– Niemiec jest problem… wysiedliśmy nie na tej stacji… – takimi oto słowami zaczął się wyjazd na Hannover, przynajmniej jak dla mnie. Mogę się domyślać, że interesuje Was jedynie mecz i jego otoczka, ale nie, o nie, muszę się podzielić wszystkim! A w pierwszej kolejności chciałbym podziękować cor72z za ogarnięcie formalności z biletami i Thorgalowi za organizację wyjazdu. Uwierzcie, że to co zrobił dla nas ten chłopak, to coś nieprawdopodobnego. Bus busem, ale Łukasz, gościna z jaką nas przyjąłeś, nie tyle zasługuje, co należą jej się słowa uznania i wdzięczności. Chłopaku jesteś wielki! Zorganizowałeś w zasadzie pierwszy wyjazd peñy i to w jakim stylu!
PODRÓŻ DO TORUNIA
Po problemach ze stacją docelową, wraz z Ajatollahem i Justyną wyruszyliśmy, by dumnie dołączyć do reszty. Plan: zdążyć na Ligę Mistrzów, realizacja: znikoma. Bo przecież kiedy miałyby się przepalić obydwie żarówki świateł? Przez te dwadzieścia kilka lat mojego życia nigdy się to nie zdążyło w jednym momencie, ależ kiedy mogłoby, jeżeli nie w tym jakże ważnym dniu, gdzie czas był całkiem istotny? Dalsza część drogi bez problemów, Toruń + taryfa i ciśniemy do reszty. I co? „Jest pięknie”.
WIECZOREK ZAPOZNAWCZY
Po odnalezieniu lokalu docelowego moment zapoznania. Miło witają Nas Thorgal, Matheo, Dylanowy i Rudzik. Parę dzbanków piwa, Liga Mistrzów, obiecane przez Dylanowego kamikadze, żyć nie umierać. „Jest pięknie”. Dalej standard, szybki kebab (choć zaznaczyć muszę, iż kebabem był on tylko z nazwy), flaszka (w zasadzie to flaszki, jak się okazało na drugi dzień nie wróżyło to nic dobrego) i idziemy spać, bo przecież wstajemy z samego rana. Ba, nawet okazało się, że godzina wyjazdu przeskoczyła z 8.00 na 7.30, więc plan ten miał rację bytu. Ale nagle… – Dobra, nastawiam budzik na 6.50 – rzekł stanowczym, przepełnionym determinacją głosem Dylanowy o godzinie 5.50. Z samego rana budzi nas szyderczy śmiech Thorgala, który zbiera butelki, turlające się gdzieś po pokoju z resztkami naszej godności. Jeden wieczór, ile człowiek może się nauczyć, nie tylko tego, że można wyjąć pompkę z materaca po zakończeniu pompowania, czy też, że określenie ‘sklep jest za rogiem’ nie klasyfikuje go jako obiektu całodobowego, ale również o tym, jak grać w FIFĘ z zamkniętymi oczami (nie będę mówił, kto mnie tego nauczył, gdyż Matheo mógłby się pogniewać), ale również, co to oznacza jeść kebaba równomiernie! Kawa, spojrzenia przepełnione wstydem po własnych twarzach i śmigamy na busa, 7.20 wybiła! Znów „jest pięknie”.
PODRÓŻ
Podróż jak podróż, długa, męcząca (dla niektórych nawet okazała się prawdziwym survivalem, co nie?). Nie ma co ukrywać, że w większości odsypialiśmy imprezę, która skończyła się nie do końca tak jak miała, a jedynym na co warto zwrócić uwagę, to niestosowne zachowanie forumowej administracji (chłopaki wiedzą, że żartuję, choć nie godzi się obnosić z moją przelicytowaną koszulką), oraz niespożyte siły Rudzika do wciągania alkoholu. Krótko mówiąc, „jest pięknie”.
NIEMCY
Przede wszystkim, oto kilka bardzo istotnych wskazówek związanych z Niemcami, jako krajem:
1. Prawdopodobnie wchodząc do niemieckiego Pizza Store’u prowadzonego przez Turka, musisz spodziewać się, że menu będzie w języku niemieckim. Nie daj się zaskoczyć!
2. Maternus nie smakuje jak piwo!
3. Jaskrawe ubarwienie upierzenia w części podbrzusznej u ptaków sugeruje jednoznacznie, iż nie są to wróble!
4. Maternusy w ilości 3 i więcej zaczynają smakować jak piwo!
5. Tak, są osoby potrafiące wychwycić symbolikę i interpretację rzeźb miejskich, poprzez niektórych ignorantów uznawanych za abstrakcję.
