100 meczów w lidze dla Atlético. Masz 22 lata, ale debiutowałeś w zespole ponad pięć lat temu. Co widzisz, gdy patrzysz wstecz?
– Widzę dzieciaka z ogromnym entuzjazmem i drużynę, która od jego najmłodszych lat przekonywała go do siebie swoją wytrwałą, kolektywną pracą. Trzeba doceniać wysiłek, który stoi za każdym meczem. Rozwinąłem się, dojrzewam. Wszystko idzie w dobrym kierunku.
Kilka lat temu wygrywaliście trofea. Brakuje Ci ich?
– Mam wiele świetnych wspomnień, ale wiem, że wywalczymy jeszcze wiele tytułów. Gdybyśmy nie sięgnęli po kilka pucharów, wtedy mógłbym mówić, że mi ich brakuje. Jesteśmy blisko osiągania wielkich rzeczy. Pracujemy, rozwijamy się i wcześniej czy później kolejne trofea się pojawią.
Simeone powiedział kiedyś, że najlepszym rozwiązaniem dla Ciebie jest wypożyczenie. Jak to wyglądało?
– Rozmawialiśmy w Los Ángeles de San Rafael podczas pretemporady. Dawałem z siebie wszystko i trener widział, że bardzo chce grać i rywalizować. Wiedział, że chcę ciągłych występów w Atlético i że w tamtym momencie nie może mi tego zapewnić. Był ze mną szczery, a ja nie czułem żadnego strachu. Jeśli Atlético nie widziało mnie w składzie, musiałem o to walczyć. Moim celem była gra, rozwijanie się, ewoluowanie jako piłkarz. Gdy wróciłem z wypożyczenia, moja sytuacja była lepsza jeśli chodzi o walkę o miejsce w zespole. Patrzono na mnie inaczej.
Kontuzja Tiago otworzyła przed Tobą drogę do składu.
– Nie myślę w ten sposób. Gdy miał problemy ze zdrowiem, wspierałem go w każdej sytuacji. Z czasem zdobyłem zaufania trenera, ale kontuzje nie miały tu znaczenia. Gdy Tiago złapał uraz, dostałem szansę w meczu z Granadą, ale nie grałem dobrze i zostałem zmieniony. Trener zaczął jednak konsekwentnie na mnie stawać, co zmieniło mój punkt widzenia: wcześniej grałem w kratkę i nagle zacząłem regularnie pojawiać się na boisku. Dodało mi to pewności siebie i pozwoliło mi znacznie dojrzeć.
Simeone zawsze jasno wyrażał się odnośnie Twojego potencjału.
– Jakby nie patrzeć, widzi mnie codziennie na treningu. Nie chodzi tylko o jakość czysto piłkarską. Widzi też bowiem mój głodny gry, mój entuzjazm i wie, ile pracy kosztuje mnie, by być tu, gdzie jestem. Praca, praca, praca… Ciężka praca, która jednak daje efekty.
Oglądałem wszystkie mecze z Twoim udziałem i dalej nie wiem, jaka pozycja jest dla Ciebie optymalna.
– I to coś dobrego czy złego?
Myślę, że to pozytywne, że na wielu pozycjach sprawdzasz się bardzo dobrze. Z drugiej strony czasem można mieć wrażenie, że za często się przemieszczasz w różne sektory.
– Dla mnie to coś dobrego, bo mogę pomagać zespołowi na różne sposoby. Wszyscy wiedzą, że mogę grać prawie wszędzie: stoper, boczny obrońca, pomocnik, napastnik. Trzeba jedynie pamiętać, że bez względu na pozycję zawsze daję z siebie wszystko. To normalne, że, grając jako boczny obrońca czy napastnik, mogę zagrać źle. To są typowo piłkarskie rzeczy, które nie burzą mojego snu. Gdyby jednak ktoś mi powiedział, że nie biegam i nie staram się dla tych barw, wtedy nie mógłbym zasnąć. Można mnie lubić lub nie, ale nie można mi zarzucić braku walki i zaangażowania. Zaszczepił to we mnie mój ojciec.
Gdybyś był trenerem, gdzie byś siebie umieścił na boisku?
