Poniższy tekst jest tłumaczeniem artykułu i wywiadu, które pojawiły się 7 maja na łamach El Mundo.
* * *
Gdy wykryto u Germána Burgosa guza w nerce, Argentyńczyk złapał za telefon i zadzwonił do swojego przyjaciela, José Moliny, pytając go o kondycję jego jader.
Nie można było zachować się inaczej. Obaj doświadczyli raka. Obaj byli bramkarzami. Obaj grali w Atlético. Nerki i jądra. Dwa ciała, jedno zwycięstwo.
– Słuchaj José, jest tak: Brodaty szuka bramkarza, ale ja nigdzie się nie wybieram…
Dla Germána Adriána Ramóna Burgosa, znanego jako Mono Burgos, Brodaty to Bóg. Według Argentyńczyka rak to tylko mały guzek, nic więcej; poczucie humoru jest jak dres, bo pozwala czuć się swobodnie; a wszystko, absolutnie wszystko może być wytłumaczone posiłkując się futbolem.
Wszystko. Włącznie z powstaniem świata.
W swojej książce „Bóg jest skończony” opisał to zresztą Juan Villoro: „Na początku Bóg chodził do szkoły i zwykł grać ze swoimi kolegami w piłkę dopóki nie nadchodził czas, w którym musieli rozejść się do swoich domów. Choć Bóg miał ogromną wiedzę, wciąż chciał ją poszerzać i poznawać nowe rzeczy. Pewnego dnia Bóg powiedział: „Ciężko dziś pracowałem, więc przyszedł czas na odpoczynek”. Bóg i jego koledzy zaczęli grać w piłkę. Bóg kopnął piłkę tak mocno, że ta trafiła w krzewy róż i pękła. Siła wybuchu była tak ogromna, że w ten sposób powstał świat i wszystko, co wiemy”.
W 2003 roku Brodaty szukał więc bramkarza, ale nie okazał się nim Mono Burgos.
Dziś gramy mecz w jego ogrodzie. Okrągłym boiskiem jest stół. Ustawienie jest następujące: z numerem pierwszym grillowane żeberka wołowe, z numerem drugim grillowana wołowina, z numerem trzecim chorizo, z numerem czwartym sałatka z marchewki i gotowanych jajek, z numerem piątym papieros marki Camel, i tak dalej… W międzyczasie włączony pozostawał dyktafon.
Spotkanie odbyło się pewnego marcowego wieczora, zanim jeszcze Atlético zdołało dotrzeć do półfinału Ligi Mistrzów. Kiedy nikt nawet nie myślał o porażce 0-3 z Realem. Za trzy dni dojdzie do rewanżu na Calderón, które będzie tętniło energią, dopingiem. Na ławce będzie siedział człowiek. Odizolowany, w czerwonej czapce. Wydający instrukcje swoim chłopakom, jak gdyby był reżyserem dbającym o każdy najmniejszy detal swojej sztuki.
* * *
Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z piłką?
– Pragnienie posiadania piłki. Jestem jedynakiem, więc potrzebowałem czegoś do rozrywki. Zwłaszcza w deszczowe dni. Grałem wszystkim, wszystko było piłką. Dlatego futbol jest sportem dla wszystkich ludzi. Pozgniatasz kartkę papieru i możesz nią grać. Zobacz na inne sporty. Zobacz na tenis, koszykówkę. W nich nie jest to możliwe. W piłkę możesz grać na ulicy. Za każdym razem gdy graliśmy i przejeżdżał samochód, wszyscy zamierali w bezruchu, coś jak manekin challenge. Gdy samochód przejechał, wracaliśmy do gry. Mój ojciec był bramkarze, ale grał tylko amatorsko. Zarabiał jako fryzjer i telefonista. Mama zajmowała się domem. Pracująca klasa średnia. Babcia zawsze powtarzała, że gdybyśmy mniej jedli, bylibyśmy milionerami. My jedliśmy za dwie rodziny. Mój ojciec wsuwał po cztery talerze, ja trzy. Szaleństwo.
W podwórkowej drużynie zawsze jest ten gruby, ten od piłki, ten słaby i pokraczny… Ki byłeś Ty?
– W wieku siedmiu lat grałem jako bramkarz albo stoper. Były dwie grupy. W jednej byli chłopacy z Boca Juniors, którzy byli więksi. Drugą tworzyli ci mniejsi, którzy byli w moim wieku. Gdy przychodziłem bez mojej koszulki River, więksi pozwalali mi grać ze sobą. W innym przypadku nie było o tym mowy. Koszulka River? Nie jesteś z nami. Powtarzali: „Nie, nie możesz być Fillolem. Musisz być Gattim”.
