Spotkanie Atletico Madryt z obrońcą trofeum Liverpoolem zapowiadało się na wielki hit fazy eliminacyjnej Ligi Mistrzów. Do Madrytu podopieczni Jurgena Kloppa przyjechali w roli faworyta. Drużyna The Reds poniosła tylko jedną porażkę w Lidze Mistrzów z Napoli i chciała pokazać, że po dominacji w lidze, może dominować również w Europie.
Ciekawostką w składach był fakt, że Jurgen Klopp wystawił taki sam skład jak w wygranym finale z Tottenhamem. W składzie Atleti trener Simeone zdecydował się w środku pola wystawić Lemara a w ataku zagrał Morata z Correą. Do obrony powrócił Savić.
Początek spotkania wymarzony dla Atleti. W trzeciej minucie po spokojnym początku wykonany został rzut rożny. Piłka trafiła pod nogi Fabinho, który niefortunnie odbił ją pod nogi Saula. Wyjście Alisona niewiele dało i Hiszpan spokojnie umieścił piłkę w siatce. Dla Atleti, które przez cały sezon ma problem ze strzelaniem bramek był to wymarzony początek dwu-meczu.
Zgodnie z przewidywaniami prowadzenie gry wzięli na siebie gracze „The Reds”, Atletico w tej fazie spotkania przyjmowało Liverpool na swojej połowie i efektywnie przesuwało formacje defensywne, by uniemożliwić ataki rywalom. Aktywny był Alexander Arnold, ale jego dośrodkowania były niecelne. W 19 minucie niewiele brakowało, by Atleti podwyższyło prowadzenie. Świetne dośrodkowanie z lewej strony boiska miało trafić do Moraty, który czekał na piłkę na długim słupku. Ofiarna interwencja Robertsona uchroniła Liverpool od straty bramki.
Kolejne minuty spotkania były bardzo spokojne, Atleti skupione było na defensywie, Liverpool nie miał pomysłu jak rozmontować obronę rywali. Brakowało celnych strzałów czy nawet zalążka dobrej akcji u gości. Wiele ataków kończyło się na 20 przed polem karnym Oblaka. W 35 minucie Liverpool przyśpieszył i zrobiło się niezwykle groźnie pod bramką Atletico. Mane zakręcił obrońcami i wyłożył piłkę do niepilnowanego na 11 metrze Salaha. Egipcjanin oddał dobry strzał na bramkę, który głową zatrzymał Felipe. Po tej akcji Liverpool mocniej przycisnął. Gracze z wysp mieli trzy rzuty rożne z rzędu, ale zostały one słabo wykonane i nie stworzyły zagrożenia. Do końca pierwszej połowy niewiele działo się pod bramkami obu ekip i pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem 1:0 Atletico. Hiszpański zespół grał świetnie w defensywie, organizacja gry obronnej działała jak za najlepszych czasów „Bandy Simeone”
Na drugą połowę Diego Simeone zdecydował się zmienić słabego Lemara na Llorente, który miał wzmocnić linię pomocy oraz ataku. W Liverpoolu zmieniony został Mane, którego zastąpił Origi.
Właśnie za sprawą Llorente szybko po przerwie mogło być 2:0, ale po wycofaniu piłki w polu karnym źle w piłkę uderzył jeden z zawodników Atleti. W odpowiedzi w 52 minucie Salah najwyżej wyskoczył do główki w polu karnym, ale jego strzał minimalnie minął bramkę Oblaka. Liverpool grał szybciej, składniej i coraz groźniej podchodził pod pole karne gospodarzy. Mnożyły się stałe fragmenty gry, aktywny był Salah oraz Origi, którzy raz po raz atakowali ze skrzydła. W 67 minucie świetną okazję do zdobycia gola zmarnował Morata. Lodi otrzymał podanie z głębi pola na skrzydle i dokładnie podał do znajdującego się na 11 metrze hiszpańskiego napastnika. Niestety dla gospodarzy Morata poślizgnął się przy próbie oddania strzału. Liverpool z każdą minutą szukał bramki wyrównującej. Najbliżej w tym fragmencie spotkania był Henderson, którego strzał minimalnie minął bramkę. Obraz gry w końcówce nie zmienił się. Liverpool atakował – Atletico kontrowało i efektywnie broniło wyniku. Po 94 minutach polski sędzia Szymon Marciniak zagwizdał koniec spotkania.
Wygrana 1:0 dała Atletico małą przewagę przed rewanżem na Anfield, ale kluczowe będzie pytanie, czy Atleti stać na drugie perfekcyjne spotkanie z najlepszą drużyną świata.