Od blisko trzech lat hiszpańscy dziennikarze, eksperci i kibice nie mają wątpliwości, że Javi Manquillo, Saúl Ñíguez i Óliver Torres to przyszłość nie tylko Atlético Madryt, ale również reprezentacji La Furia Roja. Trójka wychowanków Los Colchoneros urodziła się w 1994 roku i wspólnie zdobyła już m.in. mistrzostwo Europy do lat 19.
Sukces na turnieju rozgrywanym w czerwcu 2012 roku sprawił, że kariera każdego z nich zaczęła nabierać coraz większego tempa. Na Vicente Calderón zaczęto wierzyć, że w końcu – po raz pierwszy od czasów Fernando Torresa – w szeregach cantery pojawił się ktoś, kto w przeciągu kilku lat będzie gwiazdą światowego formatu. Cieszyć miało zwłaszcza to, że takich „ktosiów” jest trzech.
Javi Manquillo zadebiutował w pierwszym zespole 8 grudnia 2011 roku (miał wtedy 17 lat i 217 dni) w pucharowym meczu z Albacete. Saúl Ñíguez doczekał się debiutu kilka miesięcy później – 8 marca 2012 roku w spotkaniu Ligi Europy z Beşiktaşem (17 lat i 108 dni). Najpóźniej szansę otrzymał Óliver Torres – 20 sierpnia 2012 roku w ligowym starciu z Levante (17 lat i 284 dni).
Do końca sezonu 2012/2013 cała trójka była ważną częścią drużyny rezerw. Choć w międzyczasie zdarzało się, że któryś z nich otrzymywał powołanie od Diego Simeone, to i tak najwięcej czasu utalentowani nastolatkowie spędzali na trzecioligowych boiskach. Co weekend udowadniali jednak, że są zbyt dobrzy, by rywalizować z ekipami pokroju Coruxo, Ourense lub Realu Avilés.
W lecie ubiegłego roku trzeba było podjąć decyzję względem każdego z canteranos. Ostatecznie na stałe do pierwszego zespołu włączeni zostali Javi Manquillo i Óliver Torres, a Saúl Ñíguez powędrował na roczne wypożyczenie do Rayo Vallecano. Dla urodzonego w Elche zawodnika okazało się to strzałem w dziesiątkę. Przez cały sezon był podstawowym graczem Franjirrojos i jednym z tych, którzy wyróżniali się najbardziej, zasługując tym samym na mnóstwo pochwał. 34 występy na poziomie Primera Divisón (część z nich rozegrał jako środkowy obrońca), w których udało mu się strzelić 2 gole i zaliczyć 1 asystę. Nic zatem dziwnego, iż Diego Simeone już teraz zapewnił, że jeśli nie stanie się nic nadzwyczajnego, to 19-latek zostanie członkiem pierwszej drużyny.
Nieco mniej powodów do radości mają Javi Manquillo i Óliver Torres. Mistrzostwo Hiszpanii i finał Ligi Mistrzów to dla nich sukcesy, na które najczęściej patrzyli z boku. Pierwszy z nich nie miał zbyt wiele okazji do gry, gdyż pozycja Juanfrana jest niepodważalna. Niemal całkowity brak niewymuszonej rotacji w defensywie sprawił, że młody prawy obrońca w sezonie 2013/2014 pojawił się na murawie zaledwie 7 razy. Dość powiedzieć, że ostatni raz na boisku Javi Manquillo pojawił się 11 lutego w pucharowym meczu z Realem Madryt. Wówczas musiał zejść już w przerwie z uwagi na groźny uraz kręgów szyjnych, jakiego nabawił się w starciu z Cristiano Ronaldo. Do normalnych treningów wrócił w pierwszej części kwietnia, ale w żadnym z kolejnych spotkań nie zasiadł nawet na ławce rezerwowych.
Nieco lepiej – choć nadal kiepsko – wyglądają statystyki Ólivera Torresa. 19-latek, z racji swojej nominalnej pozycji, najczęściej jest na ustach kibiców Atlético Madryt. Wielu już przed rokiem domagało się, by dostawał jak najwięcej szans, zwłaszcza że w kolejnych spotkaniach reprezentacji Hiszpanii do lat 21 po prostu błyszczał. Cholo jednak dawkował mu minuty gry, tłumacząc że na wszystko przyjdzie odpowiednia pora. W rezultacie do 31 stycznia rozegrał dla Rojiblancos 14 meczów, strzelając w nich 1 gola i zaliczając 1 (bardzo ładną) asystę.