Gdybyś nie był piłkarzem, kim chciałbyś być?
– Gdybym miał nie być piłkarzem, chciałbym być piłkarką.
W jakim wieku wiedziałeś, że futbol jest tym czemu chcesz się poświecić?
– Wiedziałem to już jako dzieciak. Byłem mistrzem wszystkiego. Mama nie chciała, żebym odjeżdżał i został piłkarzem. Martwiła się, że może mi się coś stać. Byłem w końcu jej jedynym dzieckiem. Kluby zaczęły o mnie pytać, ale musiałem najpierw skończyć szkołę. Ferro miało wtedy 56 tysięcy socios. Imponujące. Zgłosiło się po mnie, gdy miałem 15 lat. Mama ciągle płakała, bo nie chciała, bym wyjeżdżał. Dystans pomiędzy oboma miastami wynosi 400 kilometrów. Ojciec mówił, bym jechał. Pozostawało pytanie, co zrobić z matką. Miałem w reku bilet, ale go podarłem. Powiedział: „Jak masz się wypłakać, to teraz. Za rok wyjeżdżam”.
Od kiedy znasz Cholo?
– Wydaje mi się, że od zawsze. Spędziliśmy osiem lat jedząc razem tak, jak teraz ja jem z Tobą, razem. Zwłaszcza w Atlético. Spojrzę na niego i wiem, co chce powiedzieć, czym się martwi. To działa tak samo w drugą stronę. Dla mnie to niezwykle istotna symbioza.
Kto jest bardziej aktywny, a kto bardziej bierny?
– Pierwszy i drugi trener muszą ze sobą udanie współpracować jak duety w filmach. Jak Robert De Niro i Joe Pesci.
Albo jak Bud Spencer i Terence Hill?
– Dokładnie. Słuchaj, obaj mamy mocny charakter. Moim zadaniem jest jednak balansować Diego. Uwalniam go od wątpliwości, zmartwień. Nigdy nie borykam się z wątpliwościami. Jest to możliwe, gdy zawsze otaczasz się prawdą. Moją rolą jest mówienie mu prawdy.
Co jest szczególny w byciu Atlético?
– Wiele rzeczy, wiesz? Dla mnie to jest trochę jak z Racingiem Club. Wielki klub, który przeszedł w swojej historii wiele skrajnych momentów, wzlotów i upadków. Zrozumiałem, czym jest bycie Atlético gdy byłem w Mallorce. Oglądałem mecz Leganés z Atlético. Pierwszy rok po spadku do Segunda. Widziałem jak ludzie szli na Butarque jak jakaś niesłychana fala. Miałem gęsią skórkę. Oglądając to w telewizji, powiedziałem do siebie: „Chcę tam grać”. Nasi kibice zawsze wspierają zespół, nawet gdy przegrywa.
* * *
Pierwszą rzeczą, która przykuwa uwagę w domu Germána jest to, że drugi trener Atlético może oglądać trzy mecze na raz. Jeden to Tottenham z Genkiem, drugi Villarreal z Romą, trzeci to jakiś mecz Deportivo.
Nie wiem, jak on to robi, ale najwyraźniej daje radę. Wygląda to jak gdyby był kontrolerem lotów na zatłoczonym lotnisku. Siedzi naprzeciwko ekranów, robi notatki i dba o to, by Boeing nie zderzył się z jakimiś innymi samolotami.
„Widziałeś, jak 14-tka nie przecięła linii podania?” pyta. „Jaka 14-tka?” odpowiadam. Germán się tylko dziwnie spojrzał.
* * *
Czego nauczyłeś się od takich ludzi jak Carlos Griguol i Luis Aragonés?
– To ikony. Carlos był kluczowy w okresie, gdy byłem nastolatkiem. Jako młody chłopak musiałem mieszkać i radzić sobie samemu. Łatwo się potknąć, gdy nie ma się obok osoby służącej cennymi radami takimi jak: „Chłopacy, za pierwsze pieniądze nie kupuje się auta; kupuje się mieszkanie”. Piłkarze, którzy nie słuchali Griguola lub Aragonésa, przepadali. Obaj byli typem myśliciela. Carlos był bardziej uśmiechnięty. Luis miewał dni, kiedy wydawał z siebie tylko jakieś dźwięki, a ty musiałeś je odpowiednio zinterpretować.
