Od jakiegoś czasu głoszę tezę, że jedenastu piłkarzy – najlepszych na swojej pozycji nie tworzy najlepszej drużyny. Wpływ ma na to oczywiście kwestia zgrania się albo dostosowania do wizji taktycznej.
Idealnym przykładem do powyższych rozważań wydaje się być Tiago Mendes. Portugalczyk w swoim życiu grał w wielu znanych klubach zdobywając doświadczenie we wszystkich najlepszych ligach Europy za wyjątkiem Bundesligi. Drogę do próby podboju klubowej piłki na Starym Kontynencie utorował sobie jako piłkarz Benfiki, kiedy to grał zdecydowanie bardziej ofensywnie niż dzisiaj. 13 goli ligowych w sezonie 2002/03 jest potwierdzeniem. Mourinho musiał widzieć w nim ogromny potencjał skoro po objęciu Chelsea zdecydował się go kupić do ekipy, gdzie cel był jasno zdefiniowany przez Romana Abramowicza marzącego o zwycięstwie w Lidze Mistrzów. Pierwszy i jedyny sezon w Londynie okazał się jednak co najwyżej przeciętny. Wprawdzie było widać, że Tiago dostaje szanse na pokazanie się, ale po roku odszedł do Lyonu. Warto wspomnieć, że z graczy ofensywnych ściągniętych na Stamford Bridge latem 2004 r. jedynie Drogbie udało się zostać czołową postacią The Blues (na siłę można doliczyć trapionego przez kontuzje Robbena).
Lyon będący absolutnym dominatorem w Ligue 1 okazał się być znakomitym miejscem do rozwinięcia skrzydeł przez Tiago. Mimo że konkurencja w środku pola nie była mała, potrafił się przebić do pierwszego składu i mieć wymierny wkład w utrzymanie hegemonii na francuskich boiskach. To wszystko sprawiło, że po reprezentanta Portugalii zgłosił się Juventus, który po aferze Calciopoli chciał powrócić na szczyt w krajowej hierarchii. O ile pobyt na Stamford Bridge można było uznać za przeciętny albo nie do końca udany, to przygoda w Turynie okazała się wręcz fatalna. Piłkarz nie potrafił dostosować się do taktyki zarządzonej przez Cluadio Ranierego, a z czasem zaczęto mu zarzucać nawet brak osobowości. Po pierwszym sezonie opiekun Starej Damy otwarcie stwierdził, że Tiago był nieudanym transferem. Z pozytywów zauważam, że gracz nie bawił się w przysłowiową baletnicę, której przeszkadza rąbek u spódnicy, ale otwarcie przyznał, że to w nim tkwi problem. Jego klubowi koledzy nie podzielali opinii Ranierego i nawet bronili Portugalczyka twierdząc, że wnosi wiele do zespołu. To może wyjaśniać dlaczego dziś jest jedną z ważniejszych osób w szatni Atleti. We Włoszech wykazał się ogromną determinacją albo upartością godną osła jeśli ktoś woli. Pomimo braku zaufania ze strony swojego szkoleniowca przez 2,5 roku próbował podbić Serie A.
Szczęście w nieszczęściu, że się mu nie udało i mógł trafić do, będącego ówcześnie ligowym średniakiem, Atletico. Był ciągle w świetnym wieku dla piłkarza, a bagaż doświadczeń okazał się mu nie ciążyć. Od niechcianego gracza przeszedł do roli ważnego elementu klubu, który w kilka lat błyskawicznie wdarł się do elity i przełamał duopol Realu i Barcelony. Stał się częścią najlepszego klubu ligowego w Hiszpanii. Piłkarz, który od kilku lat był postrzegany co najwyżej jako solidny i bez perspektyw na progres w odpowiedniej taktyce, otoczeniu i dobranej roli okazał się być elementem niezbędnym do osiągnięcia sukcesu. Szybkość czy zwinność w jego wieku może ulec pogorszeniu w stosunku do wcześniejszych faz kariery, ale dzięki setkom rozegranych meczów potrafi choćby dyktować sobie tempo gry. Tiago był jak puzzel, który szukał drugiego pasującego do siebie, aż w końcu Cholo idealnie go wkomponował w swoją układankę. Często mówi się o roszadach w składzie Atletico, kto ma odejść, kto przyjść. Niemniej nikt poważny nie domaga się wymiany wychowanka Bragi na kogoś innego, a i częsty argument zaawansowanego wieku nie jest używany. Ba, on w wieku 35 lat być może wzniesie puchar za zwycięstwo w LM lub lidze hiszpańskiej. Kiedy jego rówieśnicy wyjeżdżają dorobić do emerytury do USA, Kataru czy Australii on ciągle bryluje grając na najwyższym poziomie. W mojej opinii Portugalczyk jest postacią na tyle ważną zarówno w szatni jak i cieszącą się ogromnym zaufaniem szkoleniowca, że tylko ktoś trenujący u jego boku może zostać jego następcą. Kandydatów jest kilku, ale nazwisko żadnego z nich zapewne nie brzmi Toulalan.