– Gdy gram w środku pola, gram dobrze. Czuję się tam komfortowo. Trener zna moją charakterystyką i wie, że mogę wbiec z drugiej linii i stworzyć zagrożenie. Czasem jednak ma jakiś pomysł na mecz, który wymaga innych rozwiązań. Zależy od spotkania, ale zawsze staram się pomóc. Czasem jest okazja, by trochę się popisać i myśleć bardziej o sobie, a czasem wiem, że muszę w stu procentach zasuwać dla zespołu. Niektórzy na moim miejscu powiedzieliby, że nie chcą grać na boku obrony, bo tego nie czują. Ja patrzę na to inaczej: trener dał mi wszystko i zawdzięczam mu tak wiele, że chcę pomagać jak to tylko możliwe.
Są piłkarze, którzy odmawiają gry na danej pozycji?
– W Atlético tego nie widzę, ale w piłce to się zdarza. Mówią: „Trenerze, jeśli wystawisz mnie na tej pozycji, zabijesz mnie jako piłkarza”. Jestem przywiązany do zespołu i trenera. Nie dbam o moje osobiste dobro.
Jak wpłynęły na Ciebie problemy z nerką?
– Nie wiem, jak Ci odpowiedzieć. Stało się i tyle. Było to dla mnie trudne, będąc szczerym: zabieg, zakładanie cewników, problemy, hospitalizacja, badania. W trakcie pretemporady zrobiono badania i wyszło, że z nerką jest źle, więc musiałem przez półtora roku grać z założonym cewnikiem. Co prawda był to okres, w którym można powiedzieć, że błyszczałem, ale mentalnie było to trudne. Przyzwyczaiłem się, że po każdym meczu sikałem krwią. Wiedziałem, że jeśli będę musiał iść do łazienki, muszę spodziewać się czerwonego koloru.
Czyli znów dobro zespołu ponad dobrem osobistym.
– Patrzyłem na to, czego najbardziej chciałem. Myślałem tylko o tym, by grać. Nie interesowało mnie nic innego. Futbol to moja pasja, moje życie. Gdybym miał pozbyć się nerki, by móc grać w piłkę, zrobiłbym to bez wahania. Powiedziałem lekarzom, żeby po prostu wzięli i ją wycięli, że dojdę po tym do siebie i będę mógł grać. Byłem zdesperowany, bo nie chciałem przestać grać.
Pod względem mentalnym wydajesz się być bardziej dojrzały.
– Wiele rzeczy wydarzyło się w moim życiu, ale szczerze uważam, że jestem taki sam jak w wieku 17 lat, gdy debiutowałem. Nie czuję, by jakoś wiele się zmieniło. Oczywiście rozwijam się i dojrzewam na boisku. Czas podjęcia decyzji jest coraz krótszy i doświadczenie pozwala dokonywać lepszych wyborów. Nie mam niczego do udowodnienia. Muszę grać, cierpieć dla zespołu i wygrywać. Tylko to się liczy.
Miałeś chwile, gdy myślałeś o odejściu?
– Tak. Chcę grać i gdybym nie miał tu na to szansy, przyszłaby pora na zmianę otoczenia. To jest oczywiste. Czasem ważne jest to, że się gra, a mniej ważne to, gdzie się to robi. Dzięki temu można się rozwijać i poprawiać. W Rayo miałem to szczęście, że rozegrałem praktycznie wszystkie mecze. Gdy wróciłem, mogłem znów iść na wypożyczenie, ale do lepszego klubu. Początkowo miałem tak zrobić, ale potem się to zmieniło. Pamiętam dokładnie: Trofeo Carranza zmieniło wszystko. Zagrałem bardzo dobrze i powiedziano mi, że sztab na mnie liczy i że zostaję. Tak to się zaczęło.
A jak się skończy? Widzisz siebie w roli kapitana?
– Nie wiem, czy będzie mi to dane, ale na pewno bardzo bym tego chciał. Cudownie jest nosić opaskę kapitańską w klubie, który cię wychował. Wiem jednak, że są ludzie przede mną, jak na przykład Koke, który jest także młody i będzie tu grał jeszcze wiele lat. Bycie kapitanem jest czymś pięknym, ale nie koniecznym.
