Pomysł na ten tekst w mojej głowie zrodził się już w zeszłym tygodniu, a na tytuł wpadłem jeszcze przed szeroko zakrojoną akcją kibiców w mediach społecznościowych. Nie piszę o tym, aby jawić się jako prekursor albo ktoś w tym stylu. Zwyczajnie cieszy mnie, że moje podejście i wiara w naszych piłkarzy nie czyni mnie jednoosobową subkulturą. To co mnie różni to na pewno fakt, że czasem próbuję zaklinać rzeczywistość i głoszę osiągnięcie korzystnego rezultatu jakby był on czymś pewnym. Od narzekania i malkontenctwa graczom się nie pomoże, więc już lepiej być optymistą, choćby na wyrost.
Wielokrotnie krytykowałem naszych piłkarzy jak i Diego Simeone za wypowiedzi umniejszające ich wizerunek na tle rywala. Właśnie mecze z Barceloną były tymi, kiedy przeciwnicy powinni nagrać konferencje i wywiady przedmeczowe Rojiblancos. W przyszłości, kiedy dopadnie ich gorszy okres w życiu albo np. jesienna chandra, będą mogli takowe wypowiedzi odtworzyć i pokrzepić się słowami o „byciu najlepszym na świecie”. Do tego dochodziły powtarzające się formułki o „walce o 3. miejsce w lidze”. Przed ćwierćfinałową potyczką z Dumą Katalonii sytuacja na szczęście się zmieniła.
„Jesteśmy Atlético i nie ma dla nasz rzeczy niemożliwych” – Koke
Powyższymi słowami uraczył nas mistrz ostatniego podania, o którego względy zabiegają najlepsze klubu ze środowym oponentem na czele. Taki człowiek powinien najlepiej znać swoją wartość i czasem ją okazać. Niby jedno zdanie, ale oddaje przynajmniej część tego, co chcę widzieć w tej ekipie. Czuję dumę, kiedy w taki sposób mówi przyszły kapitan Colchoneros.
Akcje na Facebooku czy Twitterze mające na celu okazanie wsparcia na ogół są śmieszne albo wręcz żałosne. Należy jednak rozróżnić zmiany zdjęć profilowych, które będą wykorzystane w celach propagandowych przez lewacko-liberalnych kretynów od klubowych sympatyków, pragnących jedynie dołożyć choćby najmniejszą cegiełkę do sukcesu swojego ukochanego zespołu.
Na fotografiach dodających otuchy ekipie Diego Simeone przed trudnym zadaniem został ukazany szeroki wachlarz form wsparcia. Od tych najprostszych, gdzie „Nunca dejes de cerer” (Nigdy nie przestawiaj wierzyć) i „Juntos hacia la victoria” (Razem po zwycięstwo) widnieją na zwykłej kartce z zeszytu będącej w ręku danej osoby, przez wymagające więcej kreatywności i bardziej czasochłonne transparenty, aż po hasła zawieszone na mostach. Każdy może próbować stworzyć prywatny ranking najlepszych zdjęć, choć ja się tego nie podejmuję. Cieszę się po prostu, że grono dwunastych zawodników jest tak mocno obsadzone i oby każda poświęcona sekunda przełożyła się na radość po ostatnim gwizdku Nicoli Rizzoliego.
O atmosferę na Vicente Calderón obaw nie mam żadnych. Widać, że jest wielka mobilizacja i determinacja, aby głośnym dopingiem pomóc swoim ulubieńcom we wzniesieniu się na wyżyny swoich umiejętności oraz ponieść ich do zwycięstwa dającego upragniony awans do półfinału. Byłoby to nawiązanie do wspaniałego sezonu 2013/14, kiedy Atleti zagrało w finale najważniejszych klubowych rozgrywek europejskich i było o krok od zwycięstwa.
Barcelona jest silna, wielka, gra pięknie, potrafi wymienić mnóstwo podań… I co z tego? Przecież to negowany przez wielu surowy i toporny styl w duchu filozofii Cholo okazał się być odpowiedni w ubiegłotygodniowej potyczce. To Atlético wyszło na prowadzenie i po pół godzinie gry było w lepszej sytuacji. Barcelona ma fantastyczne trio MSN, które strzeliło ponad 100 goli w tym sezonie. I co z tego, skoro ten wieczór miał należeć do cierpiącego, jeszcze tak niedawno, na chroniczny brak skuteczności Fernando Torresa. El Niño od kilku lat nie potrafił złapać właściwego rytmu, ale w ostatnim czasie odrodził się i w spotkaniu z Barcą znowu błyszczał najjaśniej.
