Jesús Gil
Hochsztapler, ekscentryk, polityk, właściciel klubu, więzień – trudno jednym słowem opisać Jesúsa Gila, któremu w przyszłym roku wypadnie dziesięciolecie śmierci. Nie licząc Realu Madryt i prawa, Gil w swoim życiu najbardziej nienawidził spokoju. Paradoksalnie można się o tym przekonać nawet i teraz, bowiem na wierzch wypływają coraz nowsze machlojki, które na bieżąco stara się tuszować syn Miguel Ángel. Przy okazji meczów eliminacji Ligi Mistrzów pomiędzy Legią Warszawa oraz Steauą Bukareszt sporo pisano o Gigim Becalim, ponieważ prezesa rumuńskiego zespołu przez swoje ekscesy porównywano właśnie do Jesúsa Gila. Prawdę mówiąc, przy całym „dorobku” Hiszpana wygląda on miniaturowo. W mediach przedstawia się Gila jako archetyp prezesa zmieniającego trenerów niczym rękawiczki, lecz w rzeczywistości to tylko kropla w morzu skandali.
Koledzy dyktatorzy
Kariera Jesúsa Gila rozpoczęła się błyskotliwie. Rzucił bowiem studia ekonomiczne i zamieszkał w… burdelu. Za pilnowanie pieniędzy prostytutek nie musiał płacić za czynsz. Początkowo zajmował się sprzedażą części zamiennych do samochodów, by później przerzucić się na przemysł budowlany. W latach 60-tych na Półwyspie Iberyjskim mocno rozkwitła turystyka, toteż Gil postanowił budować pensjonaty na mocno zaniedbanym wówczas wybrzeżu Costa del Sol. Stawiano zbyt tanie konstrukcje, wynikiem czego na otwarciu jednej z restauracji w San Rafael zawalił się dach. Zginęło 58 osób, a winą obarczono naturalnie Jesúsa Gila. Ten trafił do więzienia i… wyszedł z niego po nieco ponad roku. Wszystko zawdzięcza dobremu znajomemu, Francisco Franco, który skorzystał z prawa łaski. Dyktator był dla Gila idolem, stawiał go obok Jezusa Chrystusa i Che Guevary. „Generał Franco był siostrą dla ludzi ubogich” – głosił w swoich laudacjach. Towarzystwo dyktatorów wyraźnie Jesúsowi odpowiadało, od Fidela Castro otrzymał w prezencie aligatora o imieniu Furia. Nie cieszył się długo nową maskotką, o niemal siedmiometrowego krokodyla upomnieli się ekolodzy, tłumacząc, że należy on do gatunków zagrożonych.
Burmistrz pralni brudnych pieniędzy
We wczesnych latach 80-tych skupił się na Marbelli. Mocno zainwestował w rozwój miasteczka kurortowego, aż zdecydował się wystartować w wyborach na burmistrza. Wyborców przyciągnął chwytliwymi hasłami, obiecał zwalczenie przestępczości i zagwarantował rozwój prestiżu całego regionu. Wygrał w cuglach i o dziwo dotrzymał słowa, spełniając przedwyborcze postulaty. Marbella stała się miastem czystym i jednym z najbezpieczniejszych na południu Hiszpanii, ponadto zatrudniono Seana Connery’ego (zrezygnował, gdy Gil zaczął wykorzystywać jego wizerunek w kolejnych wyborach) w roli rzecznika oraz promotora. Mieszkańcy narzekali jednak, że w wielkim stopniu postawiono na budownictwo i Marbella stała się Manhattanem na plaży. Jesús Gil miał w tym swój cel, ponieważ w mieście powstało sporo oddziałów banków z krajów raju podatkowego, a region Costa del Sol zamienił się w pralnię brudnych pieniędzy. Ten fakt wzbudził pierwsze podejrzenia, Gilowi po piętach zaczął deptać sędzia Baltasar Garzón, zajmujący się również sprawą ekstradycji Pinocheta. Jesús i tak mógł spać spokojnie, bo znajdował się pod ochroną miejscowego prokuratora, z którym dobijał nielegalnych targów.
