Dziwny to był mecz. Nawet bardzo. Po pierwszej połowie wydawało mi się, że będzie to mecz bez historii, że po prostu Atletico dowiezie zwycięstwo do końca, może podwyższy na 2:0, zgarnie 3 punkty i wszyscy będą zadowoleni. Jak bardzo się myliłem pokazała druga połowa, którą można streścić do pierwszych i ostatnich 10 minut. Na całe szczęście Rayo Vallecano obudziło się na tyle późno, że nie zdołało już doprowadzić do remisu. Ostatecznie Rojiblancos wygrali 4:3, ale w szatni na pewno usłyszeli od trenera wiele gorzkich słów.
W wyjściowej ’11’ Diego Simeone w porównaniu z meczem z Chelsea dokonał jednej zmiany. Miejsce Adriana Lopeza zajął Diego Costa, dla którego była to ogromna szansa na pokazanie się z jak najlepszej strony. Mecz rozpoczął się od skromnych ataków gości, którzy grali wysokim pressingiem. Jednak w miarę upływającego czasu to Atletico przejmowało inicjatywę, choć trzeba przyznać, że niewiele z tego wynikało. W 5. minucie z lewej strony ładnie przedarł się Arda Turan i wyłożył piłkę do Costy, ale strzał Brazylijczyka z 15 metrów obronił Dani Jimenez. Rojiblancos próbowali zdominować grę, ale nie pozwalało na to zbyt wiele niedokładnych zagrań. Pewnym zagrożeniem dla Rayo mogły być stałe fragmenty gry, ale i one nie przynosiły gospodarzom efektów. W 17. minucie z rzutu wolnego wysoko nad bramką Los Colchoneros uderzał Roberto Trashorras. Trzeba przyznać, że od początku spotkania dość agresywnie grał Miranda. Kilka chwil później Koke dobrze podał do ustawionego przed polem karnym Radamela Falcao, ale Kolumbijczyk z linii 'szesnastki’ uderzył nad poprzeczką. Do tej pory mecz nie mógł się zbytnio podobać. Z jednej strony Rojiblancos nie mogli znaleźć pomysłu na skonstruowanie skutecznej akcji, a z drugiej Rayo grało bardzo mądrze i wydawało się być bardzo dobrze zorganizowanym zespołem. Wreszcie, w 29. minucie gospodarze objęli prowadzenie. Lewą stronę bardzo dobrze przebił się Diego Costa, który w wyniku dryblingu i przypadku zdołał zagrać na długi słupek do niepilnowanego Mario Suareza, a ten z kilku metrów bez problemu umieścił piłkę w siatce. Ta bramka jeszcze bardziej uspokoiła grę. Goście starali się doprowadzić do wyrównania, ale ich wysiłki z reguły szły na marne. W międzyczasie po niezłej wrzutce Koke niecelnie główkował Miranda, a chwilę później Gabi prostopadle podał do Juanfrana, ale prawy obrońca Atletico nie zdołał opanować piłki. Tuż przed przerwą podwyższyć wynik mógł jeszcze Arda Turan, ale Turek po tym jak znalazł się w świetnej sytuacji po zagraniu Mario Suareza najpierw zbyt lekko lobował Daniego, przez co obrońcy zdołali wybić lecącą do bramki piłkę, a potem w ramach dobitki posłał futbolówkę nad bramką.
