Do niedawna miał swój udział w praktycznie każdej akcji Atlético Madryt, na boisku był mózgiem zespołu ze stolicy Hiszpanii. Jednak słowa „mózg” i „Reyes” niekoniecznie idą w parze, co 28-letni skrzydłowy zdążył już kilkanaście razy udowodnić. José Antonio pochodzi z małego miasteczka Utrera w Andaluzji, toteż zapisano go do szkółki piłkarskiej w pobliskiej Sevilli. Odtąd był utożsamiany jako Sevillista, chociaż ten fakt nie przeszkadzał mu w bieganiu po mieście w trykocie odwiecznego rywala, Betisu.
Na szczęście stosunkowo szybko zrozumiał, że nie może się dopuszczać takich czynów, jeśli chce się cieszyć estymą wśród kibiców. Zrobił więcej – dorzucił do pieca i po jednym z meczów derbowych obraził Beticos. Piłkarze Realu Betis narzekali, że w szatniach nie działały prysznice – „Nic się nie stało z ich prysznicami. Grają dla Betisu, nie są przyzwyczajeni do brania prysznicu.” – tak brzmiała riposta.
Reyes był bardzo niepokornym dzieckiem, w dodatku cygańska krew mocno burzyła się w jego żyłach. Rodzicom w wychowaniu syna pomagał Alejandro Campano (obecnie gracz Xerez). Zmusił go do ścięcia długich włosów i wytłumaczył, iż praca nauczycieli oraz klubowych psychologów jest po to, aby ukształtować charakter oraz wyrównać braki edukacyjne. Boimy się myśleć, kim stałby się Reyes, gdyby nie interwencja Campano. Na pewno analfabetą, ponieważ dosyć długo nie potrafił czytać ani pisać. Uratował go talent. Wypada tutaj zacytować prezydenta Sevilli FC, José Maríę del Nido: „Nie każdy muzyk jest artystą. Ani malarz czy poeta. Tak samo jest z piłkarzami – wszyscy grają w piłkę , lecz niewielu z nich ma czar, magię, sztukę. Reyes jest jednym z tych wybrańców.”
W dorosłej drużynie z Ramón Sánchez Pizjuán zadebiutował mając zaledwie 16 lat. Pod okiem Joaquína Caparrósa rozwijał się w błyskawicznym tempie, wyrastając na jednego z ciekawszych zawodników młodego pokolenia w Hiszpanii. Radził sobie na tyle dobrze, że jego koledzy z szatni publicznie pokazywali wyrazy jego uwielbienia. Zwłaszcza Francisco Gallardo, który postanowił celebrować bramkę Reyesa w niezbyt cywilizowany sposób. Przybił mu penisa. Ustami. Za taki czyn został ukarany zawieszeniem przez RFEF. Nie mamy dostępu do dokumentu z zarzutami dla Gallardo i szkoda, wszak akt oskarżenia o ekshibicjonizm na murawie musi wyglądać dość oryginalnie. A Reyes prezentował się coraz lepiej i zdobywał kolejne gole, czym chyba dawał do zrozumienia, że jest mu mało.
Przyszedł też czas, kiedy Sevilla stała się klubem zbyt małym dla 19-letniego wówczas gracza. Rozbić bank postanowił Arsène Wenger, wydając rekordową sumę 17 milionów funtów szterlingów. José zameldował się w Londynie w środku zimy, z Wyspami Brytyjskimi przywitał się w następujący sposób: „Cholera, jak tu zimno!” Klimat bez wątpienia przeszkadzał mu w adaptacji w nowym otoczeniu. Właściwie nigdy się w nim nie zaadaptował. Początkowo w rolę taty zastępczego dla Reyesa wcielił się Lauren (co ciekawe, grywał chwilę w Utrerze i rezerwach Sevilli), który wcześniej do drużyny wprowadzał między innymi Francesca Fàbregasa i Philippe Senderosa. Mimo troski Kameruńczyka, José na każdym kroku wspominał o tęsknocie do rodzinnych stron: „Są tutaj dwa loty dziennie do Sevilli. Za każdym razem, jak będę miał taką szansę, wezmę najszybszy samolot, aby się tam dostać. Ale jestem pewien, że się tutaj zaadaptuję.” Ostatnie zdanie okazało się jedynie pobożnym życzeniem, z drugiej strony początki w Premier League należały do obiecujących. W piątej rundzie FA Cup Arsenal podejmował Chelsea i choć po pierwszej połowie prowadzili goście, to po zmianie stron Reyes zaprezentował one man show dwukrotnie znajdując drogę do siatki Carlo Cudiciniego.
