Proces kupna nowego napastnika do drużyny Diego Simeone przeciągał się niczym konklawe w XIV w., które wybrało Jana XXII na papieża. Również nad Vicente Calderón ostatecznie zobaczyliśmy biały dym, a włodarze Atlético tryumfalnie ogłosili, że upragnioną „9” został Kévin Gameiro. José Caminero, dyrektor sportowy Rojiblancos, stwierdził, że Francuz jest piłkarzem, którego szukano nad Manzanares. Można się tylko domyślać, co było przyczyną tak długiego oczekiwania. Być może były już piłkarz Sevilli skrył się w andaluzyjskich gajach oliwnych. A może zwyczajnie stanowił opcję numer 19. na liście pożądanych napastników.
Niezależnie, czy transfer ten ucieszył, czy jest był raczej powodem do pobudki mieszanych emocji, przyniósł ulgę wszystkim (oprócz Diego Costy). Saga ciągnęła się w nieskończoność. Przeżyliśmy wszystko od sprowadzenia na ziemię w postaci wymagań finansowych Pierre’a-Emericka Aubameyanga, czy stanowczego zdania Napoli w sprawie ceny za Gonzalo Higuaína, przez mącącą żonę Mauro Icardiego, po szarpanie się z Chelsea w sprawie DC. Do tego wszystkiego historia Luciano Vietto zaczęła przypominać telenowelę i wprowadzała jeszcze większe poczucie zdezorientowania.
Podpisanie umowy z Gameiro nie jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, gdyż niemalże od początku lipca spodziewałem się takiego obrotu spraw (potwierdzenie, żeby nie być gołosłownym). Informację o zakontraktowaniu 29-latka rozłożyłem na trzy etapy. Najpierw przyjąłem do wiadomości „mamy napastnika”, co mnie ucieszyło, gdyż stanowiło to zamknięcie ważnej dla Cholo sprawy i wprowadziło spokój w klubie. Następnie uświadomiłem sobie, że kupiliśmy Gameiro i do jego osoby podchodzę z dystansem, ale bez uprzedzeń. Jest jeszcze cena, która budzi pewien niesmak, ale w ostatecznym rozrachunku trudno byłoby zorganizować tańszy transfer. Można go było w ogóle nie przeprowadzać (#TeamBorja), ale ta opcja po przegranym finale Ligi Mistrzów miała mniejsze szanse powodzenia niż Shaquille O’Neal w konkursie rzutów za 3.
W głowie wciąż tliła się myśl, że Borja Bastón otrzyma szansę na grę, ale oczywiście trzeba było się pogodzić, że Diego Simeone ma inną wizję. A szkoda, może w końcu zdobyłby Ligę Mistrzów. Z dostępnych opcji na rynku, większość wydawała się niemożliwa lub po prostu mi się nie podobała. Były piłkarz Realu, kibic Realu i 30-latkowie za niebagatelne kwoty. Na ich tle do pewnego momentu świetnie wypadał Mauro Icardi. Z czasem okazało się, że jest marionetką w rękach Wandy Nary, a opaskę kapitańską Interu chyba wygrał w pokera.
Ochotę na zostanie synem marnotrawnym miał Diego Costa. Gdyby Brazylijczyk przyszedł do Atleti, ustrzelilibyśmy hat-trick, gdyż byłby to trzeci powrót z Chelsea po Tiago Mendesie (de facto nie podpisał kontraktu z The Blues) i Filipe Luísie. Każdy z tej trójki jest fantastycznym piłkarzem i stanowi/stanowił o sile Colchoneros. Mam jednak pewne opory przed podobnymi akcjami. Portugalczyka jestem w stanie zrozumieć, bo miał zamiar pójść grać pod wodzą Jose Mourinho, z którym wcześniej pracował i widocznie dobrze go wspominał. Z kolei odejście po mistrzowskim sezonie, w sile piłkarskiego wieku, do coraz słabszej ligi angielskiej nie sprzyja piłkarskiemu rozwojowi. Czekanie z otwartymi rękami na byłych graczy buduje w następcach przekonanie, że zawsze można wrócić w razie niepowodzenia.
