Kojarzycie Gregorio Manzano? Większość z Was pewnie już o nim zapomniała, bo i pamiętać nie było czego. Ot, w lipcu 2011 roku zjawił się (po raz drugi w swojej karierze) na Vicente Calderon i miał za zadanie poprowadzenie Atletico Madryt wedle wytyczonego, nowego projektu. Niestety, nie dał sobie z tym rady i końcem grudnia oddał drużynę w ręce Diego Simeone. Znamiennym było to, że wówczas Rojiblancos byli NAJGORSZĄ drużyną w La Liga jeśli chodzi o mecze wyjazdowe. Dziś jest pod tym względem o wiele lepiej, chociaż w ostatnim czasie gra na obcym terenie nie bardzo wychodzi Los Colchoneros…
Obecny sezon rozpoczął się od wizyty na stadionie Levante. Już na samym starcie Cholo miał problem, bo musiał jakoś sobie poradzić bez Juanfrana i Filipe. Postawił na dość ryzykowną taktykę z trzema środkowymi obrońcami, ale koniec końców udało się zremisować 1:1 i wywalczyć pierwszy punkt. Później było już tylko lepiej. Wyprawa do Tel-Awiwu zakończyła się pewnym zwycięstwem 3:0 nad Hapoelem. Później byliśmy świadkami szalonego pojedynku na Estadio Benito Villamarin. Choć Betis dwukrotnie wychodził na prowadzenie, to ostatecznie i tak to Atletico Madryt wygrało 4:2, choć postawa sędziego była wtedy daleka od przyzwoitości.
Następnie pojawiły się dwa kolejne triumfy, choć zrodzone już w o wiele większych bólach. O ile z Espanyolem sytuacja była w miarę komfortowa (jedyna bramka zdobyta przez Raula Garcię padła w 30. minucie), o tyle w starciu z Realem Sociedad wydawało się, że Rojiblancos nie zdołają wywalczyć kompletu punktów. Na szczęście w samej końcówce gola z rzutu wolnego strzelił Radamel Falcao, dzięki czemu passa kolejnych zwycięstw na wyjazdach przedłużyła się do czterech. Ponadto, pod koniec października w Copa del Rey dość rezerwowy skład Los Colchoneros rozbił 3:0 Real Jaen.
Od listopada jednak sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Na Mestalla podopieczni Diego Simeone przegrali 0:2 z Valencią. Główną przyczyną była słaba gra w środku pola, gdyż Cholo zdecydował się wtedy na nieco zbyt defensywne ustawienie. Potem wpadkę zaliczyli teoretyczni zmiennicy, którzy w Coimbrze ulegli Academice 0:2. To w spore mierze zaważyło na tym, że Atletico Madryt nie wygrało swojej grupy w Lidze Europy. Na osłodę przyszło wyjazdowe zwycięstwo 1:0 nad Granadą, choć Rojiblancos męczyli się wtedy ogromnie.
Od tamtej pory drużyna z Vicente Calderon nie wygrała żadnego meczu na obcym boisku. Na początku grudnia przyszła porażka w derbach Madrytu. Na Santiago Bernabeu Real wygrał 2:0, choć do pewnego momentu spotkanie było naprawdę bardzo wyrównane. Następnie, w Pilznie, Los Colchoneros okazali się gorsi od Viktorii (0:1). Nie był to wynik przypadkowy. Po prostu czeska drużyna zagrała lepiej, wykazała więcej ambicji i woli walki, a przede wszystkim wyraźnie było widać, że jeśli komuś zależy na pierwszym miejscu w grupie, to byli to podopieczni Pavla Vrby. Rojiblancos najwyraźniej urządzał sam awans do fazy pucharowej Ligi Europy.
Na dokładkę FC Barcelona rozbiła na Camp Nou piłkarzy Diego Simeone (4:1). Choć Atletico Madryt zdołało objąć prowadzenie (po trafieniu niezawodnego Falcao), to Duma Katalonii dość szybko doprowadziła do wyrównania, a później konsekwentnie cisnęła swoich rywali, wbijając im kolejne trzy bramki. 2013 rok rozpoczął się od trzech wyjazdowych remisów. Frajerskiego 1:1 z Mallorką (od wymęczonego, ale zasłużonego prowadzenia Los Colchoneros o mały włos nie przeszli do przegranej – z pomocą przyszedł słupek), nudnego 0:0 z Getafe i znów frajerskiego 1:1 z Betisem (bo jak inaczej nazwać to, że w 90. minucie Diego Godin sprokurował rzut karny, który odebrał Rojiblancos zwycięstwo?).
Najświeższym wspomnieniem jest wczorajsza klęska na San Mames. Athletic Bilbao przez niemal cały mecz robiło co chciało i zasłużenie wygrało 3:0. Tym samym z ostatnich dziesięciu wyjazdowych potyczek Atletico Madryt wygrało zaledwie jedną, w trzech zremisowało i aż sześć zakończyło się porażkami. To niezbyt dobry bilans, który jest skrajnym kontrastem dla wspaniałej dyspozycji na Vicente Calderon. Podopieczni Diego Simeone muszą wreszcie przełamać złą passę, bo inaczej nie da się utrzymać drugiego miejsca w La Liga, a i z awansem do finału Copa del Rey może być ciężko (nie mówiąc o fazie pucharowej Ligi Europy). Tak, czy inaczej, trzeba zrobić wszystko, aby nie powrócić do tak beznadziejnej wyjazdowej dyspozycji jak za kadencji Gregorio Manzano.