Do Niemiec dojechaliśmy sporo wcześniej, bo dobiliśmy już jakoś koło 17.00. Nie minął kwadrans, jak już dostaliśmy policyjny ogon, ale i tu niespodzianka – policjanci/policjantki okazali się nie tylko mili i spokojni, ale również pomocni. Tego się chyba nikt z nas nie spodziewał. Ludzie dopiero zaczynali się schodzić. Bardzo ważne, że można swobodnie poruszać się po terenie miasta w barwach drużyny gości, a co najwyżej można napotkać się na spojrzenia okazujące zdziwienie. Zero jakichkolwiek nieprzyjemnych komentarzy, docinków, zachowań pod naszym adresem. Ta odmienność mentalna jest warta podkreślenia. Nawet po przegranym spotkaniu wszyscy przybijali Nam piątki, a uwierzcie, że zaplątaliśmy się w największy kocioł kibiców wysypujących się przez główne wejście na stadion. Można swobodnie pić alkohol pod stadionem, na nikim nie robi to wrażenia, jeżeli butelki są potem wyrzucane do śmieci, a nawet chodzi pan z reklamówkami i prosi, by mu wrzucać puste butelki.
Z biletami nie było problemów, Andre, z którym cor72z wszystko poustawiał, nie zawiódł i sama procedura trwała, co najwyżej 120 sekund.
MECZ
Przy wejściu na stadion wszystko trzeba wyciągać z kieszeni, trochę jak na lotnisku, ale wszystko bez większych problemów. Czy aby na pewno? Otóż zaraz za bramką znajduje się kilkoro ochroniarzy z alkomatem, wyrywkowo sprawdzających kibiców i z tym też wiąże się historia nowej ksywy Rudzika – „trzysetne”, jako, iż tyle zabrakło mu, a meczu co najwyżej posłuchałby w radiu. Limit to 1,3 promila. Swoją drogą wchodzą setki, ba, przeszło tysiąc osób i akurat biedny Rudzik rzuca się w oczy. Niewiele brakowało, ale udało się. Rudzik utwierdził mnie, że człowiek pod presją trzeźwieje w sekundę. Swoją drogą, należy dodać, iż bardziej obawialiśmy się o Ajatollaha i porozmieszczane na jego ciele (wg nieprzypadkowej zresztą reguły) ładunki C4, ale chyba jego mrugnięcie okiem do turkopodobnego ochroniarza załatwiło sprawę. Weszliśmy wszyscy.
Stadion jako obiekt bardzo ładny. Nowoczesny, spory, robi wrażenie. Jako, że weszliśmy wcześniej zajęliśmy sobie zajebiste miejsca, no i mieliśmy czas na zrobienie kilku fotek. W cenie ok. 5 euro można sobie strzelić browar na trybunach. Wszystko fajnie, ale jeden wielki minus. Toalety zostały sklasyfikowane, jako kurwiące szczurem! „Jest pięknie”.
Cały sektor Atléti wymieszany, większość Hiszpanów, sporo Niemców, sporo Ruchu i Widzewa, no i FC z Węgier, przynajmniej tyle mi się udało wychwycić. Doping średni, mocno średni, może z 5 rzędów na cały sektor zaangażowanych (włącznie z nami oczywiście!). Nie licząc garstki Niemców prowokujących Hannover, to jedna grupa zasługiwała na wyróżnienie.
Za to Hannover, pełen szacunek. Dla nich to chyba największe wydarzenie sportowe w dziejach klubu. Stadion pękał w szwach, 45 tysięcy zielonych koszulek, oprawa wgniatająca w ziemię, no i zrywki z dopingiem. Niesamowite, naprawdę się wysilili i zmobilizowali.
Pierwszy gwizdek i zaczęło się. Atmosfera naprawdę niesamowita, chyba wszystkie moje zmysły zostały lekko zaburzone, kiedy te 45 tysięcy zielonych koszulek, a przede wszystkim gardeł, ryknęło. Jeszcze raz brawa dla Hannoveru, przekroczyli i to sporo swoje możliwości. „Jest pięknie”.
Mecz zapewne większość oglądała, więc tu się nie ma co skupiać ani rozwijać. Pierwsza połowa była nędzna, jak wymiary pizzy, którą wciągnęliśmy na kilka minut przed spotkaniem. Być może stąd wynikał ograniczony angaż (zasadniczo to jego brak) całego sektora w doping, a być może była to realna ocena sytuacji, bo do Hannoverowi z racji liczebności, nie mogliśmy się równać w tym dniu. Dla nich to święto, dla nas to mecz. Ale udało się! Kurde, wierzcie mi, że się udało! Pare rzędów sektora gości przekrzyczało 45 tysięcy fanatycznie przeżywających spotkanie Hannoverczyków (bez urazy dla kibiców, którzy byli tam z innych miast)! Adrián, jakie to piękne uczucie, kiedy jeden człowiek jest w stanie zamknąć usta kilkudziesięciu tysiącom! Euforia, tego nie da się opisać, ba, zresztą nie chodzi tu o widok tej euforii, ale o to jak da się ją odczuć! Ryki, krzyki, podskoki, objęcia, całowanie po głowach, piątki, żółwiki. Mistrzostwo świata. To cudowne uczucie, kiedy nagle ściskasz się z kimś obok kogo obojętnie stałeś przez godzinę, nieważne, czy jest z Niemiec, czy z Hiszpanii, nieważne czy to jest na miejscu, przez te kilkadziesiąt sekund euforii nie liczy się nic, prócz tego wewnętrznego odczucia – Uciszył kilkadziesiąt tysięcy osób, a ja tu jestem, widzę to i czuję!. „Jest pięknie”.
