnie na pół roku został wypożyczony do Lokomotivu. Po powrocie wywalczył razem z Dinamem swoje pierwsze mistrzostwo Chorwacji. W kolejnym sezonie powtórzył to osiągnięcie, dokładając do tego krajowy puchar i superpuchar. W marcu 2011 roku musiał wyjechać do Niemiec, by wyleczyć swoje problemy zdrowotne – konsekwencją jednego z urazów był skrzep krwi w ścianie jamy brzusznej.
Kolejna ciężka lekcja przyszła parę miesięcy później. W ostatniej rundy eliminacji Ligi Mistrzów Dinamo ograło w pierwszym spotkaniu u siebie Malmö aż 4-1. W rewanżu Chorwaci kontrolowali spotkanie, ale na około 40 minut przed końcowym gwizdkiem głupotą popisał się właśnie Šime Vrsaljko, który za zupełnie niepotrzebne zagranie ręką dostał czerwoną kartkę. Szwedzi strzelili dwa gole, ale na całe szczęście nie udało im się wbić trzeciego. Zapłakany boczny obrońcy zadzwonił w szatni do swojej mamy: – Co robić? – Spokojnie, wszystko będzie dobrze – odparła. W międzyczasie jego ojciec nie mógł wytrzymać z nerwów i wybrał się na spacer z psem by nie oglądać końcówki meczu.
Przy okazji młody zawodnik po kolei zaliczał kolejne reprezentacje młodzieżowe. Sporym ciosem był fakt, że nie mógł zagrać na mistrzostwach świata do lat 20, choć pomógł się do nich zakwalifikować. Powód? Był już za stary i nie spełniał kryterium wieku. W listopadzie 2010 roku otrzymał pierwsze powołanie do dorosłej reprezentacji. Na debiut musiał jednak czekać do lutego 2011 roku. Zarabiał wówczas zaledwie 2 tysiące euro miesięcznie, co chorwackie media potraktowały jako spory ewenement.
Niestety nie dane było mu znaleźć się wśród wybrańców Slavena Bilicia na Euro 2012 i Mundial 2014. Wszystko przez ciągnące się za nim mniejsze i większe kontuzje. Pierwszy poważny turniej zaliczył dopiero tego lata we Francji. Wystąpił w dwóch meczach, w tym raz w pełnym wymiarze czasowym. 90 minut przeciwko Hiszpanii było cennym doświadczeniem, a pod wrażeniem gry młodego bocznego defensora był nawet Juanfran.
W lecie 2013 roku Šime Vrsaljko interesowało się wiele klubów, ale ostatecznie za niecałe 5 milionów euro podpisał kontrakt z Genoą. Kontuzja kolana wykluczyła go na trochę z gry, ale i tak udało mu się wystąpić w ponad 20 ligowych spotkaniach. La Gazetta dello Sport wybrała go nawet do jedenastki najlepszych transferów, która wyglądała następująco: De Scanctis – Maicon, Benatia, Campagnaro, Vrsaljko – Callejon, Strootman, Kaká , Gervinho – Higuaín, Tevez. Chorwat ze wszystkich tych piłkarzy zarabiał najmniej – 600 tysięcy euro za sezon. Latem 2014 roku za 3.5 miliona euro odszedł do Sassuolo, choć głównie dlatego, że Genoa potrzebowała pieniędzy. Dwa lata bardzo dobrej gry zaowocowało transferem do Atlético.
Šime Vrsaljko na swojej pozycji podziwia najbardziej Daniego Alvesa, kocha grać w gry komputerowe, uwielbia jeździć samochodem i uprawiać różne sporty. Kocha również morze. – W Zadarze mieszkam parę kroków od morza. Jednym z powodów, dla których wybrałem Genoę, jest właśnie bliskość morza. Kocham ludzi z wybrzeża – przyznał po związaniu się z Włochami i odrzuceniu ofert Arsenalu, Tottenhamu, Interu i Bayeru. Choć na Vicente Calderón ciężko o dostęp do morza, wypada sparafrazować klasyka i pocieszyć Chorwata słowami: – Plaży nie ma, ale też jest zajebiście!
Źródło: Mundo Deportivo