Wiele można powiedzieć o Atlético Madryt patrząc na całą historię tego klubu. Jednym z atutów, który towarzyszy mu niemal od samego początku jest to, że prawie zawsze w swojej kadrze ma on znakomitych napastników. Wystarczy spojrzeć tylko na XXI wiek – Fernando Torres, Sergio Agüero, Diego Forlán, Radamel Falcao, Diego Costa, David Villa… Każdy z nich budził lub nadal budzi wiele emocji wśród kibiców Rojiblancos. Niezwykle ciekawym przypadkiem był El Cachavacha, znany tez jako El Uruguayo, który grał na Vicente Calderón w latach 2007-2011.
Chcąc napisać o nim ten tekst szukałem wielu różnych informacji, wypowiedzi, komentarzy. Wiadomo, że przygoda Diego Forlána z Atlético Madryt nie była łatwa i dopóki wszystko szło dobrze, dopóty wiele spraw było zamiatanych pod dywan i nie wychodziło na światło dzienne. Początek jego kariery w Europie nie był zbyt udany. Angielskie otoczenie nie do końca mu odpowiadało i przez dwa lata spędzone w Manchesterze United nie zdobył wiele bramek, a najbardziej znaną była ta przeciwko Liverpoolowi po fatalnym błędzie Jerzego Dudka.
Gdy na Old Trafford pojawił się Wayne Rooney, El Cachavacha musiał odejść. Po przeprowadzce do Villarreal Urugwajczyk wyraźnie odżył. Na boiskach La Liga radził sobie o wiele lepiej, regularnie trafiając do siatki i zdobywając w sezonie 2004/2005 Złotego Buta. W lecie 2007 roku Atlético Madryt kupiło go za około 21 milionów euro, chcąc uczynić z niego następcę Fernando Torresa. Czteroletni pobyt na Vicente Calderón był pełen wzlotów i upadków, szczęścia i smutku. Do dziś El Uruguayo żałuje, że nie wszystko poszło tak, jak powinno, dodając jednocześnie, że i tak na zawsze zapisał się w historii Rojiblancos.
W czasie researchu natrafiłem na tekst, który praktycznie wyczerpuje temat, jaki chciałem poruszyć, czyli tę ciemniejszą i mniej pozytywną stronę gry Diego Forlána w Atlético Madryt. Kibice, zwłaszcza w Hiszpanii, zawsze będą go cenić, jednak nigdy nie postawią go wśród swoich największych ulubieńców. Bez przedłużania zapraszam do zapoznania się z tłumaczeniem artykułu napisanego w połowie 2011 roku dla Sports Illustrated przez Sida Lowe.
– – – – –
Był pierwszym piłkarzem w historii Atlético Madryt, który zdobył Złotego Buta. Udało mu się to w sezonie 2008/2009. Wówczas niemal w pojedynkę poprowadził klub do miejsca dającego możliwość startu w Lidze Mistrzów. 32 gole w 33 ligowych występach było na Vicente Calderón najlepszym wynikiem od kilkudziesięciu lat. Ponadto dołożył do tego 10 asyst. Warto również dodać, że przez trzy pierwsze lata gry dla Rojiblancos jego średnia ligowych ocen, powołując się na hiszpański AS, czyniła go odpowiednio piątym, pierwszym i dziewiątym najlepszym zawodnikiem La Liga. Nie bez powodu więc z trybun słychać było głośne „¡Uruguayo! ¡Uruguayo!”.
W maju 2010 roku strzelił dwa gole w wygranym finale Ligi Europy. Triumf w tych rozgrywkach zakończył niechlubną passę 14 lat bez żadnego pucharu. Okres ten był najdłuższą posuchą na Vicente Calderón od czasów sprzed hiszpańskiej wojny domowej. Niewiele brakowało, a udałoby się także wywalczyć Puchar Króla, jednak w decydującym meczu lepsza okazała się Sevilla. Po zakończeniu sezonu 2009/2010 Diego Forlán wyjechał na Mundial do RPA, gdzie doprowadził swoją reprezentację do półfinału, zajmując z nią ostatecznie czwarte miejsce. Było to najlepszym wynikiem tej drużyny od blisko 50 lat. El Cachavacha był jednym z najlepszych strzelców turnieju. Otrzymał także nagrodę MVP całych Mistrzostw Świata.
Sezon 2010/2011 rozpoczął jako kandydat do zdobycia Złotej Piłki, czyli najcenniejszej indywidualnej nagrody w futbolu.
Rok później jego sytuacja zmieniła się o 180 stopni. El Uruguayo grał bardzo mało, a gdy już pojawiał się na boisku, to i tak wolałby być gdzie indziej. Nie mógł się przełamać, praktycznie nie strzelał goli. Kiedy ogłaszano zmianę, w której brał on udział, trybuny na Vicente Calderón z reguły gwizdały i buczały. Nie dlatego, że Diego Forlán schodził z murawy. Działo się tak dlatego, że on na niej się pojawiał. Koledzy z zespołu nie chcieli z nim współpracować, a trener chętnie by się go pozbył. Władze klubu nie starały się go zatrzymać. Szukały kogoś, kto zdecyduje się go od nich kupić. Blisko transferu było już w styczniu 2011 roku. El Cachavacha był na wylocie i nic nie mogło tego zmienić.