Warto spojrzeć, którzy napastnicy w ostatnich latach odnaleźli się w na Vicente Calderón. Bezapelacyjnie świetne rezultaty notowali Diego Forlan, Sergio Agüero, Diego Costa, Radamel Falcao i Antoine Griezmann. Widać zależność? Wszyscy, z wyjątkiem Kolumbijczyka, zebrali odpowiednie doświadczenie w LaLiga zanim zostali gwiazdami Atlético. Forlan i Griezmann przyszli jako uznani gracze, odpowiednio, Villarrealu i Realu Sociedad, Costa dojrzewał na wypożyczeniach, a Agüero podczas pierwszego sezonu w Madrycie nie opuścił żadnego spotkania ligowego. Nawet David Villa, który nie był wybitnym postrachem bramkarzy, potrafił wygrać kilka meczów i przyczynił się do zdobycia mistrzostwa kraju, pierwszego od 18 lat.
A pozostali? Mario Mandžukić, Fernando Torres, Jackson Martínez i Luciano Vietto. Tylko jeden z nich przybył z klubu hiszpańskiego, a jest nim oczywiście ostatni z wymienionych. Niestety Argentyńczykowi nie będzie dane rozegrać drugiego z rzędu sezonu w czerwono-białej koszulce. W przeszłości w Primera División występował również El Niño, lecz nasz wychowanek od kilku sezonów prezentował marną postawę pod bramką przeciwnika. Osiągi Mandžukicia były na papierze lepsze niż Villi, ale jeśli porównamy cenę, Chorwat wypada blado, gdyż zapłacona kwota za piłkarza w pewnym stopniu odzwierciedla wymagania wobec niego (nie dotyczy wolnych transferów).
Powyższe pozwala z nieco większym optymizmem spojrzeć na osobę Gameiro. Urodzony w Senlis gracz od 3 lat prezentuje dobrą formę strzelecką w Sevilli. Nawet najsłabszy sezon 2014/15, w którym zdobył „tylko” 17 bramek można łatwo obronić, jeśli spojrzy się na okoliczności. Napastnik zmagał się z kontuzjami, a w wielu meczach występował w roli rezerwowego. W lidze zaliczył 8 trafień, ale strzelał średnio co 117 minut, co przy 30 meczach w pełnym wymiarze czasowym przełożyłoby się na 23 bramki. W temporadzie 2015/16 trafiał do siatki częściej niż Antoine Griezmann.
Naprawdę trafiliśmy całkiem nieźle, a wręcz pokuszę się o stwierdzenie „dobrze”. Jeśli Diego Simeone sprawi, że Gabi w maju 2017 roku podniesie puchar za zwycięstwo w Lidze Mistrzów, nikt nie będzie rozliczał transferów, ani statystyk poszczególnych graczy. Niemniej, miło byłoby, gdyby Gameiro utrzymał regularność, z jaką umieszczał piłkę w siatce rywali podczas przygody z Nervionenses. Przy pomocy znakomitych ofensywnych graczy w postaci Ángel Correi, Yannicka Ferreiry Carrasco, Nicolása Gaitána, a przede wszystkim MVP Euro 2016, Antoine’a Griezmanna, może on stanowić niemałe zagrożenie pod bramką rywala. Jeśli formę z poprzedniego sezonu utrzyma Fernando Torres, czeka nas pasjonująca walka o występy na szpicy.
Najważniejszym będzie jednak taktyka. Ofensywne nastawienie i tworzenie akcji sprawi, że ktokolwiek zagra na pozycji „9”, łatwiej znajdzie drogę do siatki rywala. Potencjał ilościowy i jakościowy jest niezwykły i trzeba go po prostu wykorzystać. W maju nie będzie żadnego wytłumaczenia na brak trofeów.
Oczywiście nic nie zmienia faktu, że #TeamBorja.