Sezon 2004/2005 rozpoczął jako zawodnik podstawowej jedenastki Kanonierów. Szansę wykorzystał w pełni, bowiem w pierwszych sześciu spotkaniach wpisał się na listę strzelców sześć razy. Zaczęto stawiać go na równi z największymi gwiazdami Premiership. „Gwiazda? Ja tu widzę tylko chmury.” – mówił fałszywie skromny Hiszpan. Ale dobry okres poszedł w niepamięć. Niektórzy młodzi piłkarze schodzą z właściwej drogi, gdyż przyciągają ich alkohol, dziewczyny, imprezy… To nie dotyczyło Reyesa, więc generalnie nie wiadomo, dlaczego nagle zaczął grać beznadziejnie. Czarę goryczy przelała czerwona kartka w finale FA Cup, choć ostatecznie to Arsenal świętował zdobycie tytułu po serii rzutów karnych.
W międzyczasie nawinął się skandal obyczajowy, gdzie José Antonio grał jedną z ról. Pierwszoplanowa należała do selekcjonera La Furia Roja, Luisa Aragonésa, który starał się zmotywować swojego podopiecznego: „Powiedz temu czarnemu gównu, że jesteś dużo lepszy od niego. Nie powstrzymuj się powiedz mu. Powiedz mu ode mnie. Musisz wierzyć w siebie, jesteś lepszy niż to czarne gówno.” W tej historyjce „czarne gówno” = Thierry Henry. Reyes twierdził, iż jego przełożony żartował. Ale to nie koniec! Sędziwy staruszek tłumacząc się, przebił wszystko: „Wszystko zrobiłem po to, aby zmotywować cygana mówiąc mu, że jest lepszy od czarnego.” Nie wiemy w końcu, czy Henry jest „czarnym gównem” bądź nie, Irlandczycy na pewno twierdząco kiwną głowami. Wyjaśnienia Aragonésa to majstersztyk. Patryk Małecki powinien powiedzieć, że próbował motywować Ntibazonkizę.
Juan Valera też nazwał Reyesa cyganem. Tyle, że „jebanym”. Podczas treningowego partidillo (mini-mecz) José odebrał mu piłkę, mimo gry w jednym zespole. Potem się usprawiedliwiał, iż jeśli wszyscy czekaliby na bramkę Valery, drużyna nie zdążyłaby przed inauguracją sezonu. Valera niewiele później trafił. Do Getafe.
La Perla, jak zwą zawodnika hiszpańscy komentatorzy, zdecydował z Anglii wyjechać i nigdy do niej nie wracać. W kolejce ustawiły się dwa madryckie kluby – Real i Atlético. Ci pierwsi oferowali wypożyczenie za Júlio Baptistę, Los Rojiblancos natomiast chcieli transferu definitywnego za kwotę, która nie satysfakcjonowała Wengera. José Antonio Reyes na Santiago Bernabéu spisywał się przeciętnie, ale było kilka przebłysków. Jego fenomenem pozostaje fakt, iż ten największy miał miejsce w ostatniej kolejce Primera División. Królewscy do zwycięstwa w lidze potrzebowali trzech punktów w spotkaniu z Mallorcą. Reyes zmienił Davida Beckhama, zdobył dwa gole i został bohaterem.
