Olbrzymie pożyczki oraz brak transparentności na rynku transferowym przez ostatnie 20 lat powodują, że porywająca historia futbolowego Kopciuszka staje się o wiele mniej romantyczna, niż można by sobie wyobrażać.
Od niezłej drużyny La Liga, poprzez zwycięzcę Ligi i Superpucharu Europy, aż do najlepszej drużyny Hiszpanii i finalisty Ligi Mistrzów. Ta droga pokonana w nieco ponad dwa lata przyniosła Atlético Madryt rzesze nowych fanów. Kiedy podopieczni Diego Simeone przygotowują się do ostatniego starcia w sezonie, postronni sympatycy futbolu na całym świecie coraz mocniej ściskają kciuki za kierowanych przez Argentyńczyka graczy i życzą im jak najlepiej.
Mimo to, ostatnie sukcesy Los Rojiblancos nie do końca mogą być postrzegane jako zwycięstwo maluczkiego Dawida nad wszechpotężnym Goliatem, w postaci duopolu Real-Barcelona. Gdy Simeone i jego drużyna są piłkarskim wzorem, to postawa samego klubu pozostawia wiele do życzenia i podważa wielką wiarę i zaufanie, jakie w Atlético pokładają kibice z całego świata. Obnoszenie się obecnym sukcesem byłoby wybieleniem ciemnych historii, które miały miejsce w klubie z Vicente Calderón, w ostatnich latach. Niejasna współwłasność osób trzecich, nieskończona spirala długów oraz unikanie odpowiedzialności, to jedne z najciemniejszych zakamarków w krainie współczesnego futbolu. I niestety w każdym z nich widziane było Atlético Madryt.
Pomimo zdobytego mistrzostwa Hiszpanii, Los Colchoneros nadal zajmują trzecie miejsce w innych kategoriach hiszpańskiej piłki nożnej – pod względem przychodów oraz popularności. Wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku, aczkolwiek odkąd w 1992 roku Atlético zostało przekształcone w spółkę akcyjną, a władzę przejął Jesus Gil, finansowa kontrola i zarządzanie klubu stanęło pod wieloma znakami zapytania.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat włodarze klubu wielokrotnie lekceważyli zasady dotyczące finansów. W roku 2000 Atlético niespodziewanie spadło z La Liga, co miało miejsce raptem kilka miesięcy po niesławnej aferze „Caso Atlético”. To zdarzenie wstrząsnęło klubem. Te, a także inne wydarzenia doprowadziły do skazania Jesusa Gila na 3,5 roku więzienia, a Enrique Cerezo oraz Miguela Angela Gila Marina dotknęły mniej drastyczne sankcje. Przyczyna tych kar była prosta; po spadku Atlético przestało na dwa lata płacić podatki. W ten sposób do hiszpańskiego fiskusa nie wpłynęło ok. 46 milionów €, co mimo wszystko przyspieszyło powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej. Dopiero po śmierci kontrowersyjnego właściciela w 2004 roku, hiszpańskie sądy wykazały, że w latach ’90 w klubie dochodziło do regularnych malwersacji finansowych, a wręcz prania brudnych pieniędzy.
Problemy i długi narastały, by w 2011 roku osiągnąć astronomiczną wysokość 517 milionów €. Jednym z wierzycieli był urząd podatkowy, któremu klub znad Manzanares zalegał z zapłatą 171 milionów €. Widząc takie sumy urzędnicy mieli w rękach potężne argumenty, by ściągać swoje należności. Udało się jednak osiągnąć porozumienie, które opiewa na 4,5 % rocznych odsetek od zadłużenia.
Przewrotnym jest fakt, że kryzys gospodarczy, który bardzo mocno dotknął Hiszpanię i spowodował ok. 26% bezrobocie, pozwolił Atlético polepszyć własne położenie. –Rząd nie może domagać się płatności powodujących uszczerbek klubu oraz wielkie niezadowolenie kibiców. Patrząc na problemy, z którymi zmaga się nasz kraj, byłoby nierozsądnym wprowadzanie regulacji, przez które mogłyby ucierpieć ligowe rozgrywki i ich wizerunek, gdyż mają ogromną wartość komercyjną – te słowa wypowiedział profesor nauk ekonomicznych Jose Maria Gay, dla niemieckiego dziennika „Die Welt” w 2012 roku.
Władzie Hiszpanii doszły do podobnych wniosków i czasowo zaniechały ściągania długów ze wszystkich klubów piłkarskich. Wywołało to sporą burzę w Europie, co najlepiej podsumowują słowa ówczesnego prezydenta Bayernu Monachium Uliego Hoenessa, po tym jak Unia Europejska zaakceptowała plan ratunkowy dla Hiszpanii: –Płacimy setki milionów, by wyciągnąć ich z tego gówna, a kluby nie spłacają swoich długów! To nie do pomyślenia!
