„Najlepszy, prosto z Kolumbii”. Dla wielu takie stwierdzenie kojarzyć się to będzie niezupełnie z tym, o czym de facto będzie ten wpis. Tak czy inaczej, transport na Concha Espina 1 w Madrycie został przejęty i dostarczony na Paseo Virgen del Puerto 67, prosto do rąk producenta filmowego, Enrique Cerezo. I bynajmniej nie chodzi tutaj o środki odurzające, ale o jednego z najbardziej pożądanych napastników obecnego okienka transferowego. Ci, którzy żywili nadzieję na ściągnięcie go do własnej drużyny, mogą obejść się smakiem. El Tigre oficjalnie zawodnikiem Atlético Madryt.
Przebył drogę z Santa Maria, poprzez kolumbijską stolicę, Bogotę, zdobywał doświadczenie w argentyńskim River Plate, w FC Porto łatał dziurę po Lisandro Lopezie, który odszedł do Olympique Lyon. Dziś jest już piłkarzem Los Rojiblancos. Parafrazując już dość kultowy tekst, zapytam: „Radamelu Falcao, why?”. I wolałbym nie usłyszeć „for money”.
Jestem w stanie zrozumieć dlaczego FC Porto wypuściło ze swoich rąk taki brylant. Polityka prezesa Jorge Pinto da Costy od lat jest niezmienna – tanio kupić, drogo sprzedać. Zwycięzca Ligi Mistrzów z sezonów 1986/1987 i 2003/2004 notorycznie udowadnia, przynajmniej mi, że jest świecącym przykładem jak, z kim i na temat kogo, prowadzić transferowe negocjacje, ażeby i wyjść finansowo na plus, i nie stracić na jakości. Pepe czy Lisandro López i ich następcy dobitnie potwierdzają moją tezę. Zatem jeśli ktoś oferuje za Radamela Falcao, piłkarza o którym jeszcze 2-3 lata temu niewielu słyszało, aż 40mln € + 7 mln € zmiennych, to aż, aż, aż… aż głupio byłoby się nie zgodzić.
Stawiając się jednak w roli samego piłkarza, mogę już śmiało powiedzieć, że nie rozumiem jego zachowania. Raz, że Atlético wydaje się mieć mniejsze szanse na regularną grę w Lidze Mistrzów niż FC Porto, a dwa, że miał ponoć ofertę na przyszły sezon z Realu Madryt. Wybór padł na ten chyba mniej prestiżowy klub ze stolicy, który sezon w sezon zapowiada, że powalczy o tytuł najlepszej drużyny w Hiszpanii, a ostatnio te buńczuczne zapowiedzi pryskają jak mydlana bańka w zderzeniu z rzeczywistością, gdzie Los Colcherones nie są w stanie przebić się do pierwszej trójki. Owszem, Atlético robi dość huczne transfery, sprowadzając Aguero, Forlana, Simao, Reyesa, Godina czy chociażby Ardę Turana, ale zespół ten zawsze, w którymś momencie łapie zadyszkę, na tyle zresztą groźną, że później nie jest w stanie już walczyć o najwyższe cele. Nie mam wątpliwości co do tego, że Falcao, jako następca Kuna Aguero, który odszedł do Manchesteru City, grając w biało-czerwonych pasach, zarabiać będzie godziwie. Jeśli jednak któryś z tych południowoamerykańskich graczy, potocznie mówiąc, poleciał na kasę, to doprawdy bardziej skłonny jestem wskazać na Radamela Falcao. Aguero przynajmniej dołączył do drużyny, choć potrzebującej jeszcze czasu, ale jednak stopniowo pnącej się w górę. A El Tigre? Cóż, to może być wciąż stare dobre Atlético, a mam nadzieję, że nie do takiego aspiruje Radamel. Jeśli zawodnik, który strzela w FC Porto 73 gole w 88 spotkaniach, zdobywa 17 bramek w 14 meczach Ligi Europejskiej i ma ofertę z lepszego, bardziej utytułowanego klubu z Madrytu, wybiera Atlético, to osobiście już nie wiem czy to brak ambicji, pogoń za pieniądzem czy, o zgrozo, strach przed potencjalną walką o miejsce w pierwszym składzie Realu z Karimem Benzemą. No bo przecież nie z ociężałym Gonzalo Higuainem.
Nie mnie jednak decydować czy, w którą stronę ma iść. Zwyczajnie, po ludzku, pozostaje mi mieć nadzieję, że to był krok w tył postawiony tylko po to, aby następnie zrobić dwa w przód. Akcja przejęcia pod kryptonimem „Kolumbijski towar” zakończona.
DAMIAN MAKAREWICZ
RĘKA BLOGA