Swoją drogą pomocnika mogło dziś nie być w Madrycie, gdyż rok temu wydawało się, że wróci do Chelsea, aby grać pod wodzą Mourinho, który po raz drugi w karierze chciał go sprowadzić. Kontrakt piłkarza z Atletico wygasł, a z angażu na Wyspach Brytyjskich nic nie wyszło. Syn Marnotrawny, który już zdołał zostać znielubiony przez kibiców, powrócił do stolicy Hiszpanii. Byłem jednym z nielicznych, który w ogóle nie krytykował Tiago za podjętą decyzję. Obowiązkiem było narzekać, bo odszedł do tej okropnej Chelsea, zła wcielonego światowej piłki. Długo nie czekał jednak z rehabilitacją. W swoim pierwszym meczu ligowym po „powrocie” zdobył bramkę w zwycięskim meczu przeciwko Realowi. W tym momencie kibice Rojiblancos zdawali się cytować jedną z okładek magazynu „Charlie Hebdo” głoszącej „Tout est pardonné” (Wszystko zostało wybaczone). Ponadto piłkarz mógł nie mieć nawet wkładu w mistrzostwo zdobyte w 2014 roku. Tutaj trzeba wrócić do jego początków mariażu z Atletico. Najpierw był jedynie wypożyczony z Juventusu, a kiedy ono dobiegało końca problemem zdawały się być kwestie finansowe, gdyż wymagania Portugalczyka do najniższych nie należały. Koniec końców piłkarz zdecydował się pozostać na Półwyspie Iberyjskim.
Rola bardziej defensywna niż ta z początku kariery okazała się dla Tiago niemalże zbawienna. Warto zauważyć, że jeszcze co najmniej jeden z obecnych graczy Atletico po przekwalifikowaniu na bardziej defensywnego zawodnika został kluczową postacią w talii Simeone. Jest nim Juanfran. Piłkarz, który przychodził z myślą o wzmocnieniu prawej strony pomocy z czasem zaczął grać po tej samej stronie, tyle, że w bloku obronnym. Zmiana okazała się strzałem w dziesiątkę, nie tylko dla klubu znad Manzanares, ale i reprezentacja Hiszpanii wiele na tym zyskała. Takich piłkarzy jak Juanfran jest na pęczki. Typowa historia niedobitka akademii Realu, który gra w przeciętnym klubie bez większych perspektyw. Solidność po raz kolejny w odpowiednich warunkach okazała się być cechą nad wyraz przydatną. W obecnej chwili nie ma drugiego piłkarza, który w kadrze Atletico mógłby go w pełni zastąpić na prawej obronie. Ciężko znaleźć tak aktywnego bocznego obrońcę łączącego czystą grę obronną z auspicjami do rajdów po flance. Ciągle bacznie obserwuję młodego Manquillo, ale w żadnym wypadku nie powiem, że jest to gracz na miarę Juanfrana. Ale kto wie, może jeszcze zaskoczy tak jak jego bardziej doświadczony kolega. Optymizmem napawa mnie fakt, że 30-latek ani myśli o rychłym zakończeniu kariery, a ponadto nie daje powodów by sądzić, że gra na najwyższym poziomie zaczyna mu ciążyć.
Dwa przykłady piłkarzy, którzy doszli do wszystkiego mieszanką ciężkiej pracy i solidności doprawioną łutem szczęścia, która wraz z osiąganym stopniowo doświadczeniem zaczęła wydawać owoce zebrane przez Atletico. Bez patrzenia w metrykę, bez skupiania się na przeszłości udało im się otrzymać białą kartkę, którą zapełnili niekoniecznie pięknie pod względem kaligraficznym, ale za to niezwykle bogatą treścią.