Niestety do czasu. Hiszpan łatwo złapał drugą żółtą kartkę i zmusił swoją drużynę do zmiany taktyki oraz zupełnego oddania pola gry przeciwnikom. Można gdybać jak potoczyłyby się losy tego meczu, gdyby siły do końca pozostały wyrównane. Jestem w stanie przyznać rację Torresowi, który stwierdził, że grając w jedenastu, piłkarze z Madrytu podwyższyliby na 2-0. Stało się jednak inaczej i włączyli tryb ultradefensywny. Podopieczni Luisa Enrique na dobrą sprawę momentami ćwiczyli po prostu zmasowany atak. Niemniej i tak mam wielki szacunek dla naszej linii obronnej oraz wspierającej ją reszty graczy. Przez prawie godzinę odpierali ataki rozpędzonej katalońskiej maszyny i wpuścili tylko 2 bramki. Jednocześnie kwestia awansu pozostała otwarta. Każdemu innemu klubowi zostałoby przy podobnej postawie zaaplikowanych kilka bramek więcej, tak że w żadnym wypadku nie nazwałbym gry Rojiblancos bezmyślnym wybijaniem i desperacką obroną.
Na szczególne brawa w tym meczu w mojej opinii zasłużył Lucas Hernández. Wystawienie młodego gracza w pierwszym składzie budziło wiele obaw, ale z racji plagi kontuzji środkowych obrońców nie było innego wyjścia. Francuz momentami grał jak profesor i nie było w nim widać strachu. Zaliczył udane wślizgi, zablokował kilka strzałów i oddalał niebezpieczeństwo. Tak naprawdę pomylił się raz, a doceniony został nawet przez UEFA, która wybrała go do najlepszej „11” tygodnia Ligi Mistrzów. Myślę, że pomogła mu obecność u boku Diego Godína – w mojej opinii najlepszego środkowego defensora świata. Oprócz solidnej gry w destrukcji, młodzieżowy reprezentant kraju udowodnił, że ma coś czego absolutnie nie może zabraknąć żadnemu piłkarzowi prowadzonemu przez Simeone, czyli wielkich cojones. Jakiś problem do naszego obrońcy miał Neymar, który jednak po krótkiej rozmowie nieco zmieszany i z niepewnością bijącą z oczu dał spokój Lucasowi i odszedł. Liczę, że mimo powrotu do składu Stefana Savicia, linia obrony pozostanie w niezmiennym zestawieniu w porównaniu z pierwszym meczem.
W rewanżu najważniejszym będzie w końcu dokończyć mecz z FCB w komplecie. Ostatnie spotkanie z nimi potwierdziło, że grając w jedenastu pokazujemy zupełnie inne oblicze. Zachowawczość w grze jest obecna, ale w każdej chwili jesteśmy w stanie stworzyć akcję, która zakończy się zdobyciem bramki. Zostaliśmy bez Torresa, który upodobał sobie Barcelonę na swoją ofiarę. 32-latek zaaplikował im 11 bramek w 17 meczach. Mamy jednak Koke, który ostatnio wychodzi z założenia, że mecz bez asysty to mecz stracony. O to, że w rewanżu wychowanek Atleti znowu będzie widział więcej niż inni, jestem spokojny. Jednocześnie wierzę, że w końcu przebudzi się Griezmann, który ma awersję do strzelania goli największym firmom.
Mimo że musimy zdobyć bramkę, to znów najważniejszą formacją będzie obrona. Tylko ich dobra postawa połączona ze szczęściem może przynieść pożądany efekt. Madrytczycy w ostatnich kilku meczach udowodnili, że są w stanie strzelić kilka goli w meczu, ale przy okazji również Oblak musiał wyciągać piłkę z siatki. W kwestii wyniku przyda się dziś opcja z pierwszej części sezonu, czyli zawody w myśl zasady „grają wszyscy, a na końcu i tak 1-0 wygrywa Atlético”.
To tyle ode mnie. Liczę, że około godziny 22:30 albo później będę wraz z całą rzeszą kibiców rozsianych po całym świecie cieszył się z awansu do czwórki najlepszych klubowych drużyn w Europie. Wiara miesza się we mnie z nadzieją. A nadto jestem przekonany, że umiejętności naszych piłkarzy w połączeniu z wiedzą i filozofią Diego Simeone są wystarczające, aby przypieczętować sukces. Nie będzie łatwo, ale na pewno emocjonująco. Let’s get ready to hercklekoty!
NUNCA DEJES DE CREER.
JUNTOS HACIA LA VICTORIA.