Zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną – najczęściej w taki właśnie sposób określa się czasy panowania Kazimierza Wielkiego. Identycznie można opisać ostatnie piętnaście miesięcy Diego Simeone na ławce trenerskiej Atletico Madryt. Choć Cholo jakiś czas temu przedłużył swój kontrakt z Rojiblancos aż do czerwca 2017 roku i ciężko powiedzieć czy wypełni go w całości, to i tak jego dotychczasowe dokonania na Vicente Calderon są imponujące.
Wszyscy znamy tę historię bardzo dobrze, ale można ją właściwie przypominać do znudzenia. Mało kto był w stanie uwierzyć, że po odejściu Gregorio Manzano w stolicy Hiszpanii pojawi się trener, który zdoła w jakiś nieprawdopodobny sposób uratować sezon 2011/2012. Wątpiono w to, gdy mówiło się, że nowym szkoleniowcem będzie Luis Aragones, a co dopiero gdy okazało się, że władze Atletico Madryt zdecydowały się postawić na Simeone.
Dla kibiców Argentyńczyk był wówczas przede wszystkim legendą. Byłym piłkarzem, który w znaczący sposób przyczynił się do ostatniego dubletu. Człowiekiem, którego wyróżniał przede wszystkim charakter i niesamowita wola walki, co w przypadku jego boiskowej pozycji było na wagę złota. Mimo to przewidywano, że nawet jeśli Cholo coś odmieni, to raczej nie będzie to nic nadzwyczajnego. Że choć to człowiek o czerwono-białym sercu, to nie zbawi on Rojiblancos, szczególnie tak nierównych i podłamanych.
Zmianę w grze było widać od razu, co zaowocowało bardzo dobrymi wynikami i stopniowym przesuwaniu się w górę tabeli. Choć po rundzie jesiennej wydawało się to niemożliwe, fani coraz częściej zaczęli mówić o awansie do Ligi Mistrzów, szczególnie że drużyny z wyższych miejsc solidarnie traciły punkty. Ostatecznie Atletico Madryt zajęło 'tylko’ piąte miejsce i dołożyło do tego drugi w historii triumf w Lidze Europy. Niecałe pół roku pracy Simeone wystarczyło, by kibice w stu procentach w niego uwierzyli i oczekiwali, że Los Colchoneros stopniowo wrócą do czołówki.
W trakcie przygotowań do obecnego sezonu przypomniało o sobie 40.000.000 € wydane rok wcześniej na Radamela Falcao. Sytuacja finansowa Rojiblancos była (i jest nadal, choć wygląda coraz lepiej) kiepska, więc nie było mowy o spektakularnych transferach. Za darmo przyszli Emre, Domingo Cisma i Cristian Rodriguez, a za cały 1.000.000 € na Vicente Calderon pojawił się Daniel 'Cata’ Diaz. Odeszli natomiast Luis Perea, Antonio Lopez, Alvaro Dominguez i Eduardo Salvio. Cholo żałował przede wszystkim tego ostatniego, którego bardzo cenił. Sam zresztą przyznał: – Sprzedaliśmy Toto tylko i wyłącznie ze względów ekonomicznych. Nie ma się co dziwić – 10.000.000 € piechotą nie chodzi.
Zaczęto dyskutować, co tak naprawdę można z takim składem osiągnąć. Największym problemem wydawała się pozycja mediapunty, bowiem wypożyczenie Diego się skończyło i ten wrócił do Wolfsburga. Simeone musiał więc wybierać pomiędzy Ardą Turanem i Koke.
Przed startem sezonu trener Atletico Madryt jasno ocenił cele: priorytetem La Liga i awans do Ligi Mistrzów (najlepiej bezpośredni), w międzyczasie zajść do finału Copa del Rey, a jeśli się uda, to być może również po raz kolejny zawojowanie Ligi Europy. Te ostatnie rozgrywki Cholo od samego początku traktował po macoszemu, wystawiając w fazie grupowej co najwyżej rezerwy uzupełnione jednym-dwoma graczami z podstawowego składu. Z uwagi na niezbyt wymagających przeciwników pozwoliło to zająć drugie miejsce i awansować do fazy pucharowej, gdzie jednak już na wstępie Rojiblancos odpadli z Rubinem Kazań.
