Od początku ubiegłego sezonu Diego Simeone na każdym kroku powtarzał, że jego zespół walczy o 3 miejsce w lidze i założony oficjalny cel udało się osiągnąć. Myślę, że w głębi serca Cholo po cichu wierzył, że znów uda się namieszać w lidze hiszpańskiej albo w rozgrywkach europejskich. Od teraz liczę, że będziemy zgłaszać swój akces do najwyższych tytułów bez ceregiel i bez strachu przed swoją rolą jednego z faworytów. Czas zacząć okazywać wyższość!
Od kilku lat Atletico zalicza stały sportowy progres, który w powiązaniu ze stabilizacją na stanowisku trenera pozwala na partycypowanie w uczcie krezusów. Wcześniej byliśmy na niej kelnerami, aby w końcu porzucić tacę i ubrani w smoking z impetem wejść na salę, gdzie odbywa się główny bal. Piłkarze poprzez osiągane wyniki mogli zobaczyć, że dzięki dobrej taktyce i zgraniu można bez większych problemów zniwelować różnice w umiejętnościach indywidualnych. Mentalnie w starciach z potentatami jeszcze kilka lat temu liczyło się pokazanie z jak najlepszej strony, a wyrwanie choćby punktu Barcie czy Realowi było ogromnym sukcesem, nie mówiąc o zwycięstwach. Dziś kibice mają już inne podejście i oczekują w meczach z najlepszymi gry jak równy z równym. Tutaj jako przełomowe można, a wręcz trzeba przywołać rozbicie Królewskich 4:0. Obrazek, który najbardziej zapamiętam z tego spotkania to strzelający gola przewrotką Saul. Tym zagraniem piłkarz Atletico pokazał pewność siebie oraz nutkę nonszalancji, która cechuje właśnie najlepszych w swoim fachu.
Kiedyś pisząc tekst o Roberto Di Matteo szukałem porównań do Diego Simeone. Czasem jednak widzę cechę łączącą Cholo z innym trenerem związanym z Chelsea, a mianowicie Jose Mourinho. Chodzi o kwestie psychologii i ściąganie presji z drużyny. Ciężko wywnioskować co dokładnie autor miał na myśli, mówiąc o walce w lidze z Sevillą i Valencią, a nie Realem czy Barceloną. Być może właśnie trener Rojiblancos chciał, aby jego podopieczni nie zaprzątali sobie non stop głowy naciskiem ze strony dziennikarzy i spokojnie realizowali założenia treningowe. Innym wytłumaczeniem jest domysł, że po tak doskonałym sezonie, zwieńczonym mistrzostwem kraju, Simeone wiedział, że powtórzyć to będzie trudno i nie chciał dawać mediom powodów do kpin z ewentualnych wielkich zapowiedzi. Jeśli ta opcja jest prawdziwa, to mam nadzieję, że jeden z ojców naszych ostatnich sukcesów zmieni nastawienie i pozwoli sobie na więcej bezczelności. Przecież dokonał czegoś, co wydawało się niemożliwe i to przy ograniczonych środkach. Chciałbym, aby z twarzy Argentyńczyka biło: „My jesteśmy Atleti, jesteśmy najlepsi i wiemy o tym”. Czasami słuchając niektórych wypowiedzi na myśl przychodzi jednak do głowy: „Jesteśmy zdolni i dobrzy, ale boimy się o tym mówić”.