Nazywają Cię Baniakiem, Gorylem, Małpą…
– Moi przyjaciele nazwali mnie Baniakiem, wiesz? Dlatego, że w bani mam komputer lepszy niż wszystkie komputery NASA. Gorylem nazwał mnie Griguol, któremu należy się ogromny pomnik. Powiedział: „Jesteś wielki jak goryl”. Potem przeszło to w Małpę.
W wywiadzie zapytano Cię, za jakim elementem bycia piłkarzem tęsknisz najbardziej. Odpowiedziałeś, że za wyzwiskami…
– No jasne! Wyzwijcie mnie choć raz, mam dość gratulacji, uścisków, buziaków… Nie chcę robić sobie z nikim zdjęć, chcę wyzwisk, a nie samego cukrowania. Skończcie z tym gównem, życie takie nie jest. Usłyszałem w życiu już chyba wszystko, odwracałem się do trybun i im odpowiadałem. Az pewnego razu odwróciłem się w Argentynie. Rzucili mi butelkę z uryną. Zorientowałem się dopiero po kilku łykach. Kurwa, próbowałem złotego deszczu!
Rok 2014. Lizbona. 93. minuta. Wszystko się zawala. Jak to pamiętasz?
– Powiedziałem wtedy coś ważnego, ale nie mogę zdradzić co.
W porządku.
– To było coś ważnego, co powiedziałem Cholo. Coś, co było istotne od tamtego momentu przez długi czas. Po meczach nie rozmawiam i nie mówię zbyt dużo. Wyciszam się, po prostu sobie idę. Tamtego dnia powiedziałem jednak coś ważnego. Mecz trwał dalej, było 1-1. Nic nie było przesądzone. Żeby żyć, potrzebuję u boku pesymisty, bo jestem urodzonym optymistą. Emocje nie mogą wziąć nade mną góry. Myślę, notuję, nie poddaję się emocjom. Cholo ma w swoim zwyczaju biegać, skakać, machać rękoma, robić gesty w kierunku wszystkich. Ja muszę to równoważyć. Bramkarz musi być spokojny, opanowany. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Bardziej bolesna była Lizbona czy Mediolan?
– Obie. Obie, obie… Efekt jest jednak taki sam, jak w przypadku zostania mistrzem, tylko że na odwrót. Emocje są duże, ale szybko odchodzą.
Płakałeś kiedyś po meczu?
– Nie.
Planujesz jechać do Cardiff?
– Słuchaj, skłamałbym, gdybym powiedział, że tego tematu nie ma w mojej głowie. Zawsze się o tym myśli. Jesteśmy jednak przyzwyczajeni do patrzenia tylko na najbliższe wydarzenia. Cele zawsze są, ale trzeba je realizować krok po kroku.
Domyślam się, że zwycięstwa i porażki to pierdoły, gdy ktoś dowiaduje się, że miałeś raka.
– Pewnego dnia starsza kobieta przypomniała mi, co jej powiedziałem, gdy dowiedziała się o swojej chorobie. Powiedziałem: „Nie pękaj. Spójrz w lustro i powiedz osobie, którą widzisz, że wygrasz”. Patrzyła na mnie, miała już swoje włosy i wszystko… Staram się pomagać ludziom z rakiem. Oni potrzebują nadziei. Bycie skazanym na ludzi w białych kitlach, jechanie na salę operacyjną pełną świateł. To wszystko jest bardzo skomplikowane.
Pokonałeś strach?
– Ja nie. Wręcz przeciwnie. Próbowałem uciekać z kliniki przed końcem leczenia. Jeden z chłopców w końcu korytarza powiedział mi: „Byłbym wdzięczny, gdybyś odwiedził mojego ojca. Jest kibicem Atlético, zostało mu kilka godzin. Gdybyś mógł z nim pogadać”. Poszedłem, usiadłem, porozmawialiśmy. W takich momentach czuje się coś wyjątkowego.
Masz nadal stoper, którego używałeś, trenując Carabanchel?
– Mam go tutaj. To był znakomity etap. W 2011 roku. Gdy ktoś jest pełnym energii pasjonatem w futbolu, w życiu jest taki sam. Pamiętam jak szedłem mierzyć boiska rywali. Ludzie mnie znali. Mówili: „Ten się chyba zgubił, co Ty tu robisz? Może pomożemy Ci dotrzeć do autostrady”.
Istnieje coś poza futbolem?