Fiestę czas zacząć
Jesús Gil przyjaźnił się z Vicente Calderónem, byłym prezydentem Atlético Madryt. W 1981 roku dostał miejsce w zarządzie „Los Rojiblancos”. Siedem lat później wystartował w wyborach na prezesa. Jako że był człowiekiem wpływowym, wystarczyło obiecać transfer Paulo Futre i wygraną miał w kieszeni. 5 tysięcy głosów „socios” pozwoliło mu przejąć schedę po legendarnym Calderónie. Z dniem objęcia funkcji sternika klubu przez Gila nad rzeką Manzanares rozpoczął się festiwal absurdu. Jesúsa cechowało ogromne parcie na sukces. Machiavelli spod Burgos zupełnie nie zważał na środki, jakimi miał osiągnąć wymarzony cel – zdetronizowanie Realu Madryt. Zwolnił 39 szkoleniowców w trakcie swojej kadencji. Poinformował Alfio Basile o wyrzuceniu z pracy za pośrednictwem radia. „Sram na twój kontrakt!” – ripostował zirytowany Argentyńczyk, który po latach zdradził kulisy pracy z Gilem: „To był trudny człowiek. Na początku powiedział mi, że jest panem. Jest tutaj panem wszystkiego, jest mistrzem, jest prezydentem, do niego należy stadion i wszystko inne. Uznał, iż jako właściciel ma prawo w barbarzyński sposób krytykować zawodników. Raz wszedł do szatni uzbrojony”. Jak sam przyznał, po którymś z kolei zwolnieniu wdrożył zasadę Berlusconiego i na własną rękę ustalał skład, a trenerzy robili za marionetki.
Przez Atlético przewinęło się multum zawodników. Piłkarzom płacił, jak chciał. Hugo Leal dopiero po ośmiu latach upomniał się o swoje wynagrodzenie. Nowi nie mieli czasu na adaptację, natychmiastowo musieli prezentować wysoki poziom, inaczej spotykali się z falą krytyki i groźbami. Kiedy drużyna wracała na tarczy z Las Palmas, na antenie radia mówił z nadzieją o katastrofie lotniczej. „Błędem było traktowanie piłkarzy jak ludzi. Moje konie są od nich mądrzejsze” – denerwował się Gil. Po porażce z Celtą stwierdził, iż nie da się wygrać mając na boisku młodych Paulino i Ruano, i dwa inne futbolowe trupy. W prowadzeniu klubowych finansów szło mu nieprzyzwoicie słabo, więc przez nieprzemyślane zmiany „Los Colchoneros” wylądowali na dnie. Znalazł tymczasowy środek na zażegnanie problemów ekonomicznych i zamknął szkółkę młodzieżową, mimo że nieco wcześniej chwalił ją za bycie jedną z najbardziej prosperujących w Hiszpanii, a Raúla Gonzáleza określił mianem najlepszego goleadora.
Gil znał różne sposoby na zdobycie pieniędzy, zwykle były one nielegalne. Przez dwa sezony piłkarze Atléti nosili koszulki z napisem „Marbella”. Miasteczko za promocję nic nie płaciło, ale Jesús nagle potrzebował zasilić klubowy budżet. Sporządził kontrakty z datą dwóch lat wstecz i wyjął ze skarbca miasta ponad 2 miliony dolarów na… usługi sponsorskie.
Scysje z Koseckim
Po wspomnianym meczu z Celtą Vigo na celownik (tym razem niedosłownie) wziął sobie Romana Koseckiego. Popularny wśród kibiców „El Rockero” odpowiedział, że Jesús Gil nie krytykuje wyłącznie swojego konia i nowego aligatora. Wiązanka Gila stała się klasykiem, do dziś można ją znaleźć w archiwach dziennika „El Pais”: „Kosecki jest głupiutkim najemnikiem. To kretyn i najlepiej będzie, jeśli odejdzie. Co on zademonstrował w Atlético? Gdzie są bramki? Ciągnie tylko pieniądze”.