Niepłacenie podatków było swoistym modus operandi pod wodzą Jesusa Gila. Chociaż klub w końcu wyszedł z podatkowego bagna i sumiennie zaczął regulować należności, to nawet przy pozytywnych prognozach, najwcześniejsze wyjście nad kreskę nastąpi dopiero na początku najbliższej dekady. Mimo coraz racjonalniej prowadzonej polityki finansowej, Atlético ciągle zdarza się żyć ponad stan. Za łamanie finansowego Fair Play UEFA ukarała klub tymczasowym wstrzymaniem wypłaty premii za rok 2012. Karę ostatecznie uchylono, ale łatwo się domyślić dlaczego została nałożona.
Przy tak dużych ograniczeniach ze strony hiszpańskiego rządu oraz europejskiej federacji piłkarskiej może szokować to, że Los Rojiblancos mogą dokonywać jakichkolwiek zakupów. Po sprzedaży Sergio Agüero w 2011 roku wszystkie pieniądze z tego transferu przeznaczono na zaspokojenie dłużników. Mimo to, w tym samym okienku transferowym, dokonano równie potężnej transakcji i za 40 milionów € sprowadzono Radamela Falcao z FC Porto. Jak to możliwe, skoro było jasne, że Atlético absolutnie nie stać na wyłożenie takiej sumy z własnej kieszeni? Aby nabyć znakomitego Kolumbijczyka, klub podpisał umowę z funduszem hedgingowym – Doyen Sports Group – który zobowiązał się pokryć 50% kwoty transferu.
O ile sam napastnik bardzo sobie chwali pobyt w stolicy Hiszpanii, to trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że Atlético nigdy nie zasługiwało na to, żeby mieć takiego piłkarza w swojej drużynie. Oczywiście finansowo, bo ten zakup był jawnym przykładem życia na kredyt i ponad stan. Niestety to nie jedyny taki przykład. Śledztwo przeprowadzone w 2013 roku wykazało, że tylko sześciu graczy z pierwszego zespołu było posiadanych w całości przez klub. Pomimo trudnej sytuacji finansowej, na sprowadzenie piłkarzy na Vicente Calderón, w latach 2002-2009, wydano ponad 160 milionów €. Kupiono wielu uznanych w Europie graczy, którzy mieli jak najszybciej przywrócić Atlético wysokie miejsce w futbolowej hierarchii. Czy jednak nie pomylono priorytetów? Czyż nie najważniejszym celem powinno być wyjście na prostą i spłacanie długów, nawet kosztem wyników sportowych?
Jeszcze na chwilę należy jednak wrócić do transferu Falcao. Nawet będąc wspomaganym przez Doyen Sports Group, Los Rojiblancos nie mogło się wywiązać ze wszystkich zobowiązań wobec FC Porto. Problemem było nieterminowe spłacanie rat za transfer bramkostrzelnego napastnika, co poskutkowało tym, że portugalski klub był bliski złożenia skargi do FIFA. Niedługo po tym incydencie na rękawach koszulek Los Colchoneros pojawiła się reklama DSG. Nietrudno zgadnąć czemu protesty Porto ucichły, a logo i nazwa funduszu hedgingowego znalazły się na trykotach Atlético.
Będąc w temacie sponsorów, nie można nie wspomnieć o głównym koszulkowym sponsorze Los Colchoneros – Azerbejdżanie – który promuje swoje walory turystyczne. Ten bogaty w surowce naturalne kraj za pierwszą umowę, obowiązującą od stycznia 2013 roku, zapłacił 12 milionów €. Obie strony czerpią z tego kontraktu spore korzyści, ale częste łamanie praw człowieka w tym kraju, wywołuje wiele sporów dotyczących moralnego aspektu tej umowy.
Finansowe problemy Los Rojiblancos dotyczą nie tylko wierzycieli zewnętrznych. W 2011 roku zaległości wobec pracowników klubu wynosiły aż 52 miliony €, co łącznie stanowi ok. 80% rocznego budżetu na płace. Kiedy latem 2012 roku Vicente Calderón opuszczał Diego, nie ukrywał on, że nadal oczekuje na zapłatę zaległych 59 tysięcy €.
Na szczęście, obecnie w klubie panuje stabilność i w końcu została wprowadzona polityka zaciskania pasa. Włodarze Atlético uznali, że nie warto więcej igrać z ogniem, drastycznie ograniczyli wydawanie pieniędzy i czekają na nowe rozpoczęcie, już na Stadionie Olimpijskim, w 2016 roku. Jest to jednak bardzo niepewna sytuacja, a stabilność kolosa na glinianych nogach, jakim jest Atlético, zależy od zbyt wielu czynników. Jak długo uda się osiągać sukces sportowy? Jak długo Diego Simeone będzie w stanie odnosić tak świetne wyniki bez poważnych wzmocnień? Jak długo będzie się udawało regularnie „produkować” i sprzedawać futbolowym gigantom kolejne gwiazdy?
Bardzo ciężko określić kurs, w którym zmierzają Los Rojiblancos. Po latach przeciętniactwa, kibiców mogą czekać lata tłuste i bogate w trofea, ale też nie jest wykluczone, że obecny sezon może być pojedynczym wielkim wystrzałem, który usłyszą wszyscy na całym świecie. Lata życia na kredyt nagle nie odejdą w zapomnienie i tylko mądrze prowadzona polityka pozwoli wyprowadzić czerwono-biały okręt na spokojne wody.