Kilka lat temu w jednym ze skarbów kibica ligi hiszpańskiej Sergio Aguero został opisany jako „172 cm ze złota”. Początkowa temperatura towarzysząca tej gorączce została jednak zbita, gdy rzekomo drogi kruszec okazał się pirytem, czyli tzw. złotem głupców. Dziś Madryt próbuje zawojować inny Argentyńczyk – Angel Correa.
Powiem szczerze, że z tytułu niniejszego tekstu nie jestem do końca zadowolony, gdyż byłem zmuszony pierwotną wersję, brzmiącą nieco inaczej, zmienić. Przyczynił się do tego… rynek metali szlachetnych. Od małego byłem przekonany, że platyna jest droższa od złota. Okazało się jednak, że od kilku lat notuje spadek wartości, więc odpadła jako substancja wyrażająca wyższość nad obecnym napastnikiem Citizens. Przewinął mi się z kolei rod, z którego wyrabiane są narzędzia chirurgiczne, więc nawet lepiej wiązałby się z Correą, ale za ten metal również w ostatnim czasie płacą mniej niż za złoto. Z droższych substancji zostały do wyboru: minerały i pierwiastki, których nazw nie słyszało nigdy w życiu 95,56% populacji ziemskiej, narkotyki czy też antymateria. Diament okazał się być najlepiej oddającym sens i sprawia, że nie trzeba odpalać Google’a czy też utwierdzać się w przekonaniu o grafomanii autora.
Oczywiście kilka centymetrów różnicy to nie jedyna przewaga Angela nad swoim słynniejszym rodakiem. Już teraz Correa jest znacznie bardziej lubiany przez kibiców Atletico. Co prawda nie jest to wyczynem specjalnym, gdyż np. w moim rankingu nienawiści Aguero zajmuje miejsce tuż za komunistami i Unią Europejską. Trudno porównywać piłkarzy, którzy są na zupełnie innych etapach kariery, więc warto przyjrzeć się im początkom w klubie znad Manzanares. Biorąc pod uwagę czas, jaki potrzebowali na zdobycie pierwszej bramki, lepiej znowu wypada młodszy z Argentyńczyków. Aguero wpisał się na listę strzelców już w 3. meczu, ale Correi potrzebne były ledwie 2 spotkania, a minut naliczono 26. W reprezentacji sytuacja wygląda jeszcze lepiej dla naszego piłkarza. Pierwszego gola zdobył 3 minuty po pojawieniu się na murawie podczas debiutu przeciwko Boliwii, kiedy ustalił wynik meczu na 7:0 (asystował mu wtedy nasz inny talent – Matias Kranevitter). Z kolei nasz były napastnik czekał ponad rok na pierwsze trafienie dla Albicelestes. Zdaję sobie sprawę, że te smaczki w ogólnym rozrachunku stanowią jedynie mało znaczące detale, niemniej z chęcią zarezerwuję dla nich miejsce w pamięci.
Na dobrą sprawę, wychowanek San Lorenzo powinien już od roku śmigać po hiszpańskich boiskach i pewnie byśmy zaoszczędzili co najmniej kilkanaście milionów euro z powodu mniejszej liczby transferów. Z uwagi na ograniczenia graczy spoza UE, raczej nie kupilibyśmy Raula Jimeneza, a w tym roku też byśmy pewnie tak nie szaleli. Taka sytuacja byłaby możliwa, gdyby nie wykryta wada serca. Dla samego gracza dobrze się stało, że Atletico zdecydowało się go kupić, bo kto wie, czy w innym przypadku wykonano by odpowiednie badania w porę. Przy okazji wielkie uznanie należy się włodarzom Atleti. Zamiast kombinować i odesłać gracza z powrotem do Ameryki Południowej, podjęli pewne ryzyko i wstępnie osiągnięto porozumienie w sprawie kupna chorego gracza. Sam Correa przyznał, że każdy inny klub w takiej sytuacji zrezygnowałby ze sprowadzenia go do siebie i musiałby wracać do ojczyzny. Wiadomość o konieczności przerwania kariery u piłkarza, szczególnie tak młodego, oddziaływa negatywnie na morale oraz psychikę. Śmiem twierdzić, że ewentualna rezygnacja z jego usług byłaby wręcz destrukcyjna. Atletico zachowało się po prostu przyzwoicie i nie można szukać dziury w całym. Zastanawianie się, co by było, gdyby chodziło o znacznie wyższą kwotę albo gdyby rokowania były gorsze uważam za bezsensowne. Zagranie może okazać się kluczowe w przyszłości, kiedy talent zawodnika rozkwitnie na dobre. Jest więcej niż pewnym, że wtedy zlecą się najlepsze europejskie firmy. Będąc w oczach młodego gracza rzetelnym i porządnym klubem mamy świetną pozycję wyjściową do wszelakich negocjacji związanych z przedłużeniem kontraktu oraz podwyższeniem klauzuli odstępnego.
