Nie zdarza się często sytuacja, gdy w przeciągu trzech lat dwukrotnie widzimy ten sam klub w finale europejskich rozgrywek. Kiedy jednak coś takiego ma miejsce, to najczęściej jest to wynik długoletniej, cierpliwej pracy opartej na ciągłości. Żeby nie szukać daleko wystarczy spojrzeć na FC Barcelonę Pepa Guardioli, który przez cztery kolejne sezony przeprowadzał jedynie drobne zmiany, aniżeli wielkie rewolucje kadrowe.
Ale piłka nożna potrafi być nieprzewidywalna, a niektóre drużyny budowane – właściwie bez konkretnego planu, nie mówiąc już o długoterminowych projektach. Takim przykładem jest Atletico. Wystarczy przypomnieć sobie skład, który na stadionie w Hamburgu w finale Ligi Europy desygnował Quique Sanchez Flores. 12 maja w Niemczech, przeciwko Fulham w wyjściowym składzie wyszli: De Gea; Ujfalusi, Perea, Domínguez, Antonio López; Simao, Assunçao, Raúl García, Reyes; Kun Agüero oraz Forlán.
Jutro prawdopodobnie ujrzymy coś takiego: Courtois, Juanfran, Miranda, Godín, Filipe Luis; Mario, Gabi; Adrián, Diego, Arda; Falcao. Żaden z piłkarzy prawdopodobnej jedenastki nie jest dłużej na Vicente Calderón niż dwa sezony! Na ławce zasiądzie jednak kilku zawodników, którzy triumf w Hamburgu przeżyli: Domínguez, Assunçao oraz Salvio. Wówczas graczem Atleti był także Sergio Asenjo, lecz Hiszpan z powodu poważnej kontuzji nie znalazł się w kadrze meczowej na to spotkanie.