Chociaż Gil wystawił Koseckiemu nieprzychylną laurkę, ten przypomina również miłe chwile. Prezydent zafundował byłemu reprezentantowi Polski tygodniowy pobyt w Marbelli, kiedy złamał kość jarzmową. Na łamach „AS-a” niedawno opowiadał, że to właśnie Jesús Gil natchnął w przerwie zespół do słynnej „remontady” w spotkaniu przeciwko Barcelonie (4:3). Gil według Koseckiego miał swoje „wtyczki” w madryckich barach i zawsze wszystko wiedział. To ciekawa anegdota, ponieważ po Madrycie krążyły plotki, że Romanowi zdarzało się chować w kącie kasyna w dzielnicy Las Rozas z butelką wódki.
„Z moją popularnością mógłbym być Bogiem”
Jesús Gil prowadził taki styl życia, iż zwyczajnie było o nim głośno. Co zrobił, odbijało się szerokim echem. Po zdobyciu upragnionego dubletu przez Atléti paradował po Madrycie na swoim białym koniu, następnie kąpał się w szampanie. „Z moją popularnością mógłbym być Bogiem” – mówił reporterom. Wystąpił w kilkunastu serialach telewizyjnych. Oczywiście we własnej osobie. Był także gospodarzem programu rozrywkowego „Las Noches de Tal y Tal”, który prowadził leżąc w jacuzzi w towarzystwie jedenastu roznegliżowanych kobiet.
Seksista, homofob i rasista. Znienawidzoną reporterkę Isabel Garcíę Marcos nazwał dziennikarską dziwką. Za przyczynę przedłużających się negocjacji kontraktowych z Berndem Schusterem uznał jego żonę: „Gaby trzyma go w cipce”. Po odpadnięciu Atlético Madryt z Ligi Mistrzów nie zostawił suchej nitki na prowadzącym mecz Michelu Vautrocie z Francji: „Jesteś pedałem i za taką pracę będziesz nagrodzony przez swoich fanów pederastów”. Z arbitrami w ogóle było mu nie po drodze, zwłaszcza z federacją hiszpańskich sędziów, którą oskarżył o korupcję: „Mafia rządzi arbitrami. Wyniki są zmieniane, to jawna prostytucja. Szefem tej mafii jest Villar, największy rak światowej piłki”. Zasłynął określeniem „FC Kongo” w stosunku do Ajaxu Amsterdam ze względu na dużą liczbę czarnoskórych zawodników w tym zespole. Gil próbował wytłumaczyć, że nie jest rasistą, ale po wywiadzie uznano go za prekursora blendu między językiem angielskim i hiszpańskim („Ahora I think…”). Z drugiej strony, w Andaluzji partię GIL (Niezależna Grupa Liberalna) poparła marokańska mniejszość, co wydaje się szczytem absurdu znając poglądy lidera organizacji.
Wdał się w utarczkę z właścicielami Composteli pod siedzibą La Liga, gdzie zebrali się prezesi wszystkich hiszpańskich klubów w celu omówienia podziału pieniędzy z praw telewizyjnych i określenia liczby drużyn (Primera División składała się wówczas z 22 zespołów). Słowne „uprzejmości” przerodziły się w bójkę. „Ten skurwysyn, ten złodziej, obraził ludzi z Marbelli!” – krzyczał po tym, jak José María Caneda wyśmiał mieszkańców Marbelli za głosowanie na Gila.
Śmierć
Jesús Gil zmarł w maju 2004 roku w wieku 71 lat po sześciu dniach pobytu w szpitalu. Przyczyną był wylew krwi do mózgu. Część uroczystości pogrzebowych miało miejsce na Vicente Calderón, gdzie zjawiły się pokolenia postaci związanych z Atlético Madryt – od Luisa Aragonésa po Fernando Torresa. W sumie stadion odwiedziło ponad 15 tysięcy. Nie licząc meczów, jedynie prezentacja Davida Villi zgromadziła więcej ludzi. Osoba Gila do dziś budzi emocje wśród kibiców „Los Rojiblancos”. Jedni uważają go za wielkiego fanatyka, który dla dobra drużyny potrafił złamać prawo, inni natomiast oskarżają go o doprowadzenie klubu do finansowej ruiny (pierwszym gwoździem do trumny było stworzenie sportowej spółki akcyjnej). Idealnym podsumowaniem działalności Gila będzie jedna z jego ostatnich publicznych wypowiedzi: „Real Madryt to stado baranów”.
MAREK BATKIEWICZ
Najnowsze komentarze