Na mnie osobiście zrobiła wrażenie jeszcze inna sytuacja w tym spotkaniu. Mieliśmy rzut rożny. Hannover gwiżdże, żeby wytrącić piłkarzy z równowagi. My w te pare rzędów robimy swoje, krzyczymy, mimo, że nikt nie jest w stanie nas usłyszeć, ale nie ważne, nie to się liczy. Skandujemy sobie w tym deszczu gwizdów nasze ’DIEEEGGGOOOO! DIEEEGGGOOOO!’, i wiecie co? On się zatrzymuje na boisku, patrzy w naszą stronę, unosi ręce nad głowę i bije nam brawo! Ja nie umiem tego opisać, to coś niesamowitego, że przez te kilka sekund on usłyszał nas wśród gwizdów całego stadionu. Mnie to tylko jeszcze pobudziło do dopingu, bo Diego tym prostym gestem udowodnił, że możemy być niewidoczni w zieleni kibiców Hannoveru, że nie musimy dawać rady przekrzykiwać ich dopingu, ani zagłuszać ich gwizdów, a piłkarze wiedzą, że my i tak tam jesteśmy! „Jest pięknie”.
Druga bramka, Falcao, nie będę tego opisywał. Zwyczajnie nie jestem w stanie, bo przez chwile po prostu jakby mnie tam nie było. Tak bardzo emocje przejęły nade mną kontrolę, że nawet nie umiem racjonalnie określić, jak to wszystko wyglądało. Twoje zachowanie w tym momencie, to nie jest to co robisz Ty, tylko co robią z Tobą twoje emocje. Piękne uczucie. Jesteśmy tu! Jechaliśmy 1000 km, 8 godzin, czekaliśmy koło 4 na mecz na miejscu, bluźniliśmy cała pierwszą połowę, a teraz staliśmy tam i odpływaliśmy, bo zobaczyliśmy i poczuliśmy coś, czego nie odda Nam żadna relacja telewizyjna. Zamknęliśmy usta 45 tysiącom Niemców, odprawiliśmy ich z kwitkiem na ich własnym stadionie. Mamy go, jesteśmy w półfinale! Braliśmy w tym udział. „Jest pięknie”.
Po meczu nic wielkiego, nastroje wyśmienite. Zgubiliśmy Dylanowego, który zapomniał się dziękując jakimś przypadkowym kibicom Hannoveru dobrego dwumeczu. I choć wiemy, że mniej by się zdenerwował, gdybyśmy to my zauważyli jego brak, a nie on sam, to i tak łatwo było wypatrzyć kilka czerwono-białych koszulek w zielonym gąszczu. Na szczęście. Ostatnie Maternusy i żegnajcie Niemcy, witaj Polsko. „Jest pięknie”.
Chciałbym jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy wzięli udział w pierwszym wyjeździe nowo założonej peñy: ja, czyli Niemiec, Matheo (mimo, że w mojej koszulce!), Rudzik a.k.a. Trzysetne (niezły fart chłopaku!), Ajatollah (może nie udało się wysadzić wszystkiego co chciałeś, ale pamiętaj, zawsze te nadwyżki C4 możesz sprzedać na czarnym rynku!), Dylanowy (najmłodszy a zarazem największy chlejus, następnym razem przed takim wyjazdem na pewno nie idziemy spać godzinę przed pobudką!), Justyna (w końcu jedyna dziewczyna w naszym gronie). Thorgalowi dziękowałem już na początku wywodu, ale muszę to powtórzyć i poświęcić Ci jeszcze jedną linijkę. Dzięki chłopaku! Cały ten wyjazd to mistrzostwo świata. I jeszcze raz dla cor72z, za pomoc z formalnościami związanymi z biletami. Korzystając z okazji pozdro również dla kierowcy busa, który kręcił po trasie czasy olimpijskie! Dziękuje Wam, że mogłem wziąć w tym udział i już nie mogę się doczekać kolejnego wyjazdu, jak i kolejnego spotkania! Jest pięknie! Ode mnie tyle. Pozdro!
Jeżeli macie jakieś pytania zapraszamy do odpowiedniego tematu na FORUM, gdzie w najbliższych dniach ukaże się również fotorelacja z tej wyprawy.