Historia zatoczyła koła. Okres wypożyczenia się skończył i trzeba było znów szukać pracodawcy. Media informowały, że pozostanie na dłużej w stolicy Hiszpanii. Miały rację. Wybrał… Atlético.
Reyes z bananem na twarzy pozował do zdjęć w czerwono-białej koszulce podczas oficjalnej prezentacji, gdy fani Atléti rzucali hasłami typu „Madridista” i „hijo de puta”. Nie zabrakło także sławetnego „y Guti maricón”. Wszystko dlatego, bo kilka miesięcy wcześniej nowy nabytek zagwarantował mistrzostwo największemu wrogowi. Był okres, kiedy na wychowanka Sevilli gwizdano dosłownie na każdym stadionie, najgłośniej na Vicente Calderón. Współpraca z Javierem Aguirre oznaczała dla niego katorgę, Meksykanin wyżej sobie cenił Maxi Rodrígueza, Simão Sabrosę i nawet Luisa Garcíę. Znany z przeklinania El Vasco doczekał się odpowiedzi ze strony Reyesa, kiedy wyłączył go z wyjazdu na mecz z ukochaną Sevillą. Został nazwany „skurwysynem” w andaluzyjskim, ciężkim do zrozumienia dialekcie.
Włodarze Los Colchoneros znali potencjał skrzydłowego i chcieli dać mu się wygrzebać z dna, w innym zespole. Wypożyczenie do Benfiki Lizbona okazało się strzałem w dziesiątkę. José poznał tam trenera Quique Floresa, który jakby ruchem magicznej różdżki obudził go z letargu i ponownie uczynił piłkarzem z pełną gębą. Kiedy wracał do Madrytu, wszystko wydawało się w porządku. Niestety zgrzyt z nowym szkoleniowcem spowodował, że praktycznie nie powąchał u niego murawy. Atlético fatalnie wystartowało w rozgrywkach, a Abel Resino pożegnał się z pracą. Reyes mógł wyznać, dlaczego jest ulubieńcem każdego trenera w każdym klubie: „Gdy Abel Resino został zwolniony, byłem najszczęśliwszym facetem na świecie.” Musiał być jeszcze szczęśliwszy odbierając sms-a od Kuna Agüero o treści „twój tata Quique przychodzi”. Od momentu zatrudnienia Floresa akcje pomocnika poszybowały w górę. Wrócił do formy, grał, strzelał, asystował, dryblował i zdobył z Los Rojiblancos Ligę Europy. Był także jednym z ojców sukcesu w Superpucharze Europy, gdzie strzelił bramkę otwierającą wynik spotkania. W minionym sezonie ciągnął wózek o nazwie Atlético Madryt. W konflikcie na linii Flores – Forlán murem stanął za swoim „tatą”. Do tego stopnia, że przestał podawać Urugwajczykowi. Czasami kompletnie ignorował ruchy napastnika i dalej holował piłkę. Z tej wojny nikt nie wyszedł cało, bowiem gromkie adiós od klubu usłyszeli i Flores, i Forlán.
Reyes został. Otrzymał numer 10 po Agüero i wokół niego zaczęto budować nowy projekt drużyny. Przyjście Diego wraz z Ardą Turanem nieco odciążyło 28-latka od roli lidera, chociaż doskonale się w niej czuł. Uwielbia być w centrum zainteresowania, a kiedy w nim nie jest, stwarza problemy. Może dlatego Vicente Del Bosque woli myśleć o Argentyńczyku Diego Perottim, niż przywrócić do kadry gracza z takim temperamentem. Jeśli tylko Gregorio Manzano zapanuje nad wybuchowym skrzydłowym, wówczas siła ofensywna Atlético może być zdolna do wielkich rzeczy.
MAREK BATKIEWICZ
DLA WESZŁO i ATLETICOPOLAND.COM