Gdy latem bieżącego roku Atlético potwierdziło powrót Ólivera na stałe oraz transfery najpierw Vietto, a później Carrasco i Jacksona, spora partia sympatyków klubu z Vicente Calderón oszalała z radości. Część wyobrażała sobie płynną i atrakcyjną dla oka grę w stylu Barcelony, część potraktowała przybycie powyższych piłkarzy po prostu jako gwarancję dużej ilości bramek. Rzeczywistość zweryfikowała jednak wybujałe marzenia kibiców los Colchoneros, bezczelnie tłumiąc wśród nich pozytywne nastroje.
Fakty są brutalne – Atlético strzeliło najmniej bramek po 13 kolejkach od dziewięciu lat, kiedy to w sezonie 2006/07 w tej samej ilości meczów zanotowali również zaledwie 18 trafień. Ni jak nie ma się to do osiągnięć strzeleckich podopiecznych Cholo po 13. serii gier zeszłego sezonu, nie wspominając już o sezonie mistrzowskim, kiedy Rojiblancos mieli wówczas na koncie aż o 13 bramek więcej.
Niepokojąca jest również zupełna nieprzydatność w trwającym sezonie stałych fragmentów gry. Element, który zawsze był ważną bronią los Colchoneros, w obecnej temporadzie nie przynosi już żadnych korzyści. W zeszłym sezonie zawodnicy Atleti po rzutach rożnych, wolnych i ogólnie rzecz biorąc ze „stojącej piłki” (nie licząc rzutów karnych) zdobyli w lidze rekordowe 30 bramek. Nie da się oczywiście pominąć odejść Mirandy, Raúla Garcíi i Mario Mandžukicia, którzy byli w tej materii specjalistami; w klubie wciąż pozostali jednak Griezmann, Godín i Giménez, a przecież dołączył także Jackson.
Fakt zdobycia w ten sposób w obecnej kampanii ligowej jedynie dwóch trafień oznacza, że tylko trzy ekipy La Liga są w tym aspekcie gorsze. Może to co prawda brzmieć jak narzekanie na siłę, w każdym sezonie zdarzają się jednak mecze, w których bramka po dobrze wykonanym stałym fragmencie gry może zrobić wielką różnicę. Przykład? – ostatni mecz sezonu 2013/14 przeciwko Barcelonie.