Kiedy okazało się, że sprawność jego organu dorównuje sercu do walki, można było oficjalnie parafować umowę z zawodnikiem. Z racji braku miejsc dla graczy bez paszportu i ograniczonych możliwości wypożyczenia Jimeneza (mógł iść tylko do Club America), stało się dla mnie jasnym, że to właśnie Angelito spędzi pół roku na ogrywaniu się w innym klubie. Okienko zimowe skończyło się pozostaniem Argentyńczyka w Madrycie, co było jednoznaczne z brakiem regularnej gry. Jeszcze na przełomie stycznia i lutego wziął udział w Mistrzostwach Ameryki Południowej u-20, gdzie zdobył wraz z kolegami mistrzostwo kontynentu w tej kategorii wiekowej. Sam popisał się świetną grą zwieńczoną zdobyciem czterech bramek. To sprawiło, że tym bardziej dziwiłem się decyzji o braku wypożyczenia. Niemniej jako kibić Atletico obok zasady „Ino wychowankowie” wyznaję jeszcze „Cholo ufam Tobie”. Widocznie Simeone wraz ze swoim sztabem zdecydował, że chce mieć Correę na miejscu i na bieżąco monitorować jego wyniki, a udział w młodzieżowym czempionacie pozwolił mu choćby trochę zaspokoić głód gry.
I nadszedł sezon 2015/16. Trzeba było określić, którzy gracze non-UE znajdą się w drużynie. Miranda zwolnił miejsce, ale na nie wskoczył Jackson Martinez. Gimenez umocnił swoją pozycję i był nie do ruszenia. Okazało się, że po słabym sezonie Jimenez musiał uznać wyższość Angela. To, że Correa nie potrzebuje dużo czasu na pokazanie się, udowodnił już podczas pretemporady. Nie minęło 10 minut od jego wejścia na boisko w pierwszym sparingu przeciwko Numancii, a już mógł świętować zdobycie bramki. Prawdziwym popisem było spotkanie przeciwko Eibarowi. Nie wiem, co sobie myślał siedząc na ławce rezerwowych, ale mogło to być coś w stylu: „Mam wstać i zrobić porządek?”. Z kolei Diego Simeone być może oglądał nieemitowany już program pt. „Milion w minutę” i za prowadzącym Marcinem Prokopem powtórzył swojemu jokerowi: „Masz minutę”. 20-latek widocznie nie zna się na żartach. Poruszał się po murawie bez kompleksów a jego gra była pozbawiona choćby krzty strachu. Widać było, że jego celem jest pomoc drużynie i zmiana wyniku na korzystny, a nie jedynie uciułanie kilkudziesięciu kolejnych minut.
To dopiero początek sezonu i tylko 3 oficjalne występy dla Atletico, ale już można stwierdzić, że klub nie pomylił się sprowadzając go do siebie. U wielu zawodników, których lista zalet kończy się na szybkości możemy zauważyć, że holują piłkę do linii końcowej, aż nagle trzeba zdecydować, co zrobić z futbolówką. Wtedy próbują wywalczyć rzut rożny albo wycofują ją bezpiecznie do tyłu. U bohatera tego tekstu problem nie istnieje. Jego rajdy z piłką i dryblingi są przemyślane i przepełnione przebojowością. W polityce lub biznesie często się mówi, że coś jest niemożliwe, aż przychodzi ktoś, kto o tym nie wie i to po prostu robi. Słowa te kojarzą mi się właśnie z Correą, który wygrał walkę o zdrowie, po czym szybko zdobył młodzieżowe mistrzostwo kontynentu, a już po kilku miesiącach przywdział trykot dorosłej reprezentacji. Jego akcje czasem przypominają zdjęcia przedstawiające cycatą dziewczynę na tle niecodziennej sceny, której żaden facet i tak nie zauważy.
Najważniejsze, że szaleństwo związane z Angelem dopiero się rozkręci. Jako że strzelał bramki w swoich premierowych meczach dla Argentyny i Atletico (nieoficjalnym), z jeszcze większą ochotą czekam na pierwsze mecze w Lidze Mistrzów oraz Pucharze Króla. Być może po nich zostanie mu nadany nowy przydomek – Pan Debiut. Mamy wspaniały diament, który teraz wystarczy oszlifować, zatrzymać w swojej kolekcji i sprawić, aby cały piłkarski świat się nim zachwycał.