Półtora roku temu był na szczycie. Nie był to może futbolowy Mount Everest zerezerwowany przede wszystkim dla Cristiano Ronaldo i Leo Messiego, ale śmiało wspiął się co najmniej na Cho Oyu. Pewnie miejsce w składzie odradzającego się Atlético Madryt, które bez niego, jego goli i świetnej gry nie wygrałoby po raz drugi Ligi Europy. Świetna karta w młodzieżowej reprezentacji Hiszpanii, która w połączeniu z wysoką formą dała mu miejsce w szerokiej kadrze La Roja przed Euro 2012. Perspektywa gry na Igrzyskach Olimpijskich, na których miał cieszyć się ze złota. Dziś to już tylko wspomnienia, które zostały przysłonione wieloma miesiącami jałowych, beznadziejnych występów. Kibice Rojiblancos zadają sobie jedno pytanie: ¿Qué pasó, Adrián?
2011 rok, lato. Urodzony w Teverdze napastnik już od dłuższego czasu wie, że lada dzień przeniesie się na Vicente Calderón. Biorąc pod uwagę jego dotychczasową karierę, był to dla niego ogromny krok do przodu. Miał wówczas 23 lata i choć nie był typem supersnajpera, to w każdej z poprzednich ekip był piłkarzem ważnym, potrafiącym popisać się jakimś nieszablonowym zagraniem, czasem nawet przesądzał o wyniku meczu. Swój potencjał potwierdził na Mistrzostwach Europy do lat 21, na które pojechał jeszcze jako gracz Deportivo. Z Danii wrócił ze złotym medalem i tytułem króla strzelców.
Do Atlético Madryt trafił w trudnym momencie, choć… w pewnym stopniu była to dla niego wielka szansa. O co chodzi? Cóż, ze stolicą Hiszpanii pożegnali się Diego Forlan i Sergio Agüero, przez co na początku sezonu Adrián był właściwie jedynym napastnikiem. Było jasne, że Los Colchoneros zakontraktują w końcu jakiegoś super snajpera, ale wychowanek Realu Oviedo miał okazję do tego, by przekonać do siebie Gregorio Manzano. Trzy gole i trzy asysty w pierwszych czterech meczach robiły wrażenie i pozwoliły fanom Rojiblancos myśleć, że udało się za darmo pozyskać fantastycznego, młodego piłkarza.
W międzyczasie na Vicente Calderón zjawił się Radamel Falcao, który z miejsca stał się napastnikiem numerem jeden. Adriánowi to wcale nie przeszkadzało, gdyż świetnie radził on sobie jako pomocnik El Tigre. Przez niemal cały sezon 2011/2012 tworzyli zgrany duet, któremu nie zaszkodziła, a wręcz pomogła zmiana trenera. Diego Simeone od razu zakochał się w byłym piłkarzu Deportivo, co przekładało się na umieszczanie go w wyjściowym składzie. O ile 7 goli w La Liga na kolana nie rzucało, o tyle aż 11 trafień (1 w kwalifikacjach, 10 w pozostałych rundach) w Lidze Europy robiły wrażenie. Wraz z Radamelem Falcao udało mu się doprowadzić Atlético Madryt do triumfu w tych rozgrywkach.
Świetną dyspozycję 24-letniego wówczas piłkarza zauważył również Vicente del Bosque, który powołał go do reprezentacji Hiszpanii na dwa mecze towarzyskie, które miały na celu wyklarowanie się ostatecznej kadry na Euro 2012. Adrián zagrał 45 minut przeciwko Serbii (2-0) i uczcił debiut strzelając jednego z goli. W starciu z Koreą Południową (4-1) spędził na murawie nieco ponad pół godziny. Choć na turniej o Puchar Delaneya nie pojechał, to i tak zamknął swój pierwszy rok na Vicente Calderón jako wschodząca gwiazda.