W jednej z ostatnich kolejek, w maju 2011 roku Atlético Madryt mierzyło się z Racingiem. Diego Costa, który był wówczas pierwszym partnerem Sergio Agüero, złapał kontuzję. Quique Sánchez Flores nie postawił jednak na Diego Forlána. Wolał zmienić ustawienie, przesuwając José Antonio Reyesa ze skrzydła za plecy napastnika.
Ta decyzja kryła za sobą coś głębszego, mroczniejszego. Podobnie jak pomeczowa wypowiedź opiekuna Rojiblancos. El Uruguayo wszedł w tamtym spotkaniu z ławki w 57. minucie. Nie był to jednak ruch podyktowany chęcią ratowania wyniku. Bardziej chodziło o udowodnienie, jak bardzo piłkarz ten jest bezużyteczny. Sam zawodnik też nie był zbyt zaangażowany w grę, nie robiąc praktycznie nic. Wydawało się, że jest to coś, na co Quique Sánchez Flores liczył.
„Krytykowanie piłkarzy nie jest moją pracą, tylko waszą. Zagrał 35-40 minut i chyba wszystko widzieliście” powiedział po końcowym gwizdku trener Los Colchoneros, nakręcając tym samym dziennikarzy na kontynuowanie tematu stosunków panujących w szatni Vicente Calderón.
Sezon 2010/2011 był dla Diego Forlána katastrofą. W La Liga strzelił tylko 8 goli. Nawet gdy trafiał do siatki, to tylko przeciwko słabym rywalom, jakimi byli wtedy Sporting Gijón, Athletic Bilbao, Osasuna, Real Sociedad, Mallorca i Villarreal. Jego forma była dziwna i nieprzewidywalna. Jego język ciała zdawał się go smutno podsumowywać, mówiąc: „Oto człowiek, który wprowadził swój zespół do Ligi Mistrzów, a teraz stał się przykrym wrzodem na dupie”. El Uruguayo nie wykazywał woli walki, determinacji. Abel Resino, który trenował go wcześniej i określał jako „lidera i przykład do naśladowania”, nazwał go raz „zaraźliwym”. W 2011 roku jego koledzy z drużyny i trener zachowywali się tak, jakby rzeczywiście tak było.
Patrząc wstecz, można dostrzec moment, w którym wszystko zaczęło się sypać, choć okoliczności glorii i chwały sprzyjały czemuś odwrotnemu. Diego Forlán zawsze był poważny, nigdy nie tolerował głupków i idiotów, był silnie ukierunkowany na dojście do określonego celu. Cechy te musiały sprawiać, że jego relacje z częścią kolegów bywały nieco problematyczne i w końcu wszystko musiało eskalować. Wydaje się, że nawet tak chwalący go w przeszłościAbel Resino powiedziałby o nim, że jest „trudnym człowiekiem”.
Piłkarze mogą być dziecinni, zazdrośni i wrażliwi. Bycie jednym z pupilów trenera z pewnością niektórych mocno irytowało. W okresie zwycięstw i sukcesów nie ma to większego znaczenia, jednak podczas jakiegokolwiek kryzysu staje się to problemem numer jeden. Już pod koniec tak udanego sezonu 2009/2010 relacje El Uruguayo z kolegami i, przede wszystkim, z trenerem były trudne. Wtedy jednak regularnie strzelał, choć jego występy stopniowo były coraz słabsze. Kiedy się zablokował, konflikt ujrzał światło dzienne.
Sezon 2010/2011 Diego Forlán rozpoczął mając lekkie problemy z kostką. Urugwajski napastnik zaczął go także z pewnymi obawami, czy uda mu się wykorzystać niepowtarzalną szansę do zgarnięcia Złotej Piłki, jaka pojawiła się po tak owocnym Mundialu. Dobre występy w klubie w ciągu pierwszych kilku miesięcy nowych rozgrywek mogły wyraźnie wzmocnić jego kandydaturę. Niektórzy zawodnicy podejrzewali, że El Cachavacha myśli tylko o tym i niezbyt im się to podobało. Zastanawiali się, dlaczego drużyna mają pomagać jemu, skoro powinno być przecież na odwrót.
Zaniepokojeni zaczęli być kibice, co było jego kolejnym problemem. Zresztą jego stosunki z fanami zawsze były niepewne. Nawet w chwilach największych sukcesów, nawet w czasach jego spektakularnych występów, nawet gdy trybuny skandowały jego imię – nigdy sympatycy Rojiblancos nie obdarzali go takim uczuciem, jakim obdarzali innych graczy Atlético Madryt. El Uruguayo odpowiedział nawet kiedyś kibicom, świętując zdobycie bramki głośnymi, usprawiedliwiającymi samego siebie okrzykami.
