Na dźwięk jego nazwiska większośc kibiców Atlético Madryt mocno się krzywi i stara się nie przypominać tego, co działo się na Vicente Calderón dwa lata temu. On sam wówczas z pewnością nie spodziewał się, że jego druga przygoda z Rojiblancos zakończy się tak szybko i zarazem tak boleśnie. W pewnym sensie można mu jednak podziękować, bo jego koniec dał początek fantastycznej pracy Diego Simeone, która trwa zresztą po dziś dzień. Korzystając z chwilowego przestoju (najbliższy poważny mecz Los Colchoneros rozegrają dopiero za dwa tygodnie), cofnijmy się do 2011 roku i z perspektywy czasu spójrzmy jeszcze raz na to, co wyczyniał Gregorio Manzano.
LIPIEC/SIERPIEŃ
Wraz z końcem sezonu 2010/2011 z Vicente Calderón pożegnał się Quique Sánchez Flores. Przyczyniła się do tego przede wszystkim zła atmosfera w klubie i otwarty konflikt z jedną z największych gwiazd – Diego Forlánem. Na jego następcę wybrano 55-letniego wówczas Pana Jabłko, który rozstał się wtedy z Sevillą. Dla doświadczonego szkoleniowca było to drugie zetknięcie z Atlético Madryt w jego karierze. Wcześniej prowadził on Rojiblncos w sezonie 2003/2004 i zakończył go na siódmym miejscu.
Zadanie, jakie stało przed nim dwa i pół roku temu, nie było łatwe. Z Vicente Calderón żegnali się wówczas kluczowi zawodnicy: do Anglii odeszli David de Gea i Kun Agüero, do Włoch przeniósł się Diego Forlán, a w Turcji zameldował się Tomás Ujfalusi. Gregorio Manzano musiał więc jednocześnie zbudować od podstaw morale i wkomponować w zespół nowe twarze, czyli Radamela Falcao, Diego, Thibauta Courtoisa, Sílvio, Ardę Turana, Adriána Lópeza, Gabiego i Mirandę. Było to o tyle trudne, że dwaj pierwsi dołączyli do drużyny stosunkowo późno, a to od nich oczekiwano najwięcej w ofensywie.
Pierwszy okres pracy Pana Jabłka był całkiem udany. Przed inauguracją sezonu w La Liga (opóźnioną ze względu na strajk klubów, w konsekwencji czego trzeba było przełożyć pierwszą kolejkę) bez najmniejszego problemu udało się awansować do fazy grupowej Ligi Europy. Atlético Madryt odprawiło z kwitkiem norweski Strømsgodset i portugalską Vitorię Guimaraes. W Primera División Rojiblancos zaliczyli jednak falstart, remisując na Vicente Calderón z Osasuną 0-0.
WRZESIEŃ
Po przerwie na mecze reprezentacyjne Gregorio Manzano musiał przełknąć gorycz pierwszej porażki. Na Mestalla lepsza okazała się Valencia, która wygrała 1-0. Po raz pierwszy zaczęły pojawiać się głosy, że coś tu nie gra i że nie może to tak wyglądać. Usprawiedliwiano to jednak koniecznością zgrania składu, do którego wkraczali dopiero Diego i Radamel Falcao. Kibice o porażce z Los Che mogli zapomnieć stosunkowo szybko, bowiem Los Colchoneros odnieśli trzy zwycięstwa z rzędu – najpierw ograli Celtic na rozpoczęcie zmagań w grupie Ligi Europy, a później w lidze rozjechali Racing i Sporting Gijón.
Pozycja 55-latka wydawała się być w miarę pewna, jednak prawdziwy test był dopiero przed nim. 24 września na Camp Nou on i jego podopieczni mieli stawić czoła FC Barcelonie. Spotkanie to miało dać odpowiedź, czy rzeczywiście Rojiblancos najgorsze mają już za sobą i zgrali się na tyle, by zaatakować ścisłą czołówkę La Liga. Niestety Blaugrana obnażyła wszystkie słabości ekipy z Vicente Calderón. To był blamaż, to była katastrofa. 0-5 było najniższym wymiarem kary, a wśród kibiców znów pojawiła się niepewność, czy aby Gregorio Manzano jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Bylemu trenerowi Sevilli nie pomógł wymęczone 1-1 w starciu ze Stade Rennes.
