Antonio Lopez, były kapitan Atleti opowiedział w materiale przygotowanym przez oficjalną stronę klubu o finale Ligi Europy z 2010.Atleti zmierzyło się w Hamburgu z Fulham, pokonując angielski zespół 2:1.
O sytuacji przed spotkaniem
To są zawsze bardzo emocjonalne momenty. Pamiętam, że byliśmy tam dwa dni wcześniej, ponieważ w Europie panował chaos lotniczy związany z erupcją wulkanu na Islandii. To nie był dla nas normalny rytm, ale takie były warunki. Będąc częścią tej drużyny, nie mogłem doczekać się meczu. Czekanie było nieco irytujące, ponieważ jedyne co mogliśmy robić to lekko trenować i oglądać filmy. Spędzaliśmy dużo czasu razem i rozmawialiśmy o finale. Czekaliśmy w napięciu na to, co się wydarzy, ponieważ mieliśmy świadomość, że Atleti nie wygrało finału od dłuższego czasu.
O samym meczu
Przed spotkaniem było w nas napięcie, mogę powiedzieć, zarówno ja, jak i koledzy z zespołu na początku meczu nie byliśmy sobą. Potem zebraliśmy się i zdaliśmy sobie sprawę, że musimy wygrać tę wielką grę. Na murawie czuliśmy, że możemy ten mecz wygrać, nawet jeśli wynik był 0:0 czy też 1:1. Pierwszą bramkę zdobył Forlan. Jeśli dobrze pamiętam to po podaniu Reyesa, piłka trafiła do Aquero, a potem do Urugwajczyka. Moment, w którym wpadła do siatki, był eksplozją radości z naszej strony.
Czuliśmy, że jesteśmy blisko, ale rywale szybko wyrównali. Nie mieliśmy szczęścia w tej akcji, ponieważ piłka odbiła się od jednego z naszych zawodników. Być może fani poczuli wtedy, że w tym momencie się załamiemy, ale na boisku czuliśmy inaczej. „Naprzód, jesteśmy w stanie to zrobić” – takie słowa wymienialiśmy pomiędzy sobą po stracie tej bramki. Forlan strzelił w dogrywce i jedyne co pamiętam, to moment, w którym biegł bez koszulki i wszyscy próbowali go złapać. Dopiero mojej osobie udało się go powalić na murawę i wspólnie cieszyć się z bramki. Wszyscy dookoła krzyczeliśmy z radości.
O celebracji na boisku
Końcowy gwizdek to niesamowita eksplozja radości, szczęścia, której nie można opisać. Każdy biegał w różnym kierunku, zawodnicy z ławki przybiegli na murawę, mogliśmy cieszyć się razem z wygranej. Było to wspaniałe przeżycie, które na zawsze pozostanie w mej pamięci. To był idealny finał. Każdy fan, którego spotkaliśmy, był w ekstazie. Pamiętam również, że jako kapitan musiałem trochę schłodzić głowę i pogratulować przeciwnikom spotkania. Uścisnąłem każdemu z nich dłoń, pocieszyłem tych, którzy płakali i wróciłem do celebracji z kolegami. Szczególnym momentem było podniesienie pucharu, ponieważ od dawna nie wygraliśmy pucharu. Podniesienie go, jako kapitan było dla mnie wielką satysfakcją.