Po meczu z Elche zaczęto mówić o złej atmosferze w zespole. Media są niesprawiedliwie wobec Atlético?
– Nie jestem osobą, która może to komentować. Wszyscy jesteśmy dorośli i wiemy, by nie przywiązywać uwagi do tego, co dzieje się na zewnątrz. Dookoła nas mówi się wiele złego, ale w środku jesteśmy bardzo silni. To jest to, co kocham w tym klubie: wszystko wskazuje na katastrofę, ale fundamenty są bardzo mocne. Mamy solidną grupę i czujemy się dobrze. Wiemy, że musimy wygrywać, by nabrać pewności siebie, co pociągnie za sobą bramki i kolejne zwycięstwa.
Brakuje cierpliwości?
– Skupiamy się na teraźniejszości, a do maja jeszcze dużo czasu. Teraz chcemy wygrać z Qarabagiem, potem z Deportivo. Krok po kroku.
Z czternastu meczów aż dziewięć graliście na wyjeździe.
– To rzadka sytuacja. Nie mogliśmy dokonywać wzmocnień, nie mogliśmy grać na swoim stadionie. Musimy się do tego przystosować. Tego nie da się zmienić, nie mamy na to wpływu. Musimy robić swoje.
Grając na Metropolitano, czujesz jakbyś grał na wyjeździe?
– Nie, bo mamy ogromne wsparcie naszych kibiców. Trzeba się przyzwyczaić do nowych okoliczności i nowego obiektu, ale nie czujemy, że gramy na wyjeździe. Kibice nas dopingują i w pełni czujemy magię i gorącą atmosferę, którą robią przez cały mecz.
Jak oceniasz transfer Costy?
– To nie tylko kwestia Costy i Atlético. Był piłkarzem innego klubu, który mógł dyktować swoje warunki i niewiele można było z tym zrobić. Atlético nie może sobie pozwolić na wydanie ot tak wielkiej kasy. Klub i Diego wykazali się odpowiednią cierpliwością. Mógł podjąć inne decyzje, ale bardzo chciał wrócić i trzeba mu być za to wdzięcznym.
Czujesz brak szacunku wobec zespołu płynące z mówienia o „przetrwaniu do stycznia”?
– Tak, ale my nie przywiązujemy do tego uwagi. Nas nie obchodzi to, co dzieje się na zewnątrz. Jesteśmy tą samą drużyną co w zeszłym sezonie. Mamy świetną i konkurencyjną kadrę i jesteśmy pod tym względem spokojni.
Są problemy ze strzelaniem goli.
– To jedna z rzeczy, która mogłaby wymazać cały ten pesymizm. Gdybyśmy wykorzystali swoje okazje i wygrali mecze, które powinny zakończyć się naszym zwycięstwem, wszystko byłoby inne. Gorzej byłoby jednak, gdybyśmy w ogóle nie mieli sytuacji. W Elche były cztery sytuacje sam na sam, główka Fernando. Na szczęście stwarzamy sobie okazje, więc jedynym problemem jest skuteczność.
Sytuacje ze spotkania z Romą cały czas powracają?
– Jestem piłkarzem, który, znajdując się w polu karnym, chce strzelić gola bez względu na wszystko. Okazja z samej końcówki będzie mnie prześladować przez cały sezon, bo może się na nas bardzo odbić i możemy nawet nie awansować dalej. Jeśli tak się stanie, będę czuł się bardziej winny niż reszta. Analizowałem tamten mecz i byliśmy wtedy niezwykle groźni. Skończyło się jednak na 0-0, a ja miałem cztery sytuacje i nie wykorzystałem ani jednej.
Jak ma się szatnia?
– Gdy w zespole jest wiele gwiazd, trudno jest skupić ich uwagę na dobru zespołu. W innym zespole Griezmann nie musiałby tyle biegać i pracować w defensywie, ale tu bardzo chce to robić i poświęcać się dla zespołu. Jesteśmy zgraną grupą, która po tylu wspólnych latach trzyma się razem i nie ma mowy o jakimkolwiek braku szacunku. Nikt nie jest ponad i bardzo to doceniam.