PAŹDZIERNIK
Kolejny miesiąc zaczął się od dwóch bezbramkowych remisów z Sevillą i Granadą. Niezadowolenie fanów było coraz większe, a na boisku widać było coraz większą bezradność, zagubienie, brak stylu. Rojiblancos wpadli w spory kryzys, z którego nie potrafili się wydostać. Ofensywa praktycznie nie funkcjonowała, a linia obrony była daleka od stabilności i pewności. Grunt pod nogami Pana Jabłka osuwał się coraz bardziej. Kolejne trzy mecze bez zwycięstwa przedłużyły serię bez wygranej do siedmiu potyczek. 0-2 z Udinese, 1-1 z Mallorką i 0-3 z Athletic Bilbao – kibice byli wściekli, zarząd zaczął rozważać ultimatum.
Porażka na San Mames pokazała, że wyraźnie brakuje chemii w relacjach trenera z piłkarzami. Gdy w 58. minucie Gregorio Manzano zdecydował się zdjąć z boiska José Antonio Reyesa, ten wzburzył się na tyle, że schodząc z murawy nie tylko nie podał ręki 55-latkowi, ale również w dość niewybredny sposób go zwyzywał. Był to powód, dla którego wychowanek Sevilli nie dostawał później zbyt wielu szans na grę, a w styczniu opuścił Vicente Calderón. W międzyczasie Pan Jabłko został tymczasowo uratowany dzięki zwycięstwie nad Realem Saragossa.
LISTOPAD
Rozbicie Udinese na początku listopada zapaliło promyk nadziei, że kryzys został zażegnany. Niestety trzy dni później Atlético Madryt w irracjonalny sposób przegrało z Getafe – grając w przewadze i wygrywając 1-0 nie potrafili zdominować rywali, dzięki czemu Los Azulones zwyciężyli 3-2. Marną rehabilitacją było pokonania Levante. Dla kibiców liczył się tylko kolejny mecz, którym były derby stolicy. Spotkanie na Estadio Santiago Bernabéu zaczęło się tak, że fani Rojiblancos przecierali oczy ze zdumienia – ich ulubieńcy kreowali akcji i wyszli na prowadzenie po golu Adriána Lópeza. Niestety później było już tylko gorzej, mnożyły się błędy, czerwoną kartką ukarany został Thibaut Courtois i wszystko się posypało. 1-4, dziękuję, do widzenia.
GRUDZIEŃ
Ostatni rozdział romansu Pana Jabłka z Los Colchoneros. Jego posada wisiała na włosku, jednak była szansa na to, by dotrwać przynajmniej do końca stycznia. Pierwszym gwoździem do trumny była porażka w pierwszym meczu 1/16 finału Copa del Rey z Albacete. 1-2 z trzecioligowcem to powód do wstydu i nie ma znaczenia to, że był to mecz wyjazdowy. Kolejna kompromitacja miała miejsce 72 godziny później – 2-4 z Espanyolem po kolejnym fatalnym występie. Stało się jasne, że Gregorio Manzano nie uratuje już nic. Władze Atlético Madryt zaczęły rozglądać się za nowym trenerem, cierpliwość fanów skończyła się już dawno.
W połowie miesiąca Rojiblancos przypieczętowali jeszcze awans do fazy pucharowej Ligi Europy. Przed świętami Bożego Narodzenia zdołali jednak ponieść jeszcze dwie klęski: 0-2 z Betisem i 0-1 u siebie z Albacete. To był koniec Pana Jabłka, który dzien później przestał prowadzić ekipę z Vicente Calderón. Zastąpił go Diego Simeone…
– – – – –
Dziś emocji związanych z kolejnymi występami Los Colchoneros jest tyle samo, co dwa lata temu. Różnica jest taka, że teraz są to niemal w 100% rzeczy pozytywne. Mało kiedy czuje się frustrację, nie można narzekać na skuteczność, styl, czy brak wyników. Kolejni piłkarze się odblokowują, a postęp widoczny jest na każdym kroku. Dlatego jeszcze raz warto podziękować Gregorio Manzano za to, że wpędził Atlético Madryt w taki dołek, że potrzebna była zmiana trenera. Strach pomyśleć co by było, gdyby 57-latek przetrwał dłużej, a do stolicy Hiszpanii nie wróciłby Cholo…