Myślę, że żaden kibic Rojiblancos w trakcie przerwy nie przewidywał tego, co stanie się w trakcie drugich 45 minut. Krótko po wznowieniu gry Los Colchoneros wpakowali rywalom 3 gole. Najpierw w 49. minucie Falcao świetnie uruchomił biegnącego po prawej stronie pola karnego Costę, a ten od razu odegrał do ustawionego przed bramką Koke i hiszpański pomocnik zdobył bramkę. Rayo nie zdążyło się otrząsnąć, a było już 3:0. Podopieczni Simeone niemal skopiowali akcję przeprowadzoną kilkadziesiąt sekund wcześniej. Tym razem jednak Costa uruchomił Juanfrana, a ten dobrym podaniem obsłużył Arde Turana, który strzelił gola niemal z tego samego miejsca co Koke. Goście próbowali coś zdziałać, ale próbę Juana Carlosa z 17 metrów pewnie wybronił bezrobotny do tej pory Thibaut Courtois. W 54. minucie w polu karnym przeciwników sfaulowany został Costa i sędzia wskazał na 11. metr. Chwilę później Falcao zamienił rzut karny na czwartą bramkę dla Atletico. Wydawało się, że ostatnie 30 minut będzie nudne i nic nie ma prawa się już wydarzyć. Jednak jak głosi pewne powiedzenie: kiedyś się komuś wydawało, że puści bąka, a się zesrał. Nie inaczej było teraz, choć po kolei. Rojiblancos spokojnie grali piłką, konstruując w międzyczasie kolejne akcje. W 61. minucie Arda Turan uderzał zza pola karnego tuż obok słupka. W 66. minucie Simeone wykorzystał ostatnią szansę, wpuszczjąc na boisko Adriana, a wcześniej Cristiana Rodrigueza i Tiago. Rayo choć było na kolanach, to próbowało się podnieść i walczyło o zdobycie chociaż jednej, honorowej bramki. W 71. minucie goście dali gospodarzom pierwsze ostrzeżenie. Z rzutu rożnego dośrodkował Trashorras, a ustawiony kilka metrów przed bramką Leo główkował w poprzeczkę. Kilka chwil później w polu karnym rywali przewrócił się Filipe i choć sędzia nie wskazał ponownie na 11. metr, to telewizyjne powtórki wyraźnie pokazały, że powinien to zrobić. Kilkanaście sekund potem nad bramką uderzał Cristian Rodriguez. Los Colchoneros grali dobrze pressingiem, kontrolowali wydarzenia na boisku i na 10 minut przed końcem absolutnie nic nie wskazywało, aby coraz bardziej szaleńcze próby Rayo miały się powieść. Tymczasem w 82. minucie piłka zatrzepotała w siatce bramki strzeżonej przez Courtoisa. Z prawej strony ładnie znalazł się Alejandro Dominguez, po czym posłał piłkę w pole karne, gdzie Andrija Delibasić wykorzystał przede wszystkim gapiostwo Diego Godina, uprzedził Urugwajczyka i strzelił gola. Bramka gościom się należała i choć nieco psuła ona wynik, to została przyjęta przez kibiców Atletico bez większych emocji. Kilka chwil później strzał Lassa Bangoury wybronił Courtois. W 85. minucie stało się coś niezwykłego – Rayo strzeliła gola na 4:2. Piłkę do siatki znów wpakował Delibasić, a zagapił się znów Godin, a jedyna różnica była taka, że podanie tym razem było z lewej strony, a podającym był Bangoura. Było jasne, że podopieczni Simeone zbytnio się rozluźnili i rozkojarzyli, jednak zanim zdołali cokolwiek odpowiedzieć było już 4:3. Tym razem zawaliła spora część defensywy Rojiblancos, która nie potrafiła wybić piłki z własnego pola karnego i po komicznych kolejnych rykoszetach gola z najbliższej odległości strzelił Leo. Na boisku zapanował ogromny chaos, a Atletico zaczęło grać na czas. Dobrze, że była to już sama końcówka spotkania i ostatecznie 3 punkty zostały na Vicente Calderon, ale z pewnością Cholo będzie miał swoim zawodnikom wiele do powiedzenia.
Nie mniej jednak piłkarze Los Colchoneros muszą zapomnieć o fatalnej końcówce i skupić się na następnym meczu, którym będzie czwartkowy wyjazdowy mecz fazy grupowej Ligi Europy z Hapoelem Tel Awiw. Choć jest to zespół teoretycznie co najmniej o dwie klasy słabszy, to na swoim terenie potrafi walczyć, szczególnie mocno przeciwko najlepszym zespołom. Dlatego zamiast myśleć o kiepskim mimo wszystko wyniku trzeba pamiętać, że najważniejsze są 3 punkty, które w tej chwili dają 5. miejsce w tabeli (w razie zwycięstwa jutro wyprzedzić nas może Real Valladolid), przy czym Atletico wciąż ma jeden zaległy mecz.
Skład Atletico: Courtois – Juanfran, Godin, Miranda, Filipe – Gabi, Mario suarez (Tiago 63′), Koke, Arda Turan (Adrian 66′), Diego Costa (Cristian Rodriguez 57′) – Falcao
Bramki:
1:0 – Mario Suarez 29′
2:0 – Koke 49′
3:0 – Arda Turan 51′
4:0 – R. Falcao 56′ (karny)
4:1 – A. Delibasić 82′
4:2 – A. Delibasić 85′
4:3 – Leo 89′