Podstawą chłodnych relacji z fanami było to, że Diego Forlán nigdy nie zaprzeczał, że chce odejść. Zawsze był niezwykle uprzejmy, odpowiadał na wszystkie trudne pytania, był poniekąd ofiarą własnej szczerości. Nie było tu całowania herbu, nie było piłkarskiej hipokryzji. Najprawdopodobniej sam najchętniej by wtedy przyznał, że odejdzie gdziekolwiek, jeśli tylko będzie to dobre zarówno dla niego, jak i dla klubu.
Na początku 2011 roku sporo kontrowersji wzbudził wywiad dla agencji Reuters. El Uruguayo mówił potem, że wszystko zostało źle przetłumaczone, jednak jego słowa o chęci odejścia wywołały wśród fanów sporo zamieszania. Nie był to jeden z najroztropniejszych ruchów napastnika. Transfer do innego klubu był bowiem i tak trudny. Przy jego zarobkach (7 milionów euro za sezon) ciężko było znaleźć chętnego. W końcu zaczęły pojawiać się w stosunku do niego otwarte oskarżenia, m.in. o to, że jest zwykłym najemnikiem nie dbającym prawie w ogóle o dobro klubu.
W lutym 2011 roku El Pais opublikowała artykuł, w którym pisano o tym, że część piłkarzy Rojiblancos odmówiła podawania piłki do Diego Forlána. Źródła będące blisko sztabu szkoleniowego potwierdzały pojawienie się czegoś takiego. Wszystko podsumowywała prosta fraza: „Ni un balón a la rubia”, co można tłumaczyć jako „żadnej piłki do blondynki”. Tak, urugwajskiego snajpera specjalnie określano żeńską formą. Wszyscy zawodnicy oczywiście temu zaprzeczyli, jednak analiza, jaką przeprowadził AS wykazała, że faktycznie El Cachavacha otrzymuje znacznie mniej podań (choć powody tego mogły być całkiem inne). Gdy zapytano o to José Antonio Reyesa, jego zakłopotany chichot powiedział wiele. Coś było na rzeczy.
Napięcia z trenerem tworzyły się z kolei m.in. z powodu długich podróży, jakie Diego Forlán odbywał, by grać dla reprezentacji swojego kraju. Publicznie obaj przyznawali, że ich relacje są „normalne”, jednak rozmawiali ze sobą wyłącznie w tonie służbowym. To wyraźna oznaka chłodu. Z czasem wszystko się pogarszało i miało spory wpływ na szatnię. Niewiele pomogła interwencja Enrique Cerezo, któremu nie udało się załagodzić konfliktu.
Quique Sánchez Flores często zwalał całą winę na El Uruguayo. Choć zawsze był uprzejmy, to niektórymi wypowiedziami wyraźnie sugerował pewne rzeczy. „Diego Forlán popadł w rutynę”, „Gdyby był w formie, to by grał”, „On doskonale wie, że to nie jest jego najlepszy sezon” – tego typu sformułowania nie mogły być traktowane jako motywacja dla będącego w dołku piłkarza, nawet jeśli trafiają w sedno.
W końcu głosy krytyki skierowane także w stronę trenera Rojiblancos, oskarżając go m.in. o to, że odrzuca on urugwajskiego napastnika przez jakieś swoje prywatne widzimisię, a nie przez wzgląd na aspekty sportowe. Quique Sánchez Flores często bywał populistą, przez co z czasem zniechęcił do siebie nawet swoich największych obrońców. Inną sprawą jest to, że stosunki w klubie nie wyglądały dobrze już nie tylko w związku z Diego Forlánem, ale i ogółem. Krótkotrwały sukces przykrył pewne podziały, które jednak były wówczas bardzo wyraźne i pojawiały się na wszystkich możliwych poziomach relacji. To było nie do odbudowania.
Po zakończeniu sezonu 2010/2011 Atlético Madryt rozstało się z trenerem, co nie zmieniło sytuacji El Cachavachy, który również opuścił Vicente Calderón. Dla Los Colchoneros strzelił on ponad 100 goli i miał ogromny wkład w sukcesy z 2010 roku, jednak z czasem przestało mieć to znaczenie. Pamięć bywa krótka, a wdzięczność ulotna. Wielu życzyłoby sobie, żeby przygoda Diego Forlána z Rojiblancos zakończyła się inaczej, by nie było tyle żalu, goryczy i nienawiści.
W przeciągu roku El Uruguayo przeszedł drogę od najlepszego piłkarza Mundialu do ledwo łapiącego się na ławkę piłkarza Atlético Madryt. Na Vicente Calderón czekano 14 lat na sukces, o którym zapomniano szybciej niż w przeciągu 12 miesięcy. Zamiast jak bohater, Diego Forlán opuścił stolicę Hiszpanii tylnymi drzwiami.