Resztę sezonu młody pomocnik spędził na El Madrigal, gdzie kilka razy zdarzyło mu się błysnąć. Faktem jest jednak, że nie miał zbyt wielu okazji do gry – najpierw musiał pauzować z uwagi na uraz barku, jakiego nabawił się jeszcze na Vicente Calderón, a w końcówce sezonu złapał kolejną drobną kontuzję. W sumie w barwach Villarrealu wystąpił 9 razy, notując 1 asystę.
Od momentu swojego debiutu Javi Manquillo rozegrał w koszulce Los Colchoneros 17 oficjalnych meczów. Saúl Ñíguez ma ich na swoim koncie 12, a Óliver Torres 24. Dla jednych może być to mało, dla innych dużo. Można porównywać to z sytuacją młodych wychowanków w innych większych europejskich klubach, można to dowolnie przedstawiać i opisywać. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia, bowiem liczy się to, co przed nimi.
Za dwa tygodnie otworzy się letnie okienko transferowe. Za około trzy tygodnie Atlético Madryt rozpocznie przygotowania do sezonu 2014/2015. 26 maja Diego Simeone spotkał się z władzami klubu, by przed wyjazdem na urlop omówić kwestię tego, jak powinna wyglądać kadra pierwszego zespołu – kto musi zostać, kto może odejść, kto powinien ją wzmocnić. Choć nie wiadomo, jakie dokładnie zapadły decyzje, to bazując na dotychczasowych doniesieniach prasowych można zaryzykować stwierdzenie, że trójka utalentowanych wychowanków znów nie będzie miała łatwo.
Wiele wskazuje na to, że na wypożyczenie oddany zostanie Óliver Torres. Jak dotąd zainteresowanie jego pozyskaniem wykazały Rayo Vallecano i Villarreal. Żółte Łodzie Podwodne chciałyby również dostać na rok Javiego Manquillo, o którym myślą także Betis i Olympique Marsylia. Na razie ciężko stwierdzić, czy 20-letni prawy obrońca faktycznie pójdzie zdobywać doświadczenie w innym zespole. Jak już wcześniej wspomniałem, niemal stuprocentowo pewnym dostania się do pierwszej drużyny jest Saúl Ñíguez. Natomiast w kontekście wypożyczeń mówi się również o innych młodych piłkarzach Rojiblancos – José Giménezie, Léo Baptistão i pozyskanym niedawno Ángelu Correi.
Jak dla mnie to duży bezsens i choć to, o czym zaraz napiszę na pewno nie będzie miało miejsca (czego osobiście bardzo żałuję), to domyślam się, że spora część kibiców myśli podobnie. Mogłoby to bowiem okazać się strzałem w dziesiątkę. Niewykluczone, że zbudowałoby to solidny trzon drużyny, która świetnie funkcjonowałaby przez lata. Co najlepsze, nakłady poniesione na to byłyby znikome. Oczywiście ryzyko niepowodzenia byłoby duże, ale kto nie ryzykuje, ten nigdy nic nie wygra. O co chodzi?
Sezon 2013/2014 był wspaniały. Do perfekcji zabrakło jedynie zwycięstwa w finale Ligi Mistrzów. Mimo to kibice nie mogą narzekać, wręcz przeciwnie. Wywalczenie mistrzostwa Hiszpanii było czymś tak abstrakcyjnym, że ciężko było w to uwierzyć jeszcze przez kilka, a nawet kilkanaście dni po meczu na Camp Nou. Dokładając do tego półfinał Copa del Rey i zażartą batalię o krajowy superpuchar, można pokusić się o stwierdzenie, że fani dostali pulę radości na kilka lat do przodu.
No właśnie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i tego nie da się oszukać. Trzeba jednak pamiętać, że powtórzenie takiego sezonu jest praktycznie niemożliwe, zwłaszcza od razu. Co prawda dla podopiecznych Diego Simeone nie ma rzeczy nie do wykonania, bo „Si se cree y se trabaja, se puede”, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Szanse na to, że Real Madryt i FC Barcelona znów będą tak zawodzić (i to w kluczowych momentach końcówki sezonu) jest niewielka. Królewscy pod wodzą Carlo Ancelottiego mogą być tylko lepsi, a Duma Katalonii robi rewolucję kadrową na najwyższym światowym poziomie.