– Trudne pytanie. Nie lubię niczego, co nie wiąże się z futbolem. Weźmy taki mecz tenisa. Chce ci się sikać, ale nie możesz wyjść. Nie możesz palić, rozmawiać, grę przerywają najmniejsze pierdoły. Same problemy dla widza. Koszykówka? Ktoś się przewraca i przybiega facio z chustką wytrzeć boisko. Hokej? Wyobraź sobie sytuację. Bramkarz mówi do mamy: „Przyjdź mnie zobaczyć”. I mama idzie. Po meczu syn pyta: „I jak się podobało, widziałaś jak grałem?”, a matka tylko odpowiada: „Ale jak miałam widzieć? W tym kasku, w ochraniaczach”. Nie, nie, nie…
* * *
Mono ma się czym pochwalić. Paluchy przypominające kiełbaski, cztery psy, mówiące kakadu i niezliczone anegdoty, którymi lubi się dzielić.
Oto jedna z nich:
Były to przygotowania do sezonu w Mallorce. Po treningu, trener od przygotowania fizycznego, Profe Jesús Paredes, mówi do Luisa Aragonésa:
– Trenerze, chcesz coś powiedzieć tym chłopakom?
A Luis, żartując w swoim unikatowym stylu, mówi:
– Piłkarze, których wymieni Profe, idą pod prysznic. Nanu Soler i Mono Burgos idą ze mną do kasyna.
* * *
Jest coś, co wychodzi Ci nadzwyczaj dobrze?
– Miłość.
Jak udało Ci się zrzucić kilogramy?
– Nie wiem. Ram mi się to udało. nie sądzę, bym teraz jeszcze to powtórzył. Taki już zostanę.
Wierzysz w Boga?
– Coś tam jest. Uwielbiam na przykład Marsjan. Kiedyś chodziłem na msze, gdy musiałem. Raz wyrzucono mnie z Watykanu. Dlatego, że powiedziałem, iż śmieszy mnie, że Jan Paweł II zawsze ma w ręce dwa jokery, nawiązując do wyglądu jego strażników. Wszyscy chłopacy z zespołu zaczęli się śmiać. Wyrzucili mnie, ale w sumie wyszło nawet lepiej, bo mogłem w spokoju zapalić. Muszę jednak przyznać, że obawiam się rzeczy, które stoją za papieżem
Masz na myśli intrygi?
– Intrygi? Nie. Mówię o figurach, które są na ścianach za papieżem, gdy ten siedzi, przyjmując ludzi. Niektóre z nich są dziwne, nie podobają mi się.
Co sądzisz o nowym herbie?
– Nikt nie myśli o niedźwiedziu, wiesz? A ten je teraz więcej. Wcześniej podjadał z boku, a teraz sięga w pełni z dołu.
Jaki jest najcięższy grzech?
– Zdrada.
Di Stefano powiedział, że gdy trener zna się na futbolu, ma co najwyżej 10% wkładu w sukces. Jeśli się nie zna, wyrządza zespołowi 40% krzywdy.
– Uważam, że dobry trener pozwala drużynie żyć własnym życiem, opartym jednak na odpowiednich ideach.
Kto powiedział, że każdy kto myśli, że nie przebiję głową ściany, jest w błędzie?
– Daj mi chociaż jakieś podpowiedzi. Może ja to powiedziałem.
Simeone.
On jest Bykiem, ja Baranem, więc… Bardzo wierzę w różne znaki. Moi najlepsi przyjaciele są spod znaku Byka.
Alfonso Guerra powiedział, że był świetnym numerem dwa, bo nigdy nie chciał być numerem jeden. To byś chciał?
– Pewnie.
Więc nie jesteś dobrym numerem dwa…
– Ze wszystkich numerów dwa jestem jedyny w swoim rodzaju.
Chciałbyś kiedyś poprowadzić Atlético?
– Niezmiennie. Jeśli pewnego dnia przyjdzie taka możliwość lub potrzeba, naturalnie podejmę wyzwanie.
* * *
Po zakończeniu wywiadu czekała nas jeszcze krótka dogrywka przy samochodzie. Rozmowę przerwał jednak deszcz. Pożegnaliśmy się, by nie zmoknąć.
Germán mówił jednak o znaczeniu Godína („Gdy ma się dobrze, cały zespół gra dobrze”). Odpowiedział także anegdotę o Maradonie. Powiedział też, że wybiera się Cádizu, gdzie chce spotkać Carlosa Gómeza Matallanasa, którego trenował w Carabanchel, a który porusza się teraz na wózku przez stwardnienie zanikowe boczne.
Zaczęło jednak padać. Przez uchyloną szybę auta udało się usłyszeć jeszcze jedno:
– Pamiętaj, że dobry trener nigdy nie opuszcza swoich zawodników.