Przed kolejnymi rozgrywkami czekał go jeszcze jeden test – Igrzyska Olimpijskie w Londynie. La Roja była tam pewniakiem do złotego medalu. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Podopieczni Luisa Milli zajęli ostatnie miejsce w grupie (0-1 z Japonią, 0-1 z Hondurasem i 0-0 z Marokiem), co było prawdziwym szokiem. Niesłychanie słabo prezentował się m.in. Adrián, jednak wielu kibiców Rojiblancos traktowało to jako chwilowy spadek formy po bardzo ciężkim i męczącym sezonie.
W lecie z wypożyczenia do Rayo Vallecano na Vicente Calderón wrócił Diego Costa. Brazylijczyk, który wcześniej długo zmagał się z kontuzją nogi, przyjeżdżał niepewny swojej przyszłości. Niby w trakcie półrocznego pobytu u rywala zza miedzy prezentował się znakomicie, ale przecież Los Colchoneros mieli Radamela Falcao i Adriána, czyli duet doskonały. Diego Simeone zdecydował się pozostawić go w kadrze, bo przecież warto mieć więcej niż dwóch napastników.
Sezon 2012/2013 się zaczął i zgodnie z oczekiwaniami to były gracz Deportivo miał miejsce w wyjściowym składzie. Problem był jednak w tym, że jego forma, w porównaniu do poprzedniego roku, była niezrozumiale słaba, co natychmiast wykorzystał Diego Costa. El Lagarto wniósł do drużyny to, czego z jakiegoś powodu nie potrafił już wnosić Adrián. Mijały kolejne dni, a Hiszpan nadal tkwił w tym samym punkcie, w którym znalazł się w trakcie turnieju w Londynie. Na kolejnych konferencjach Cholo powtarzał, że trzeba dać mu czas, że w końcu się odbuduje, że drzemie w nim ogromny potencjał. Powoli jednak nowym idolem kibiców stawał się Diego Costa, podczas gdy były gracz Deportivo zaczął schodzić na dalszy plan.
Atlético Madryt zajęło trzecie miejsce w La Liga i wywalczyło Puchar Króla, co pozwoliło okrzyknąć ubiegłe rozgrywki najlepszymi w XXI wieku. O Rojiblancos można było mówić w samych superlatywach, jednak mało kto wymieniał nazwisko Adriána Lópeza. Mówiło się nawet o jego odejściu, co od razu zablokował Diego Simeone. Nie da się ukryć, że Argentyńczyk ma do Hiszpana słabość, ale z każdym dniem, tygodniem, miesiącem jest ona coraz bardziej niewytłumaczalna. Ostatniego gola 25-latek zdobył w styczniu. Od tamtej pory rozegrał 1297 minut. Ponad 21 godzin bez żadnej bramki? Do takiej beznadziei nie doszedł nawet Robert Lewandowski w reprezentacji Polski.
Niby ostatnie występy byłego gracza Deportivo dają promyk nadziei na to, że może w końcu zła passa minie. Czy rzeczywiście warto na to czekać? Wartość rynkowa Asturyjczyka systematycznie spada, za niecałe dwa miesiące skończy on 26 lat. W tym wieku i na tym poziomie nie ma już kolejnych szans. Albo się przełamie, albo powinien odejść do klubu, w którym nie będzie odczuwał takiej presji. Bo może po prostu to jest prawdziwy Adrián? Może sezon 2011/2012 był pewnego rodzaju wybrykiem, którego już nigdy w życiu nie powtórzy i do końca kariery będzie grał na takim poziomie jak w Deportivo, Maladze czy Alavés? Może, może, może…
Dziś nie ma żadnych argumentów, które przemawiałyby za tym, że częściej powinien grać on, a nie Léo Baptistão. Brak goli, brak asyst, dobre zagrania, które można policzyć na palcach jednej ręki. Problemy z podpisaniem nowego kontraktu, które ciągną się już od ponad roku i które będą ciągnęły się tak długo, jak długo Adrián będzie grał totalny piach. Ogarnął się Gabi, po początkowym marazmie na optymalny poziom wskoczył David Villa. A ten jak stanął w miejscu w lecie 2012 roku, tak stoi do dziś.
¿Qué pasó, Adrián?