Większość fanów zbytnio się tym nie przejęła. Pomijając teorie spiskowe mówiące o tym, że Los Colchoneros specjalnie zrobili wszystko, by odpaść już w 1/16 finału Ligi Europy, oczy wszystkich zwrócone były na La Liga i Copa del Rey. Europejskie puchary były w tym roku obojętne również dlatego, że pod koniec sierpnia Simeone wywalczył kolejny puchar. Jego podopieczni rozbili w meczu o Superpuchar Europy Chelsea i po raz drugi w swojej historii mogli się cieszyć z tego trofeum. Drugi zwycięski finał w przeciągu kilku miesięcy, a czwarty w przeciągu dwóch lat.
No, to skupmy się na tym, co działo się na krajowym podwórku. Pod adresem Simeone płynęły słowa zachwytu. Sam nie wiem, jak to jest możliwe, ale Argentyńczyk odwrócił wszystko o 180 stopni. Jasne, że w pewnym momencie przyszedł lekki kryzys i Rojiblancos zanotowali kilka kiepskich wyników, ale przecież przez większość sezonu byli na DRUGIM miejscu, a przez co najmniej połowę utrzymywali się tuż za plecami FC Barcelony. Cholo sprawił, że Atletico Madryt grało tak, że część fanów myślała nawet o mistrzostwie. Co prawda teraz, na koniec sezonu wszystko wróciło do normy i tabeli przewodzi dwójka hegemonów, jednak mimo wszystko Los Colchoneros przez pół roku potrafili się wmieszać między Real i Barcę, a do niedawna Królewskim realnie zagrażał nawet brak wicemistrzostwa.
Ostatecznie udało się zrealizować swój cel – wygraliśmy małą La Liga, mamy fazę grupową Ligi Mistrzów. Najlepszy ligowy sezon w XXI wieku. A to wszystko ogromna zasługa Simeone. Chociaż sam Argentyńczyk często przyznaje: – Nasze sukcesy, to nie moja zasługa, a moich piłkarzy. To ich praca, im dziękujcie przede wszystkim.
I na koniec triumf w Copa del Rey. Najpiękniejsza chwila nie tylko w tym roku, nie tylko w tym wieku. Cała czerwono-biała część stolicy Hiszpanii czekała na ten moment od 1999 roku. 14 lat bez derbowego zwycięstwa zakończyło się w piątek. Smakuje to tym bardziej, że Los Blancos polegli na swoim stadionie. Na twierdzy Santiago Bernabeu. Dodatkowo musieli się zadowolić srebrnymi medalami, czego przed meczem finałowym nie potrafili sobie wyobrazić. A Diego stał się jednym z niewielu trenerów, którzy zdobyli Puchar Króla z Rojiblancos jako zawodnik i jako trener. Trzecie trofeum w piętnaście miesięcy. To tyle samo, ile Jose Mourinho wywalczył przez cały swój pobyt w Realu.
Spośród setek statystyk, jakie można przywołać dla pokazania wielkości Simeone wystarczy wybrać te najważniejsze. Cholo poprowadził już 85 oficjalnych meczów, z których wygrał aż 53. To ponad 60% skuteczności. Pod wodzą Argentyńczyka Los Colchoneros zremisowali zaledwie 16 razy i tyle samo razy przegrali. Ustanowili kilkanaście większych i mniejszych klubowych rekordów. Wreszcie Simeone jest drugim najszybszym szkoleniowcem, który 50 razy poprowadził Atletico Madryt do zwycięstwa. Jubileuszowy triumf był zresztą bardzo okazały, bowiem jego podopieczni rozbili wówczas Granadę aż 5:0.
Przed nami i przed Diego jeszcze towarzyskie spotkanie w Singapurze, dwie kolejki ligowe i wakacje. Pewnie już teraz obmyśla on plany na następny sezon oraz to, jak przygotować swój zespół przez zbliżającą się pretemporadę. Co by się nie działo Cholo był, jest i na zawsze będzie wielki. Pozostaje wierzyć, że zostanie na Vicente Calderon przez te 4 najbliższe lata, w trakcie których jeżeli nie mistrzostwo, to może uda się przynajmniej osiągnąć coś w Lidze Mistrzów.
OLE, OLE, OLE, CHOLO SIMEONE!