Dlatego też może to jest moment na to, by na Vicente Calderón zdecydowano się pójść na całość, po bandzie? Zamiast wypożyczać utalentowanych wychowanków i młodych piłkarzy, może warto dawać im tyle szans, ile to tylko możliwe? Juanfran to świetny piłkarz, który w krótkim czasie stał się jednym z najlepszych prawych obrońców w Hiszpanii. Filar nie tylko defensywy, ale całego zespołu. Lepszy już jednak nie będzie, może zrobić tylko krok w tył. Dlatego zastosowałbym prosty układ – niech gra w Lidze Mistrzów i ważniejszych meczach w La Liga. Resztę spotkań oddać Javiemu Manquillo.
Po ewentualnym odejściu Mirandy może nie warto sprowadzać kolejnego stopera? Niech Diego Godín i Toby Alderweireld stanowią podstawową parę stoperów, podczas gdy José Giménez byłby ich pierwszym zmiennikiem, grającym od początku w Pucharze Króla i mniej wymagających ligowych pojedynkach. Młody Urugwajczyk ma papiery na granie – udowodnił to na zeszłorocznym Mundialu do lat 20. Niech się ogrywa na najwyższym poziomie, a z pewnością zaprocentuje w przyszłości. Funkcję czwartego stopera z kolei niech pełni Lucas Hernández, kolejny utalentowany i świetnie rokujący produkt cantery Rojiblancos.
Linia pomocy miałaby szansę wyglądać pięknie – w środku kapitan Gabi, któremu na zmianę pomagają Saúl Ñíguez i Mario Suárez (częściej ten pierwszy, bo a) młodszy b) większy potencjał c) ten drugi ma za sobą kiepski sezon, a jego występy w różnych finałach to zamglona przeszłość), a w ofensywie Koke (przykład tego, że warto inwestować w wychowanków) i Óliver Torres, który grałby ile wlezie. W każdych rozgrywkach. Rubén Pérez na ławkę. Alternatywę stanowić mogliby także tacy canteranos, jak Iván Calero, Borja Martínez, Iván Alejo, Samuel Villa i Luis Milla.
Atak podobnie. Po co wypożyczać Romelu Lukaku lub płacić wielkie pieniądze za Álvaro Negredo? Pogonić za hajs Adriána Lópeza, sprowadzić za to z powrotem Fernando Torresa, któremu partnerowałby Léo Baptistão. A im bardziej aklimatyzowałby się Ángel Correa, tym częściej zastępowałby drugiego z nich. Poza tym co jakiś czas dawać szansę Héctorowi Hernándezowi (utalentowany 18-letni napastnik, którego wyciągnięcie z Las Palmas było przed rokiem świetnym ruchem) i trzymać w obwodzie Pedro Martína.
Z kolei skoro Thibaut Courtois zostaje w Chelsea, to nie sprowadzać już nikogo. Rywalizacja Miguela Ángela Moyi z Davidem Gilem mogłaby odbywać się na takich samych zasadach jak ta pomiędzy Juanfranem i Javim Manquillo. Ewentualnie wykupić Joela Roblesa z Evertonu, a pozyskanego z Getafe 30-latka opchnąć tak, jak Martína Demichelisa. W najbardziej optymistycznej wersji skład Atlético Madryt mógłby wyglądać tak:
Wyjściowa jedenastka: Joel Robles – Javi Manquillo, Diego Godín, José Giménez, Guilherme Siqueira – Gabi, Saúl Ñíguez, Koke, Óliver Torres – Fernando Torres, Ángel Correa
Ławka rezerwowych: David Gil – Juanfran, Toby Alderweireld, Lucas Hernández, Emiliano Insúa – Rubén Pérez, Iván Calero, Borja Martínez, Iván Alejo, Arda Turan, Raúl García – Léo Baptistão, Héctor Hernández, Pedro Martín
Cel na sezon 2014/2015 w takim układzie? Miejsce w pierwszej czwórce La Liga, dające awans do Ligi Mistrzów. Liga Mistrzów i Copa del Rey po ostatnich sukcesach można na rok odpuścić, a jakiekolwiek osiągnięcie z taką kadrą byłoby tylko cudownym dodatkiem. Nie zapominajmy, że pod wodzą Diego Simeone dzieją się cuda, więc może i ten zespół poradziłby sobie tak, jak nikt by się tego nie spodziewał. Wydatki na pensję drastycznie by spadły. No, ale cóż… Czas wrócić do rzeczywistości i powypożyczać tych młodych i zdolnych, niech cieszą swą grą inne zespoły.
#INO_WYCHOWANKOWIE