Przedsezonowe okienka transferowe od lat rządzą się swoimi prawami. Najpierw na polowanie wyruszają najbogatsze kluby, a kiedy już lwy się nażrą, to pozostałe kluby wyruszają po pozostałości. Tego lata nastąpiła miła odmiana i już wiemy, że Los Colchoneros nie będą czekać do ostatniej chwili z kompletowaniem najważniejszych ogniw. Jeszcze zanim na dobre ruszyła karuzela transferowa, władze klubu ogłosiły absolutny hit, czyli przybycie Jacksona Martineza. Trzykrotny król strzelców ligi portugalskiej bez większego żalu odrzucił ofertę AC Milan, aby dołączyć do drużyny dziesięciokrotnego mistrza Hiszpanii. To pokazało, że jesteśmy w ścisłej czołówce, a marka Atletico liczy się coraz bardziej. Kilka lat temu problemem było znalezienie godnego następcy Radamela Falcao, który odszedł do AS Monaco. Dziś to my zdecydowaliśmy o wymianie niewydolnego Mandżukicia na znakomitego południowoamerykańskiego snajpera. A ponadto media łączyły z naszym klubem takich specjalistów jak Cavani czy Higuain. Piłkarze chcą tutaj grać i to cieszy, że nie jesteśmy już jedynie biedniejszym rywalem zza miedzy Realu Madryt.
Wielkie kluby już ładnych parę lat temu zorientowały się, że nowe rynki takie jak Daleki Wschód czy Stany Zjednoczone Ameryki są doskonałym polem do zwiększenia swojej popularności i oczywiście zysków. Co roku przedsezonowe przygotowania do rozgrywek obfitują w tournee po wyżej wspomnianych regionach. Kluby chińskie czy amerykańskie są w stanie zapłacić niemałe pieniądze, aby zobaczyć na żywo swoich idoli. Tutaj Atletico również potrafiło się dość szybko odnaleźć i obrało kierunek na Indie. Ba, możemy nawet mówić o wyprzedzeniu konkurencji, bo to właśnie klub z Vicente Calderon posiada swoją filię występującą w Indian Super League. Pokrycie części kosztów licencji uprawniającej do gry w lidze opłaciło się, gdyż klub z Kalkuty wygrał pierwszą edycję rozgrywek. Jest to dopiero początek współpracy, więc w kolejnych latach można spodziewać się profitów z inwestycji ekspansji na rynek indyjski.
Kolejną kwestią, w której osiągamy dobre rezultaty jest szkółka młodzieżowa. W tej dziedzinie nasz lokalny rywal nie ma do nas żadnego podjazdu. Real po pożegnaniu się ze swoim długoletnim bramkarzem, Ikerem Casillasem, nie ma już żadnego znaczącego wychowanka w swoich szeregach. Cofając się w czasie, trzeba przywołać osobę Raula Gonzaleza, który zaczynał karierę właśnie w Atletico. Decyzją ówczesnego prezydenta klubu, Jesusa Gila, drużyny juniorskie zostały rozwiązane ze względu na oszczędności. To spowodowało, że gracz stał się legendą Galacticos. Wiele lat upłynęło zanim sytuacja się zmieniła. Saul Niguez ma na swoim koncie grę w juniorach Los Blancos, a dziś jest nadzieją i coraz ważniejszym elementem ekipy Simeone. Ponadto trzeba wspomnieć Juanfrana, który również nabierał szlifów w Realu, aby dziś być podporą naszej linii defensywnej. I tak jak w klubie z Santiago Bernabeu panuje istna posucha, a szkółka co najwyżej zaopatruje ligowych średniaków, u nas jest kilku zdolnych graczy z aspiracjami do gry na najwyższym poziomie. Nie będzie niespodzianką, że z tego cieszę się najbardziej.
Jest jeszcze wciąż element, w którym ustępujemy najbogatszym klubom. Są to płace piłkarzy. Oczywiście z roku na rok pozwalamy sobie na wyższe kontrakty i podwyżki dla obecnych graczy, ale ciągle inni stosują wysokość apanaży jako argument na przeciągnięcie do siebie naszych najlepszych zawodników. Nie zmienia jednak to faktu, że należymy do ścisłej czołówki światowego futbolu. Nie ma powodu, aby zaniżać swoją wartość czy stawiać się w cieniu klubów pokroju Barcelony czy PSG. Naszym atutem jest ponadto brak szejka albo potentata naftowego w roli właściciela oraz ciągły potencjał w zwiększaniu zysków.